12/29/2012

Cz. IV R. 15 - Prawda

Muzyka: Jessie J - Silver Lining (crazy 'bout you)


Rozdział piętnasty – Prawda

Budzę się, będąc otoczona silnym ramieniem Zayna. Przyglądam mu się z uśmiechem na ustach. Jest taki spokojny i niewinny gdy śpi. Delikatnie muskam opuszkiem palca jego nos, policzek, usta.. Lekko całuję go w usta.
- Dzień dobry – mówi sennym, seksowym głosem, leniwie otwierając oczy.
- Hej. – Uśmiecham się do niego pogodnie.
Jest taki słodki jak jest zaspany.
- Wiesz, że jest już dwunasta? A o dziesiątej mieliście mieć próbę – żartuję.
W oczach Zayna dostrzegam przerażenie.
- Dlaczego nikt nie przyszedł nas obudzić?! – pyta. Sięga długą ręką na szafkę nocną i chwyta swój telefon. – I dlaczego nikt nie dzwonił?!
Śmieję się.
- Żartowałam, głuptasie – mówię i całuję go.
- Odpłacę ci się za to – odpowiada groźnie i przegryza moją dolną wargę.
W jego czekoladowych oczach widzę tańczące iskierki szczęścia.
Zayn zmienia pozycję tak, że jest nade mną z twarzą zawieszoną kilka centymetrów nad moją. Czuję jego oddech na swojej twarzy. Łapie moje nadgarstki i wykręca moje ręce tak, że są zamknięte w jego uścisku po obu stronach mojej głowy.
- I co zrobisz teraz? – pyta, obnażając śnieżnobiałe zęby.
- Nie wiem co ja zrobię, ale wiem, że ty mnie pocałujesz – odpowiadam cwaniacko.
Nie wiem skąd u mnie tyle pewności siebie. Jeszcze niedawno taka sytuacja nie przyszłaby mi do głowy a dzisiaj…? Czuję się tak swobodnie w niej. Zayn zdecydowanie mnie niszczy… Znaczy ma wielki wpływ na mnie.

Wchodzę do łazienki. Zdejmuję koszulkę Zayna – o tym, że ją mam akurat nie wie chociaż to jego ulubiona, ale jakoś nie zorientował się, że jej nie ma – i szare legginsy. Uśmiecham się do swojego odbicia w lustrze. Moje policzki są wyraźnie zaróżowione po niedawnej sytuacji z Zaynem, a włosy splątane po nocy. Zdejmuję figi, a następnie stanik, a jego ramiączkiem przypadkiem zahaczam o plaster, który w połowie się odkleja.
Nie wiem co mną kieruje, ale zdejmuję plaster do końca. Ciekawi mnie to jak wygląda blizna. Staję plecami do lustra i odwracam głowę do tafli by się jej przyjrzeć.
Zaskakuje mnie to co widzę.
Nie mam żadnej blizny tylko… tatuaż. Najprawdziwszy tatuaż.
Ale dlaczego mam wytatuowane imię: Cody a nie Zayn?!
Boże przenajświętszy…
Mój oddech przyspiesza, a umysł pracuje na zwiększonych obrotach. Próbuję doszukać się tego imienia w mojej pamięci, ale nikt nie opowiadał mi o Codym.
Znasz go mówi moja podświadomość. Ale do cholery skąd?!
Przyklejam plaster z powrotem na miejsce. Jakimś cudem się trzyma. Wchodzę pod prysznic i gorączkowo zastanawiam się skąd mogę znać to imię i kim dla mnie był ten chłopak skoro posunęłam się tak daleko, by wytatuować sobie jego imię.

- Zayn, zmienisz mi opatrunek? – pytam, wychylając się zza drzwi do łazienki.
Chłopak uśmiecha się widząc mnie jedynie w ręczniku. Doskonale wiem, co mu się teraz przypomniało.
- Oczywiście – mówi i podchodzi do mnie.
Ma obrane czarne dżinsy i koszulę w czarno-biało-czerwoną kratę zapiętą na wszystkie guziki. Wygląda oszałamiająco.
Podaję Zayn’owi plaster, który wyjęłam z kosmetyczki.
- Nie wiesz może gdzie jest ta moja zielona koszulka…?- pyta.
Czuję jak jego zwinne palce starannie wygładzają plaster.
- Która? – pytam.
- Ta, która jest… - urywa. – Ta – mówi, wskazując na koszulkę leżącą na ziemi. – Co ona tu robi?
Spogląda na mnie. Wie, że maczałam w tym palce.
Uśmiecham się przepraszająco.
- No tak, ty w niej chodziłaś – przypomina sobie. Obdarza mnie uśmiechem numer cztery. – Ładnie ci w niej było – szepcze, kładąc dłonie na moich ramionach. – Ale sądzę, że tak, a nawet tak – zrzuca ręcznik, którym byłam owinięta – jest ci najlepiej.
- Zayn! – panikuję. Szybko schylam się po ręcznik i owijam się nim.
*
Wpisuję w Google: Jennifer i Cody. Przeglądam parę stron, oglądam zdjęcia. Doznaję szoku w skutek tego co się dowiaduję.
Cody Simpson był moim chłopakiem. Byłam z nim dwa lata. Nasze ostatnie wspólne zdjęcie jest z tego roku. Co najlepsze – na tym zdjęciu się z nim całuję. A więc… dziewczyny mnie okłamały i Zayn też.
Piszę prywatną wiadomość na Twitterze do tego całego Cody’ego. Proszę go o spotkanie. Odpisuje mi dość szybko. Czyżby był w tej samej strefie czasowej co ja?, zastanawiam się. W wiadomości podaje mi swój numer i prosi, bym zadzwoniła. Drżącą dłonią wystukuję numer i naciskam zieloną słuchawkę. Boję się jak diabli.
- Gosia? – pyta zmysłowy, męski głos. Cody zna polski?, dziwię się. Przecież jest Australijczykiem i z Polską nic go nie łączy, z tego co zdążyłam dowiedzieć na jego temat.
- T-tak – odpowiadam.
- Słuchaj, musimy się spotkać, muszę ci coś wyjaśnić.
Jego głos. O Boże, rozpływam się w środku.
- O to mi chodziło. Nie wiem co tu się dzieje… Dowiedziałam się o tatuażu i… - mamroczę.
- Spokojnie – mówi. Słyszę w słuchawce, że się uśmiecha. – Gdzie jesteś?
- We Włoszech – odpowiadam.
- Świetnie, ja też. A dokładnie?
- Rzym.
- Spotkajmy się dzisiaj o 20 pod Koloseum.
- To moje ulubione miejsce tutaj… - mówię cicho.
- Wiem to – odpowiada. – Do zobaczenia, Gosiu.
- Cześć.
Uśmiecham się sama do siebie. Wracam do przeglądania naszych wspólnych zdjęć.

Jestem kłębkiem nerwów. Wkrótce mam się zobaczyć z Codym. Zastanawiam się do jakiej kategorii mam go przydzielić: znajomy? eks chłopak? ktoś bliski?
Ręce tak mi się trzęsą, że rezygnuję z makijażu. Ubieram czerwone dżinsy, sznurowane botki za kostkę na płaskim obcasie, luźny sweter, na który zarzucam kurtkę. Biorę torbę, podłączam słuchawki do komórki.
- Gdzie wychodzisz? – pyta Zayn, wchodząc do pokoju.
- Na spacer – odpowiadam.
- Pójdę z tobą – proponuje.
- Wolę sama. Wrócę za niedługo.
- Jest ciemno, nie znasz tego miasta…
- Nic mi się nie stanie. Jak coś to zadzwonię – mówię. Przechodząc obok niego, całuję go w policzek, chociaż nie wiem czy na to zasługuje.
Słucham muzyki w drodze pod amfiteatr. Zastanawiam się nad Zaynem. Boże, uprawiałam seks z chłopakiem, który mnie okłamał… Genialnie, po prostu zajebiście, klnę w myślach.
Będąc pod Koloseum rozglądam się za blondynem ze zdjęć. Gdy go zauważam, miękną mi kolana, a oddech więźnie w gardle.
- Gosia! – krzyczy, podbiegając do mnie. Bierze mnie w ramiona, przytula mocno.
Czuję jego zapach.
Wszystkie wspomnienia wracają.
- Teraz cię pamiętam – mówię.
_________________
No to sytuacja się wyjaśnia! :)
Następny po Nowym Roku.
Życzę Wam Szczęśliwego Nowego 2013 Roku!
Buziaki. xoxo

12/25/2012

Cz. IV R. 14 - Po raz drugi

Rozdział 14 - Po raz drugi

    Dzisiaj mój pierwszy koncert. Pierwszy od wypadku. Boję się i to cholernie. Wszyscy mnie pocieszają, mówią, że pójdzie mi świetnie, że mam to we krwi. Wystarczy, że wyjdę na scenę i potem przypomnę sobie to wszystko. Ale bałam się, że sobie nie przypomnę.
    Od nowa uczyłam się tekstów piosenek, przypominałam sobie chwyty gitarowe do nich i jak je grać na pianinie. Dziewczyny pokazywały mi filmiki z koncertów, bym zobaczyła jak zachowuję się na scenie, co zwykle robię. Wszyscy starali się przełamać mój strach. Najgorsze jest to, że stałam się… nieśmiała. Każdy mi to powtarzał i wiem, że każdy się tego obawia w równym stopniu jak ja.
    Dzisiejszy koncert jest koncertem raczej kameralnym. Gramy w klubie, bym nie przeżyła szoku po tym jak zobaczę tysiące ludzi na trybunach. Koncert dla zaledwie setki ludzi miał być rozgrzewką przed koncertem dla tysięcy.

    Ubrana w czarne pseudo-skórzane legginsy, botki na zabójczo wysokim obcasie, czarny kusy top z wszytymi miseczkami stanika, na których były ćwieki i skórzaną ramoneskę mam wyjść na scenę. Do tego nienaganny, ostry makijaż i włosy jak zwykle lekko zakręcone na lokówce.
    - Powodzenia! - mówią wszyscy chórkiem i wypychają mnie na scenę. W drżącej dłoni trzymam mikrofon.
    Biorę głęboki oddech i idę. Mam miękkie kolana.
    Gdy wychodzę na scenę słyszę okrzyki fanów.
    Dziewczyny idą za mną.
    Uśmiecham się i czekam aż dziewczyny zaczną grać pierwszą piosenkę.
    Modlę się o to, by nie zapomnieć słów piosenki.
    Zaczynam śpiewać. Najpierw cicho, nieśmiało. Docieram do refrenu, w którym zaczynam dawać czadu. Rozkręcam się, czuję się coraz pewniej aż… zapominam tekst.
    Muzyka gra dalej.
    Fani śpiewają.
    A ja stoję na środku sceny i nie wiem co zrobić.
    Klękam i staram się nie rozpłakać z bezradności i swojego sieroctwa.
    Ktoś podchodzi do mnie i podnosi mnie.
    Po zapachu poznaję, że to Zayn.
    - Cii… Jest okej, nikt nie jest zły - mówi.
    Przytulam się do niego.
    Tylko pogarszam swoją sytuację, myślę.
    Ktoś wciska mi do ręki kartki.
    Spoglądam zza ramienia Zayn’a. Moim darczyńcą jest Niall.
    Uśmiecham się.
    - Dam radę - mówię cicho do Zayn’a.
    - Wiem to - odpowiada z uśmiechem.
    Schodzi ze sceny.
    - Przepraszam, nawaliłam - mówię do mikrofonu. - Postaram się to naprawić, ale chyba muszę się wspomagać kartkami… Mogę? - pytam.
    Nikt się nie sprzeciwia.
    - To jedziemy.

    Dalsza część koncertu przebiega bez większych komplikacji. W trudnych chwilach spoglądam na kartkę z tekstem i jadę dalej z piosenką. Między piosenkami rozmawiam z fanami. Czuję się… dobrze, żeby nie użyć określenia: “jak ryba w wodzie”.
    Po koncercie mam spotkanie z fanami, rozdaję autografy, pozuję do zdjęć i rozmawiam z fanami. Mówią mi, że jestem niesamowita, że mnie kochają… To wszystko wydaje mi się nierealne, zmyślone, chociaż jest moja rzeczywistość. To dzieje się naprawdę…
*
    - Zayn? - pytam cicho.
    - Tak? - Spogląda na mnie swoimi czekoladowymi oczami. Znam już to spojrzenie. Jest gotowy odpowiedzieć na każde moje pytanie.
    - Jesteś moim chłopakiem, więc wydaje mi się, że powinieneś to wiedzieć… - mówię. - Czy ja, czy my… kiedyś… - mamroczę. - Wiesz o co mi chodzi.
    Kąciki Zayna unoszą się lekko ku górze.
    -  Wiem, wiem. Tak, uprawialiśmy już seks - odpowiedział.
    Zaskoczył mnie tym z jaką łatwością wypowiedział słowo: “seks”. Nie wiem, czy mnie przeszłoby przez gardło równie łatwo co jemu. No cóż, może to dlatego, że jest ode mnie starszy.
    - Mhm. - Udaję, że nagle ciekawi mnie wzór zasłony.
    - A czemu pytasz? - dopytuje, kładąc mi dłonie na ramionach. Delikatnie całuje mnie w szyję.
    - Byłam po prostu ciekawa - odpowiadam.
    Wydaje mi się, że Zayn jest rozczarowany moją odpowiedzią, chociaż nie dał tego po sobie poznać. A może to ja po prostu myślę, że on jest ciągle napalony jak każdy chłopak w jego wieku?
*
    Całuję się z Zayn’em bez pamięci. Uderzam lekko plecami o ścianę. Moje ręce wędrują pod jego koszulkę. Dłonie Zayn’a tkwią na moich biodrach. Zsuwam swoje ręce na jego biodra i przyciągam chłopaka bliżej do siebie. Jesteśmy tak blisko siebie, że nawet kartka papieru się nie zmieści między naszymi ciałami. Odczuwam coś jakby… pociąg seksualny do Zayn’a. Chcę się z nim przespać. Tu i teraz.
    Napieram na niego całym swoim ciałem, a on stawia kilka kroków w tył. Kieruję nami w stronę łóżka. Będąc przed nim, zamieniamy się z Zayn’em miejscami.
    - Chcę tego - szepczę mu do ucha.
    - Jesteś pewna? - pyta, opierając swoje czoło o moje.
    - Oczywiście - odpowiadam, spoglądając w jego czekoladowe oczy.
    - Nie chcę cię skrzywdzić…
    - Nie mógłbyś tego zrobić - mówię i wpijam się z całą siłą w jego usta.
    Zayn ściąga moją koszulkę. Spogląda na moje piersi.    
    Moje policzki momentalnie różowieją.
    W odpowiedzi ściągam koszulkę Zayn’a, a następnie odpinam jego spodnie. Idzie mi to opornie bez patrzenia, jednak po chwili guzik ustępuje i rozpinam rozporek. Spodnie płynnym ruchem zsuwają się po jego nogach i lądują i u jego stóp. Zayn odwdzięcza mi się tym samym.
    Stoimy w bieliźnie o dwa kroki od siebie. Nawzajem przyglądamy się sobie z tą różnicą, że on zna moje ciało, a ja jego nie. Podchodzę do Zayn’a. Spoglądam na niego. On obejmuje mnie w talii i  przyciąga mnie do siebie. Za pomocą jednej dłoni szybkim ruchem odpina mój stanik. Wkłada palce pod jego ramiączka i delikatnie zdejmuje go do reszty.    
    Czuję się lekko skrępowana, będąc obnażona przed chłopakiem. Przegryzam dolną wargę i spuszczam wzrok.
    - Pytałem się czy tego chcesz… - westchnął.
    - Chcę. Nawet nie wiesz jak bardzo - odpowiadam. Chowam palce pod gumką z bokserek Zayn’a. Czuję pod nimi ciepłą i gładką skórę. Zsuwam bieliznę chłopaka. Spoglądam na jego krocze, a potem z powrotem na jego twarz. Zayn kładzie mnie na łóżku, klęka nade mną, mając między swoimi nogami moje ciało. Jedną ręką podnosi moje biodra do góry, by drugą zsunąć moje majtki. Jestem naga. Tak samo jak Zayn.
    Jego usta całują moją szyję, dekolt…
    - Jesteś piękna - szepcze.
    Kąciki moich ust drgną ku górze.
    Zayn pochyla się nade mną.
    - Jesteś pewna?
    - Jeśli jeszcze raz spytasz to się rozmyślę. - Kładę dłonie na jego ramionach i całuję go namiętnie.
    - Daj mi jeszcze chwilkę - mówi.
    Opuszcza na mnie na chwilkę. Po chwili wraca z prezerwatywą między palcami.
    - Mogę? - pytam.
    Zayn uśmiecha się i podaje mi biały kwadratowy woreczek.
    Zayn kładzie się obok mnie.
    Siadam okrakiem na jego udach. Otwieram paczuszkę i nakładam prezerwatywę na penisa Zayn’a, który jest już w zwodzie.
    - A to skąd pamiętasz? - pyta dociekliwie.
    - Co nieco jeszcze mi zostało w głowie - odpowiadam, unosząc jedną brew do góry.
    Zayn obejmuje mnie i zamieniamy się miejscami. Znów on jest nade mną.
    - Postaram się nie skrzywdzić cię - mówi, muskając moje usta.
    Rozchylam nogi. Czuję jak powoli penis Zayn’a wchodzi we mnie. Jego ruchy są spokojne, wolne. Nie czuję bólu ani niczego nieprzyjemnego. Wręcz przeciwnie - uczucie jakie temu towarzyszy jest miłe i… podniecające.
    - Szybciej - szepczę.
    Zayn spogląda z niedowierzaniem na mnie.
    - Wedle życzenia - odpowiada z uśmiechem.
    Zayn płynnie przyspiesza swoje ruchy.
    Odchylam głowę do tyłu, rozchylając wargi.
    Mój oddech przyspiesza, bicie serca tak samo.
    W moim ciele wrze ogień.
    Czuję, że za chwilę osiągnę szczyt. Nie jestem jednak pewna czy Zayn też.
    - Jestem już blisko, Zayn - mówię cicho.
    Zayn w odpowiedzi uśmiecha się, pokazując przy tym rząd śnieżnobiałych zębów.
    Zayn łapie moje nadgarstki i wygina moje ręce, tak że dłonie mam na wysokości głowy. Pochyla się nade mną, czuję jego oddech na swojej szyi.
    Krzykiem oznajmiam, że doszłam.
    Zayn powoli wychodzi ze mnie.
    Kładzie się obok mnie.
    Oboje wyrównujemy nasze przyspieszone oddechy.
    Wtulam się w Zayn’a.
    - Dziękuję - szepczę. - Dokładnie o to mi chodziło.
    ***
    Minęło parę dni, odkąd pokłóciłem się z Gosią. Usiłuję dodzwonić się do niej, jednak automatyczna sekretarka ciągle powtarza mi, że nie ma takiego numeru. W końcu inteligentnie wpadam na pomysł, by zadzwonić do któreś z jej przyjaciółek.
    - Czego chcesz? - syczy Julka.
    - Nie umiem dodzwonić się do Gosi, co jest grane? - pytam.
    Cisza.
    - Powiedz mi!
    - Gosia miała wypadek i to tylko i wyłącznie z twojej winy - mówi.
    To moje serce się złamało czy tylko mi się wydaje? Mój oddech gwałtownie przyspiesza.
    - Co jej się stało? - pytam po chwili.
    - Jest w śpiączce - odpowiada.
    - W którym szpitalu?
    Zuza podaje mi adres.    
    - Zaraz tam będę - mówię i się rozłączam.
    Ubieram buty, chwytam kurtkę i wybiegam z pokoju hotelowego.
   
    Widzę Gosię na szpitalnym łóżku. Jest tak blada jak pościel, którą jest otulona. Jej twarz nie wyraża żadnych emocji. Wygląda jakby nie żyła. Jej policzki nie są zaróżowione, usta nie są wygięte w uśmiechu… Przeraża mnie ten widok.
    Kładę dłoń na szybie, przez którą patrzę na Gosię.
    - Kiedy się wybudzi? - pytam.
    - Nikt tego nie wie - mówi Julka.
    - Muszę do niej wejść - mówię hardo.
    - Nie. Nikt nie może.
    - Muszę! - krzyczę na dziewczynę.
    Podchodzi do mnie jeden z tych kolesi z tego zespołu, przed którym grała Gosia.
    - Uspokój się - mówi. - Twój krzyk na nic się tu nie zda.
    - Nie uspokoję się. Moja dziewczyna leży tam, a ja nic nie mogę zrobić, nawet wejść do tej głupiej sali! - unoszę się.
    - Jak już to twoja była dziewczyna - prostuje Julka, co mnie jeszcze bardziej wkurza.
    - Idź już, jak coś się stanie to damy ci znać - mówi chłopak, kładąc mi rękę na ramieniu.
    Strząsam ją.
    - Mam nadzieję - odpowiadam oschle i wychodzę ostatni raz spoglądając na moją Gosię.
*
    Idę do szpitala. Gosia się wybudziła. Nie mogę się doczekać aż ją zobaczę.
    Przez szybę widzę jak rozmawia ze swoją mamą.
    - Chcę do niej wejść, porozmawiać z nią - mówię.
    - Nie możesz - odpowiada Julka.
    - Dlaczego?!
    - Ona nie wie o twoim istnieniu. Nikt jej o tobie nie powiedział. Nie chcieliśmy jej komplikować życia twoją osobą. Za dużo zawiłości jest w waszym związku. Ona i tak jest zagubiona. Nic nie pamięta.
    - Oszalałaś? - pytam.
    - Tak będzie dla niej lepiej, Cody.
    - A tatuaż? Ma wytatuowane moje  imię. Co może go przy okazji usunęliście, co? - pytam zjadliwie.
    - Nie będzie wiedziała o nim - odpowiada.
    To wszystko zwala się na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie wierzę w to co słyszę, mój świat zawala się.
    Wychodzę bez słowa.
    Już nie żyję.
____________________
Ta-dam!
Chcę Wam życzyć...:

Mam nadzieję, że te święta zaliczycie do udanych i że spełnią się Wasze marzenia, spotkacie się z bliskimi.... Życzę Wam tego z całego serca, a ten rozdział niech będzie takim prezentem (dobra nie do końca udanym skoro Gosia nie wie o istnieniu Codsa, ale... przecież na tym rozdziale opowiadanie się nie kończy. WSZYSTKO może się zdarzyć). Mam nadzieję, że uda mi się napisać świątecznego one shota z Codsem. Próbowałam już go pisać, ale mi nie szło. ;c

Zrobicie coś dla mnie? Dodałam nową notkę na swoim blogu: http://basia-wisniewska.blogspot.com/ a na tym blogu dodałam rozdział: http://conor-maynard-love-story.blogspot.com/ , wejdźcie na oba blogi, przeczytajcie moje wypociny i skomentujcie... Tak na świąteczny suprajs.

No to... Codsowych! xx

12/12/2012

Cz. IV R. 13 - Nowe życie


Rozdział 13 – Nowe życie

            Budzę się.
            Otwieram oczy, zalewa mnie biel. Mija chwila zanim dochodzę do siebie i wyraźnie, ostro widzę. Rozglądam się wokół siebie, przyglądam, analizuję wszystko co znajduje się w pomieszczeniu, w którym jestem.
            Leżę na niewyobrażalnie twardym łóżku, w zewnętrznej części dłoni mam wkłuty weflon. Pościel jest śnieżnobiała. Ściany piaskowe. Dokładnie naprzeciw mnie jest szyba, przez którą widzę zielony korytarz. Po prawej są białe drzwi. Po lewej ode mnie długi blat, nad nim tej samej długości zawieszana szafka, a w kącie stoi umywalka. Ściana przy niej jest wykafelkowana, z niewielkim lustrem.
            Jestem w szpitalu, ale dlaczego?
            Usiłuję sobie przypomnieć i odpowiedzieć na to pytanie, ale w głowie mam pustkę, w pamięci jakby wypaloną dziurę. Nie wiem nawet jak się nazywam. Naprawdę.
            Czekam aż ktoś sobie o mnie przypomni. Gapię się w okno przed sobą. Przyglądam się ludziom mijających moją salę. Nikt mnie nie zauważa.
            Nagle ni stąd ni z owąd słyszę, że ktoś otwiera drzwi. Staje w nich pielęgniarka. Na oko koło trzydziestki, z dobrotliwym wyrazem twarzy.
            - W końcu się obudziłaś – mówi, obdarzając mnie miłym uśmiechem.
            Uśmiecham się, bo nie wiem co odpowiedzieć.
            Podchodzi do mnie, wymienia mi kroplówkę.
            - Jak się czujesz? – pyta.
            - Dobrze – odpowiadam. Mój głos jest melodyjny, lekki i ma bardzo ładną barwę.
            - Powiem wszystkim, że się obudziłaś, na pewno się ucieszą – mówi i po chwili wychodzi.
            Czekam parę minut, po czym do sali wpada jakaś kobieta.
            Ma łzy w oczach, uśmiecha się na mój widok. Przytula mnie, gładzi po włosach.
            - Tak bardzo się martwiłam… - wyznaje.
            Domyślam się, że najwidoczniej jest moją mamą.
            - Dobrze się czujesz? Potrzebujesz czegoś? – zasypuje mnie pytaniami.
            - Dobrze. Nie, raczej nie – odpowiadam, marszcząc przy tym lekko czoło.
            - Jezu, jak dobrze, że już się wybudziłaś. Tak bardzo się bałam o ciebie, odchodziłam od zmysłów – mówi, a  z oczu wyciekają jej strumienie łez, które szybko ociera.
            Uśmiecham się do niej.
            - Czekaj, powiem reszcie żeby przyszli – mówi i szybkim krokiem wychodzi.
            Po chwili do sali wpada grupka nastolatków, cieszących się na mój widok.
            - Gosia! – wrzeszczą jedno przez drugie.
            To moje imię? W takim razie ładne, myślę.
            Jedna z dziewczyn niemal rzuca się na mnie. Czuję miły kwiatowy zapach.
            Wpatruje się we mnie. Ma ładne zielone oczy, otoczone wachlarzem rzęs i podkreślone czarną kreską na powiece. Uśmiecha się szeroko. 
            Gdy odsuwa się ode mnie, przyglądam się jej przez chwilę.
            Wygląda… dość nietypowo. Ma piękne proste czarne włosy aż do pasa. Ubrana jest w biały t-shirt, na który ma zarzuconą czarną koszulę o parę rozmiarów za dużą, czarne dżisny i glany w tym samym kolorze. Na nadgarstkach ma całe mnóstwo bransoletek – większość z ćwiekami – na palcach pełno pierścionków.
            Pozostałe siedem osób ustawione jest w półkole wokół mojego łóżka. Wszyscy wpatrzeni są we mnie. Jest pięciu chłopaków (każdy zabójczo przystojny!)  i dwie dziewczyny, a ta, która się na mnie rzuciła jest trzecią.
            Druga dziewczyna wygląda dość normalnie w porównaniu do tej pierwszej. Granatowa koszulka w białe, małe kokardki, czerwone spodnie, czarne kozaki przed kolano. Na szyi ma zawieszony srebrny krzyżyk. Włosy ma zaledwie do ramion, a grzywkę zaczesaną na bok.
            Trzecia wygląda podobnie do pierwszej: czerwone włosy do ramion, czarna koszulka z Metallicą i czarne dżisny poprzecierane w paru miejscach. W uszach ma mnóstwo koczyków.
            Pierwszym chłopakiem jakiemu zaczęłam się przyglądać jest lokaty z uroczym uśmiechem i dołeczkami w policzkach. Ma na sobie czarny T-shirt z Ramones, szarą bluzę i kremowe spodnie.
            Kolejnym jest chłopak ze słodką grzywką czesaną na bok. Ubrany jest koszulkę w paski i czerwone spodnie. Uśmiecha się słodko, odsłaniając przy tym rząd śnieżnobiałych zębów.
            Następny jest uroczy blondyn. Uśmiecha się, pokazując swój aparat dentystyczny. Jego niebieskie oczy lekko błyszczą. Czerwone polo kontrastuje z jego jasną karnacją.
            Czwarty wyróżnia się spośród wszystkich: ma ciemną karnację, czarne postawione włosy, z kilkoma blond pasemkami z przodu. Ma lekki zarost na twarzy, dobrze zarysowane kości policzkowe. Jego brązowe oczy, sprawiają, że w brzuchu czuję motyle. Dostrzegam w nich troskę zmieszaną ze szczęściem.
Ostatni jest chłopak w delikatnych lokach, nie takich jak pierwszy. Nosi koszulę w kratę zapiętą na wszystkie guziki i ciemne dżinsy. Wygląda na dość odpowiedzialnego i najbardziej dojrzałego spośród tych wszystkich wyszczerzonych wariatów.
- Kim jesteście? – pytam.
Wszyscy spoglądają na siebie z przerażeniem.
- Nie pamiętasz nas? – pyta ta „spokojna”.
Kręcę głową.
- O cholera – klnie loczek.
- Niall, leć po lekarza – mówi ten „odpowiedzialny”.
Blondyn wybiega z sali (zapamiętać: Niall to ten blondyn z aparatem dentystycznym).
- Serio nic nie pamiętasz? – dopytuje czerwonowłosa, siadając obok mnie.
- Nic, kompletnie. Mam jakby dziurę w pamięci.
- Ile widzisz palców? – pyta lokaty, pokazując mi trzy palce.
- Harry, debilu uspokój się – uspokaja go mulat.
A zatem loczek to Harry, odnotowuję sobie w pamięci. Na nowo zbieram informacje.
- No ale to ważne! Umiesz liczyć? – dopytuje.
- Raz, dwa, trzy… - mówię sarkastycznie. To pamiętam. Alfabet i inne pierdoły tak. Ale nic ze swojego życia.
- Chociaż tyle… - mamrocze ten z grzywką na bok.
Lekarz wchodzi do sali, a za nim blondyn.
Lekarz jest koło czterdziestki, wysoki, dobrze zbudowany.
Świeci mi jakąś latareczką po oczach.
- Pamiętasz coś? – pyta.
Który już raz się mnie o to pytają?!, zastanawiam się.
- Nic, kompletnie – odpowiadam.
Lekarz chwilę się zastanawia.
- Prawdopodobnie straciłaś pamięć krótkotrwałą – ogłasza. – Zrobimy ci jeszcze parę badań. Póki co niech twoi przyjaciele opowiedzą ci co nieco o tobie i o twoim życiu – dopowiada, spoglądając na moich znajomych, którzy mają poważne miny.
Wychodzi z sali.
Mulat podchodzi do mnie i siada na skraju łóżka. Łapie mnie za rękę.
- Jennifer, nie pamiętasz mnie? – pyta.
- Cholera, jaka znowu Jennifer?! – pytam.
Wszyscy wzdychają.
- No tak, przecież ty nic nie wiesz – mówi czarnowłosa.

            Moi znajomi siedzieli całe dnie przy moim łóżku i cierpliwie opowiadali mi wszystko o mnie, o moim życiu i o sobie.
            Nazywam się MałgorzataOlkowicz,  chociaż moim pseudonimem jest Jennifer. Mam szesnaście lat, jestem gwiazdą rocka, dziewczyną mulata, który nazywa się Zayn Malik i jest członkiem boysbandu One Direction, w którego skład wchodzą pozostali chłopcy. Ja z Zuzą (to ta czarnowłosa), Berry (moja przyrodnia siostra, ta czerwonowłosa) i Julką (ta spokojna) tworzymy Girls Rock – kapelę rockową. Jesteśmy supportem na koncertach chłopaków. Pomogli się nam wybić.
            Jestem urodzona w Polsce, ale dwa lata temu pojechałam na wakacje do USA, po czym przeprowadziłam się do Australii.  Obecnie jestem w trasie koncertowej po Europie, która została przerwana ze względu na mój wypadek.
            Było to tak, że pokłóciłam się z Zaynem, wybiegłam z hotelu i wpadłam pod samochód. Leżałam dwa tygodnie w śpiączce. Nikt nie wiedział, czy kiedykolwiek się wybudzę. Wszyscy rzucili swoje zajęcia, by siedzieć w szpitalu i czekać na cud.
            Jestem wulkanem energii i huśtawką nastroi. Raz słodka jak cukierek, a za chwilę kwaśna jak cytryna. Łączę w sobie jakby dwie osobowości. Nieco leniwa i zarazem ambitna. Podobno jestem mądra i jestem kujonem, dużo czytam, gram na pianinie i gitarze, jednak bywa, że jestem kłótliwa i „Nie do życia” jak to określiła Berry.

            W przeciągu kilku następnych dni okazało się, że to co powiedział lekarz jest prawdą – mam zanik pamięci krótkotrwałej. Nie jest wiadome, czy kiedykolwiek odzyskam całkowicie pamięć. Wszyscy byliśmy dobrej myśli i dzień później mogłam już wyjść ze szpitala.

            - Przyniosłam ci ubrania i kosmetyki – mówi Zuza. W ręce trzymała niewielką torbę podróżną. – Ubrania, które miałaś w dniu wypadku, nadały się jedynie do wyrzucenia.
            - Dziękuję – mówię z lekkim uśmiechem.
            Wstaję powoli z łóżka, stopy wsuwam w puchate kapcie, biorę torbę od Zuzy i idę do łazienki. Zdejmuję pidżamę, wkładam ubrania przyniesione przez przyjaciółkę. Szczotkuję zęby, rozczesuję włosy. Dodaję sobie sił uśmiechając się do swojego odbicia w lustrze.
            Wychodzę z łazienki. Przed nią czeka na mnie Zuza. Wracamy razem do mojej sali, zabieramy parę rzeczy i wychodzimy. Na korytarzu czekają na mnie wszyscy moi bliscy.
            Każdy uśmiecha się do mnie, usiłując dodać mi otuchy.
            Boję się tego, co zastanę za drzwiami głównymi szpitala. Jestem… gwiazdą. I wolę nie myśleć o tym, co się stanie jak wyjdę za próg szpitala.
            - No to chodźmy – mówi moja mama.
            Wszyscy powoli ruszamy. Nieśpiesznym krokiem przemierzamy korytarz. Po mojej prawej idzie Julka, po prawej Zuza a tuż za mną chłopcy. Moja mam idzie jako pierwsza.
            Przed drzwiami Liam wyprzedza nas i otwiera przed moją mamę drzwi, jak przystało na dżentelmena.
            Blask flesza na chwilę mnie oślepia. Czuję, że ktoś mnie łapie za rękę od tyłu. Jakaś część mojego mózgu rejestruje, że to Zayn. Mocno chwyta mnie pod rękę, zajmując miejsce Zuzy przy moim boku.
 Idziemy przed siebie, nie zważając na tłum fotoreporterów. Dostrzegam nawet grupkę fanów. Delikatnie uśmiecham się do nich i chcę im nawet pomachać, ale już wsiadam do samochodu.
Mam fanów, czy to nie wspaniałe?, myślę, chyba lepszego życia mieć nie mogłam.
W samochodzie zapinam pasy. Zayn wciąż trzyma mnie za rękę. Widzę, że Liam siedzi za kierownicą, obok niego siedzi Zuza, a obok Zayna Julka.
- Gdzie reszta? – pytam, spoglądając na Zayna.
- W drugim samochodzie – odpowiada.
Ruszamy.
Powieki zaczynają mi ciążyć. Opieram głowę na ramieniu Zayna, usiłuję wygodnie się ułożyć na siedzeniu. Nie muszę długo czekać na sen, który przychodzi już po chwili.

Budzę się. Tym razem łóżko jest znacznie wygodniejsze, a w dłoni nie mam weflonu. Rozglądam się wokół siebie. W pokoju świeci się tylko mała lampka, która jest na stoliku, przy którym na fotelu siedzi Zayn z książką w ręce.
Zauważa, że się obudziłam i uśmiecha się do mnie znad książki.
- Wyspałaś się? – pyta. Odkłada książkę na stolik, wstaje i podchodzi do mnie. Przysiada obok mnie.
- T-tak – mówię. – Ostatnio strasznie dużo śpię – dodaję.
- To normalne – uspokaja mnie. Przytula mnie i delikatnie kołysze nami. – Bałem się, że już na zawsze cię straciłem – wyznaje.
Dochodzę do wniosku, że wszyscy się o mnie martwili. Czuję się kochana i ważna. Mam ludzi, których interesuję,  którzy nie wyobrażają sobie życia beze mnie. Jestem naprawdę wielką szczęściarą mając takich przyjaciół.
Spoglądam na Zayna, na jego usta… Kusiły mnie.
Coś pcha mnie do tego, by spróbować go pocałować. Boję się, że mi nie wyjdzie i się ośmieszę, ale próbuję.
Jego wargi są słodkie i ciepłe.
Czuję w brzuchu jakby stado motyli.
Podoba mi się to.

______________
I jest.
Mam nadzieję, że się Wam podoba... :)
Jeśli są błędy, literówki to wybaczcie, śpieszyłam się.
Do następnego! xx

11/23/2012

Liebster Awards pt. I

Dzień dobry!
Rozdziału nie będzie. Ale odpowiem na kilka pytań, ponieważ zostałam nominowana do Liebster Awards. Sama byłam zaskoczona. Ten i mój drugi blog - ten z imaginami +18 - zostały nominowane. Cieszę się ogromnie i dziękuję.

A oto odpowiedzi do pytań od @TheSimpsonizer z: http://royal-life-with-one-direction.blogspot.com/

Pytania i blogi podam w kolejnym poście, gdyż nie mam swojego laptopa, gdzie mam wszystkie linki do blogów, które kocham.

1.) Kto jest Twoim idolem (za co Go lubisz, podziwiasz itd.)?

Moim idolem jest Justin Bieber. Otwarcie potrafię do tego przyznać, nie zważając na lawinę hejtów w moją i Jego stronę. Lubię? Za to, że jest tu dla swoich Beliebers i za to, że jest im wdzięczny, że wzniosły go na szczyt. Podziwiam za to, że nigdy się nie poddał. Nie miał lekko od małego, później gdy wkroczył w show-biznes pojawiły się negatywne komentarze kierowane w Jego stronę. Ale pokazał wszystkim, że nie można brać wszystkiiego do siebie i robić swoje na przekór innym. Ma dystans do siebie, wpadnę przeistacza w żart  i idzie dalej.

2.) Jakie miejsca chcesz najbardziej odwiedzić? Dlaczego?

Najchętniej zwiedziłabym cały świat i myślę, że mi się to uda ze względu na zawód jaki wybrałam (marynarz). Ale tak naaaaaaaaaaaaajbardziej to: USA (L.A., Chicago, Las Vegas, Nowy York), Kanadę (Stratford!), Australię (Sydney i Gold Coast), Francję (Paryż, Paryż i jeszcze raz Paryż) i Anglię (LONDYN!). Dlaczego? Uważam, że Anglia i Francja to wspaniałe i piękne państwa (Powiedzmy, że w UK już byłam). Do Ameryki, Kanady i Australii mam sentyment ze względu na chłopaków. 


3.) Jaki jest Twój ideał chłopaka?

Jezu. Ideał? Hm... Cody Simpson? Haha. Aktualnie kręcę z kolesiem, któremu do Codsa jest daaaaaaaaaaleko. A co do charakteru to: ineligentny, zabawny, romantyczny, zaradny, dojrzały, zboczony (xD)... Długo by tak wymieniać. A i żeby mnie kochał i starał się umilić mi życie. To najważniejsze. 


4.) Ulubiona potrawa?

Naleśniki z serem/nutellą/syropem klonowym. 


5.) Co sądzisz o treaźniejszej pop-kulturze?

O Boże... Co sądzę? Show-biz za bardzo zmienia ludzi, tworzy z nich ideały, coś do czego każdy dąży. Idealna figura, twarz bez skazy. drogie ubrania. To nie o to chodzi. Ale myślę, że mamy duży wybór książek, filmów, muzyki, że każdy znajdzie coś dla siebie. Nie wiem czy odpowiedziałam jak powinnam....

6.) Co najbardziej lubisz robić w wolnym czasie?

Nie znam pojęcia wolnego czasu. Nie mam go. Ale jak mam chwilę odpoczynku to czytam książki. A w internacie gdy nie muszę się uczyć - czego oczywiśc nie robię - to siedzę u chłopaków. Bo w weekend spotykam się ze znajomymi... 


7.) Twoja ulubiona książka?

I wybierz tu jedną... "Harry Potter i..." oraz "Ciemność przed świtem". Uwilebiam!


8.) Kogo najbardziej sobie cenisz (autorytet)?

Justin Bieber bez wątpliwości.

9.) Kogo z One Direction lubisz najbardziej? Dlaczego?

Ostatnio 1D jara mnie coraz mniej. A jak byłam nimi zafascynowana to co chwila był inny. Każdy z  nich jest wyją9kowy i nie ma co robić z jednego lepszego od innych.


10.) Co najbardziej kojarzy Ci się z Bożym Narodzeniem?

"Kevin sam w domu". :) I ubieranie choinki, czekanie na pierwszą gwiazdkę... 


11.) Wymarzony prezent na Mikołajki?

Coś co aktualnie mi się podoba lub przyda się. Albo po prostu zabranie mnie gdzieś i uczynienie tego dnia wyjatkowym. ;)



Jeśli ktoś z czytających ma jakieś pytanie do mnie może pisać i pytać.  Z miłą chęcią odpowiem. :) A teraz lecę odpowiadać na drugą porcję pytań.

Buziaki.

P.S. Najbliższy rozdział chyba za tydzień! :)

11/03/2012

Cz. IV R. 12 - Tatuaż


Rozdział dwunasty – Tatuaż

            Razem z Zaynem idę do studia tatuażu. Już od dłuższego czasu ten pomysł kiełkował w mojej głowie. Chciałam mieć tatuaż. Długo zastanawiałam się, co mogłabym sobie wytatuować, aż w końcu wymyśliłam.
            Zayn szarmancko otworzył przede mną przeszklone drzwi do salonu tatuażu. Wchodzę do środka rozpromieniona, z uśmiechem od ucha do ucha. Jestem podekscytowana.
            - Słucham? – pyta facet przed trzydziestką z wytatuowanymi rękoma.
            - Jennifer chce zrobić sobie tatuaż – odpowiada Zayn.
            - Co to ma być? – dopytuje.
            - Krótki napis – mówię.
*
Jedenasty stycznia. Odkąd jestem Simpsonizer jest to jedna z ważniejszych dla mnie dat. Początkowo były to tylko urodziny mojego idola, później chłopaka, a dziś urodziny przyjaciela.
            Mam wszystko dokładnie zaplanowane. Cudownym zbiegiem okoliczności okazało się, że dzisiaj będziemy w jednym mieście, więc nie muszę gonić na drugi koniec świata.
            Jestem podekscytowana.
Kompletnie zakamuflowana przemierzam ulice w samotności. Ciemne okulary, szalik zawinięty wokół szyi. Ciemne ubrania. To wszystko po to, by nikt mnie nie rozpoznał. Nie chcę dziś sensacji.
Pewnym krokiem idę do hotelu, w którym zatrzymał się Cody ze swoją ekipą. Rozsuwane drzwi otwierają się przede mną, a ja wchodzę do przestronnego, eleganckiego hallu hotelu. Podchodzę do recepcji.
- W którym pokoju mieszka Cody Simpson? – pytam.
- Nie mogę udzielać takich informacji nieupoważnionym osobom. Przykro mi – mówi oficjalnym tonem głosu.
Uśmiecham się uprzejmie.
- Jestem Małgorzata Olkowicz – przedstawiam się. Wyjmuję z torebki portfel, z którego wyciągam dowód osobisty. Podaję go recepcjonistce.
- I…? – mówi.
- Nie jestem napaloną fanką. Jeśli pani chce może pani zawiadomić pana Simpsona tyle, że wtedy nie zrobię mu niespodzianki. – Przyjmuję poważną minę i taki sam ton głosu.
- Niech pani będzie, ale jeśli pan Simpson złoży skargę to wyrzucą mnie z pracy.
- O to się już niech pani nie martwi – mówię oschle. – Który to pokój?
- Czterysta dwadzieścia jeden – odpowiada po chwili.
- Dziękuję.
***
Słyszę, że drzwi z mojego pokoju otwierają się. Odwracam się na pięcie. W drzwiach stoi jakaś dziewczyna. Nie znam jej. Zamyka za sobą drzwi i podchodzi do mnie. Mierzę ją wzrokiem od dołu do góry.
Nosi buty na wysokim obcasie, obcisłe skórzane spodnie, luźny biały t-shirt z odwróconym czarnym krzyżem, czarną, nabitą ćwiekami kurtkę ramoneskę, szalik.
Spoglądam na jej twarz. Policzki ma zaróżowione zapewne od mrozu panującego na zewnątrz. Te oczy… Ta czekolada. Nikt inny nie ma takich oczu o takiej barwie. Czekoladowe oczy należą tylko do jednej osoby, którą znam i kocham.
Gosia.
Uśmiech pojawia się na mojej twarzy, podchodzę do niej. Obejmuję ją w talii i przyciągam do siebie.
- Tęskniłem – szepczę. Zaciągam się zapachem jej perfum. Spoglądam jej w oczy. Nasz usta odnajdują drogę do siebie nawzajem.
- Wszystkiego najlepszego – mówi. Gosię przechodzi dreszcz. Łapię jej dłonie. Są lodowate. Czubkiem swojego nosa dotykam jej nosa. Podobnie jak dłonie jest zimny.
- Chodź. – Łapię ją za rękę i prowadzę do łóżka. Zdejmuję jej kurtkę. Koszulka okazuje się mieć krótki rękaw. – Oszalałaś? Na dworze jest minus dziesięć stopni, a ty ubierasz się tak?! – unoszę się lekko. Dłońmi pocieram jej nagie ramiona.
- No przepraszam, że chciałam dobrze wyglądać – odpowiedziała cicho.
Chwyciłem kołdrę i uniosłem ją lekko do góry.
- No wskakuj. Musisz się rozgrzać, bo zaraz się rozchorujesz – mówię. Gosia siada na łóżku i zabiera się za odsznurowanie butów. Pomagam jej, by poszło szybciej i po chwili Gosia leży zakryta kołdrą po uszy. Ja zabieram się za zaparzenie herbaty.
- Ile słodzisz? – pytam.
Gosia nie odpowiada. Odwracam się. Ma zamknięte oczy, usta wygięte w lekkim uśmiechu. Podchodzę do niej, przysiadam na krawędzi łóżka. Zewnętrzną stroną dłoni głaszczę zaróżowiony policzek Gosi. Delikatnie układam się obok niej na łóżku. Wsuwam się pod kołdrę i obejmuję Gosię od tyłu. Po chwili odwraca się twarzą do mnie. Spogląda na mnie tymi swoimi pięknymi, czekoladowymi oczami. Uśmiecham się po  raz kolejny od jej przyjścia. Przytulam ją do siebie, ciesząc się w duchu, że jest tu ze mną, w moje urodziny. Gosia przybliża się do mnie i delikatnie muska moje usta. Oddaję pocałunek ze zdwojoną siłą. Gosia układa się na mnie. Dłonie kładzie na moich policzkach.
Czuję jak jej serce bije. Jest to coś, co każe mi żyć. Żyję z myślą, że Gosia żyje i to utrzymuje mnie przy życiu. Jeśli dowiedziałabym się, że ona nie żyje to bez wahania bym się zabił. Nie wyobrażam sobie tego, że jej mogłoby nie być przy mnie.
Nie trzeba długo czekać na to, bym zdjął Gosi koszulkę, a ona mi moją. Moje dłonie ześlizgnęły się z jej talii aż na biodra, pod jej spodnie. Gosia szybko je odpięła, co umożliwiło mi zsunięcie ich z jej bioder.
*
Gosia słodko śpi u mojego boku. Nie umiem zasnąć. W mojej głowie kotłuje się zbyt wiele myśli.
Zasłony w oknach nie są zaciągnięte, więc chcąc-nie chcąc do pokoju wpadają snopy świateł z ulicy, przez co panuje półmrok.
Wodzę palcem po plecach Gosi. Śpi plecami do mnie. Zauważam jakiś napis ponad jej lewą łopatką. Wytężam wzrok i literki zaczynają mi się układać w jedno słowo.
Cody.
Na sercu robi mi się jakoś cieplej. Uśmiecham się. Nigdy nic mi nie wspomniała o tatuażu. Miło, że wytatuowała sobie moje imię. Wygląda na to, że coś dla niej znaczę. Ot tak by nie zrobiła sobie czegoś co – na ogół – zostałoby z nią na całe życie.
*
Leżę z rękami splecionymi na karku. Tępo wpatruję się w sufit i czekam aż Gosia się obudzi. Muszę jej coś ważnego powiedzieć, coś co siedzi mi w głowie od dłuższego czasu. Muszę, po prostu muszę. Nie będzie to miłe, ale jeśli jej tego nie powiem to nie wytrzymam.
Gosia przeciąga się, przeciera dłońmi oczy i uśmiecha się. Wtula się we mnie i wpatruje się we mnie swoimi dużymi oczami.
Powiedz jej, myślę.
- Musimy porozmawiać – mówię poważnym głosem.
Gosia milczy wpatrując się we mnie.
Podnoszę się i spoglądam na nią. Zbieram się w sobie, żeby powiedzieć jej co o tym wszystkim myślę.
- Męczy mnie to już. Raz jesteś ze mną a raz z Zaynem. Czuję się… dziwnie. Jakbym musiał się tobą dzielić z jakimś innym chłopakiem. Wiem, że nie jesteśmy razem, ale oboje wiemy, że się kochamy. Tu spędzasz noc ze mną, żeby następnych kilka spędzić z Zaynem. Nie widzisz co ze sobą robisz? – pytam.
Gosia milczy, by po chwili wybuchnąć:
- Wiesz mi też nie jest łatwo! Kocham was obu i nie wiem, którego mam wybrać. Wybiorę Zayna to będziesz czuł się urażony, a jeśli wybiorę ciebie to Zayn się załamie. Próbuję to jakoś pogodzić… - głos jej się łamie, a do oczu napływają łzy.
- A co chciałaś przekazać tatuażem?
- To że jesteś dla mnie ważny, Cody.
- Chciałbym być najważniejszy – mówię.
Gosia znów milczy. Podnosi się, jednocześnie przykrywając się kołdrą po pachy.
- Co miałeś na myśli, pytając się, czy nie widzę co ze sobą robię?
- Mam wrażenie… - Nie no, cholera nie powiem jej tego.
- Jakie? Powiedz. Bądźmy szczerzy. Mów wszystko, co siedzi ci w głowie – nalega.
- Mam wrażenie jakbym sypiał z dziwką – wyrzucam z siebie.
- Teraz to przesadziłeś – mówi, a po jej policzkach spływają łzy. Wychodzi spod kołdry, zbiera z ziemi swoje rzeczy i idzie do łazienki. A ja siedzę na łóżku zmrożony. Właśnie do mnie dociera co powiedziałem. Mam ochotę sam sobie przywalić. Nazwałem najważniejszą osobę w moim życiu dziwką. Pogratulujcie mi.
Słyszę, że drzwi z łazienki otwierają się. Wstaję, ubieram szybko bokserki i podchodzę do Gosi.
- Przepraszam – mówię, łapiąc ją za rękę.
- Jedno przepraszam nie wymaże z mojej pamięci tego, co powiedziałeś – odpowiada oschle. Usiłuje wyrwać rękę z mojego uścisku, ale nie udaje jej się to. – Puść mnie! – krzyczy.
Jej życzenie jest dla mnie rozkazem, więc rozluźniam uścisk.
- I żebyśmy się nigdy nie spotkali – mówi, wychodząc.
Jej słowa są niczym sztylet wbity prosto w serce.
***
Wybiegam z hotelu. Biegnę przed siebie, nie rozglądając się gdzie ani co dzieje się wokół mnie.
Nagle słyszę pisk opon. Spoglądam w lewo, a ostatnie co widzę to przerażona twarz faceta za kierownicą. 
______________
Edit: Tak wiem, zabijcie mnie xD
Dziękuję za życzenia! 
Nie wiem kiedy kolejny rozdział. :D 
Myślałam, że w ogóle tego nie napiszę a tu taki suprajs xD
Do napisania. xx

10/28/2012

Cz. IV R. 11 - Przyjaciele

Edit: Czeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeść!
Mamy nowy rozdział tak na dobry początek niedzieli. Wena dopisała, rozdział jest baardzo długi (7stron a4!). Widzę ten zaciesz na Wsszych mordkach. Obiecana scena porno też jest! Haha. Ogólnie o dziwo rozdział mi się podoba. Tym rozdziałem świętujemy dwie rzeczy: 1) jest to 102 rozdział tego opowiadania ( o ile gdzieś po drodze w dodawaniu się nie pomyliłam, wiecie ja tylko dobrze piszę, z liczeniem jest już gorzej...). Kiedy zleciało te sto rozdziałów i dwa lata? W każdym razie: tym co wytrwali od samego początku gratuluję. Mam nadzieję, że nigdy Was nie zawiodłam czy coś (chodzi o treści rozdziałów, nie termin ich dodawania! xd). 2.)  świętujemy moje sweet 16urodziny, które są już we wtorek. ^^ No w kolejnym rozdziale będą urodziny Codsa i znów namieszam. Buahahah. Robię z siebie idiotkę, więc kończę. Lecę pisać kolejne rozdziały na pozostałe blogi, póki wena mi nie ucieka.
Miłej lektury, kochani. Dajcie znać, czy R się podoba. Kisses! Xx

P.S.: Nie wiem czemu są drobne problemy z czcionką, która się powiększa później. Siła wyższa, wybaczcie.


Rozdział 11 – Przyjaciele

            Ściskam się z dziewczynami i chwytając swoje walizki udajemy się do swoich domów.
            Wchodzę do domu. Cisza. Nikt nie podbiega do mnie ani nie krzyczy: „Już idę!”. Dziwne. Razem z Berry spoglądamy na siebie ze zdziwieniem wymalowanym na naszych twarzach. Wzruszamy ramionami i cicho stawiamy parę kroków w przód.
            To co widzę w salonie niemal zwala mnie z nóg.
            Moja własna matka całuje się z jakimś facetem.
            Tysiące pytań tworzy mi się w głowie począwszy od: „Kim jest ten facet?” przez: „A co z tatą?”, a skończywszy na: „Dlaczego ona mi nic nie powiedziała?”.
            Berry też jest w szoku. Rzucamy głośno walizki na ziemię. Mata i ten koleś momentalnie przestają się całować i spoglądają w naszą stronę z przerażeniem w oczach.
            - Gosiu, ja ci to zaraz wyjaśnię – mówi mama po angielsku.
            - Mam nadzieję – odpowiadam, a mój głos jest przesycony jadem.
            Facet wstaje.
            -  To ja może już pójdę… – mówi cicho. Spogląda na mamę jakby liczył, że odpowie mu coś, ale ona tylko blado się uśmiecha. – Do widzenia – mówi, gdy przechodzi obok mnie. Tchórz. I moja matka z kimś takim się zadaje?!, myślę.
            - Do widzenia – rzucam oschle.
            - KTO TO JEST?! – wybucham, gdy tylko słyszę trzaśnięcie drzwi. – ŻĄDAM WYJAŚNIEŃ!
            - Gosiu, bo ja… Ja się zakochałam w James’ie. Wzięłam rozwód z twoim ojcem.
            Jestem w szoku.
            - Gdzie… Gdzie tata? – pytam łamliwym głosem.
            - W Polsce. Postanowił wrócić. Nie chce tu dłużej mieszkać.
            Serce mi się kraje. Łzy napływają do oczu. Wybiegam z domu, puszczając mimo uszy krzyk mamy, żebym wróciła.
            Zbiegam po trzech schodkach, przebiegam przez niezamkniętą furtkę i czuję, że na kogoś wpadam. Gdy któryś z moich zmysłów rejestruje, że to chłopak, wtulam się w niego i zapewne brudzę jego biały podkoszulek tuszem do rzęs. Ten ktoś obejmuje mnie jedną ręką, a drugą głaszcze mnie po włosach.
            - Cii… - uspakaja mnie.
            Chwila. Znam ten głos.
            Odrywam się od chłopaka. Staję dwa kroki od niego. Przyglądam się mu uważnie.
            No pięknie, myślę. To Cody.
            - Błagam, nie uciekaj – prosi.  
            Przegryzam dolną wargę.
            Przypomina mi się to, że rodzice wzięli rozwód i łzy ponownie zaczynają napływać mi do oczu.
            Cody łapie mnie za rękę. Nie wyrywam się. Daję się mu poprowadzić. Idziemy w stronę jego domu, przechodzimy przez furtkę, ale zamiast kierować się ku drzwiom, schodzimy ze ścieżki na trawnik i przemykamy obok boku budynku i wchodzimy do ogrodu. Przemierzamy całą długość ogrodu aż do celu Cody’ego: ogrodowej, podwójnej drewnianej huśtawki, na której zmieszczą się co najmniej trzy osoby. Siadamy naprzeciwko siebie. Cody jedną rękę chwyta moje dłonie, a drugą ściera łzy z twarzy.
            - Rozmazałaś się – mówi uśmiechając się.
            - I pobrudziłam ci koszulkę – dodaję.
            - Co się stało? – pyta. – Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko.
            Chwilę zastanawiam się czy powinnam z nim tu być i rozmawiać z nim o…
            Z trudem powstrzymuję łzy, które cisną się do oczu.
            - Bo… - Biorę oddech. – Bo… Moi rodzice… się rozwiedli – wyrzucam z siebie i wybucham płaczem.   
            Cody siada obok mnie, przytula mnie i pozwala znów wypłakać się w koszulkę. Nic nie mówi. Delikatnie kołysze nami. Bicie jego serca ukaja mnie.
            - Zaraz wrócę – mówi i ucieka. Czekam cierpliwie, rozglądając się po ogrodzie. Wokół mnie jest szaro. Pogoda dzisiaj nie dopisuje.
            Widzę Cody’ego, który idzie szybkim krokiem w moją stronę z gitarą w ręce.         Siada naprzeciwko mnie i zaczyna grać.
           
What a way to kiss you
But this girl I promised
All them clowdy rainy days are over yea
And baby I will be your umbrella
Say goodbye to them puffy eyes
Love is war and girl I’ll be your soldier
And baby I will fight for you forever
Maybe it’s my mission
To be one that’s always here to listen
And girl you’ll be fine
‘Cause now that you’re mine
I don’t wanna see no more
Tears on your pillow
Don’t wanna see no more
Tears on your pillow
And this is my song for you
I can’t give you all the world
But I promise now that you’re my girl
There’s gonna be no more tears on your pillow

            Gdy odkłada gitarę przytulam się do niego. Cody obejmuje mnie mocno i usadawia obok siebie.
            - Mogę mieć pytanie? – pyta.
            Spoglądam na niego.
            - My… jesteśmy razem?
            Serce podchodzi mi do gardła. Uwalniam się z jego uścisku. Usiłuję sama doszukać się odpowiedzi na to pytanie.
            - Obawiam się, że nie, ale… - Zawieszam się na chwilę, ale widząc minę Cody’ego prędko dodaję: - Wciąż o tobie myślę. Nie umiem zapomnieć, ot tak.
            Nastaje cisza między nami.
            - Przyjaciele? – proponuję i wyciągam dłoń w jego stronę.
            - Przyjaciele – powtarza, wzdychając, gdy ściska moją dłoń.
            Zdaję sobie sprawę z tego, że on nie chce przyjaźni, ale oboje wiemy, że to jedyny sposób by się nie rozstawać i nie nienawidzić się.
            Cody przytula mnie, choć wahał się czy powinien to zrobić. Tak niepewnie, niezdecydowanie przygarnął mnie do siebie.
            Siadamy na huśtawce, chwytam gitarę. Zaczyna, grać „Suddenly”. Cicho śpiewam.
           
Suddenly people know my name
Suddenly everything has changed
Suddenly I feel so alive
In the blink of an eye
My dreams begin to rain

            Cody słucha mnie jak zaczarowany. Uwielbia, gdy śpiewam. A już zwłaszcza nasze piosenki. Odkładam gitarę i wtulam się w ramię Cody’ego.
            Chłodny wiatr owiewa mnie, przez co wzdłuż kręgosłupa przechodzi mnie dreszcz, co nie uchodzi uwadze Cody’ego.
            - Chodźmy do domu – proponuje. Wstaję, on też. Łapie gitarę i idziemy w stronę domu. – You’re my life, I won’t lie… - nuci pod nosem.
            - But I’ve never seen a boy so fine – kontynuuję.
            Chcę powiedzieć mu, że go kocham, ale czuję wewnętrzny opór. Po raz pierwszy.
            Wchodzimy do salonu, następnie schodami na piętro do pokoju Cody’ego. Siadam na sofie, a Cody po tym jak odłożył gitarę na miejsce siada obok mnie.
            - Cieszę się, że się pogodziliśmy – mówi z delikatnym uśmiechem.
            - Ja też – odpowiadam, unosząc kąciki ust ku górze.
            Powieki zaczynają mi ciążyć. Zmęczenie, szybkie życie dają mi się we znaki. Nie mam siły walczyć z nadchodzącym snem. Pozwalam opaść powiekom i usnąć na ramieniu Cody’ego.
            Śnię.
            Stoję pomiędzy Cody’m i Zayn’em. W ich oczach jest nienawiść, której nie da się nie zauważyć. Oboje są zazdrośni o siebie nawzajem. Jestem pomiędzy młotem a kowadłem. Kocham ich obu, a tylko jednego z nich mam wybrać. Łzy napływają mi do oczu. Jestem bezsilna. Nie wiem, którego mam wybrać.
            Budzę się nagle, jakby ktoś wylał na mnie wiadro z zimną wodą lub wymierzył mi siarczysty policzek.            
            Rozglądam się wokół siebie. Jestem w pokoju Cody’ego. Siedzę na łóżku, przykryta kołdrą. W pokoju panuje mrok. Z ledwością dostrzegam zarys sylwetki Cody’ego, który siedzi na parapecie. Zapalam lampkę, która stoi na stoliku nocnym. Obok niej dostrzegam nasze wspólne zdjęcie. Jedno z wielu naszych wspólnych zdjęć. Spoglądam na Cody’ego. Jest wpatrzony we mnie. Zapewne myśli o mnie. Z resztą jak zawsze.
            Wstaję i podchodzę do Cody’ego. Łapię go za ręce. Spoglądamy sobie w oczy. Widzę, że cierpi. Widzę, że mnie kocha. Jest mi ciężko. Chciałabym wiedzieć, co do niego czuję. On wyswobadza dłonie z mojego uścisku i przytula mnie mocno. Coś mi podpowiada, że ma łzy w oczach. Nie muszę tego sprawdzać. Po prostu to czuję. Jesteśmy jedną duszą w dwóch osobnych ciałach. Zatapiam lekko paznokcie w T-shircie Cody’ego.
            - Nigdy nie pozwolę ci odejść – szepcze. – Obojętnie czy jako koleżance, dziewczynie czy… żonie. Chcę byś zawsze była przy mnie jako Gosia. Zrób to dla mnie. Błagam – dodaje, świdrując mnie tymi swoimi zeszklonymi oczami.
            - Obiecuję – mówię, całując go w policzek. – Może już wrócę do domu… Nawet się nie wypakowałam.
            - Odprowadzę cię – oferuje.
            - Cody, mieszkam obok ciebie. Wystarczy, że odprowadzisz mnie wzrokiem – mówię spoglądając na niego.
            On jednak uparcie chwyta moją dłoń i ciągnie mnie ku wyjściu.
            Dom wciąż jest pusty.
            - Gdzie wszyscy? – pytam.
            - Wpadli w szał zakupów przedświątecznych.
            - A ty nie?
            - Dobrze wiesz o tym, że nie jestem materialistą – mówi, patrząc na mnie. Uśmiecham się blado w odpowiedzi.
*
            Wigilia. Dwanaście potraw na stole. Do mnie, mamy i Berry dołączyły się: Julka i Zuza razem z rodzicami. Tata nie przyjechał, choć błagałam go o to. Nawet bilet mu zarezerwowałam. On uparcie twierdził, że zostanie w Polsce.
            Do Wigilii dołączył się James. Mama wytłumaczyła mi całą sytuację, a James w gruncie rzeczy okazał się być całkiem spoko.
            Gdy dzielę się opłatkiem z Zuzą słyszę pukanie do drzwi. Zdezorientowana spoglądam na mamę.
            - Otworzę – mówię. Odkładam opłatek na stół i idę do drzwi. Otwieram. W drzwiach jest Cody.
            - Widziałem jak szukałaś pierwszej gwiazdy na niebie – mówi.
            Podczas naszych pierwszych świąt opowiadałam mu o różnych zwyczajach i tradycjach jakie praktykuje się u mnie w rodzinie. I o wyczekiwaniu na pierwszą gwiazdkę na niebie przez dzieci też.
            - Właśnie składaliśmy sobie życzenia. Zaraz siadamy do stołu. Dołączysz? – pytam.
            - Nie chcę wam przeszkadzać…
            - Ale ja nie chcę, by ciebie zabrakło. – Łapię go za nadgarstek i wciągam do domu.
*
            - To jak? Przylecisz na Sylwestra? – pyta Zayn, gdy tylko odbieram telefon.
            Wzdycham.
            - Nie, mam już inne plany – odpowiadam.
            - Jakie?
            - Chcę spędzić tegorocznego Sylwestra z rodziną.
            - Szkoda. Szykuje się niezła impreza.
            - Opowiesz mi potem jak było. Obiecuję zadzwonić o twojej północy.
            - Ta, cześć.
            Pip, pip, pip, pip.
            Rozłącza się zanim zdążę się pożegnać.
*
            Zaraz będę – piszę do Cody’ego. Ubrana w miętowy luźny sweter rybaka, czarne szorty odrobiną ćwieków, czarne rajstopy i w tym samym kolorze dziesięciocentymetrowe szpilki, wychodzę z pokoju. Przemierzam korytarz pewnym krokiem, wsłuchując się w stukanie obcasów. Schodzę po schodach – już mniej pewnie – trzymając się poręczy. Chwilę później jestem pod drzwiami Cody’ego.
            W jego domu jest ciemno, co dezorientuje mnie. Pukam do drzwi. Słyszę kroki. Cody otwiera drzwi. Uśmiecham się delikatnie.
            - Ślicznie wyglądasz – komplementuje.
            - Jakbym przyszła w dresie też byś to powiedział – żartuję, wchodząc.
            - Nie moja wina, że tobie we wszystkim jest ładnie.           
            Rozglądam się po domu. Panują egipskie ciemności. Cody podchodzi do mnie i niespodziewanie bierze na ręce. Nie protestuję. Wnosi mnie po schodach.
            - Jesteś znacznie lżejsza niż dotychczas – zauważa.
            - Trochę schudłam… - mówię.
            - Chyba więcej niż trochę.
            Na piętrze stawia mnie na podłodze, ale i tak kurczowo trzyma mnie i prowadzi do pokoju. Staję przed drzwiami z jego pokoju. Cody uchyla je.
            W pokoju na podłodze jest całe mnóstwo świec, które nadają wnętrzu intymnego wręcz klimatu. Zauważam, że na łóżku jest inna pościel niż gdy byłam tu ostatnio. Ta jest czarna i satynowa. Przy kanapie na stoliku stoi butelka z czerwonym winem, dwie lampki na długich nóżkach i trochę przekąsek.
            Stawiam uważnie krok do przodu. Idę ścieżką wytyczoną przez pas bez świeczek. Siadam na sofie, a Cody obok mnie. Wyciągam rękę w stronę butelki z winem, ale Cody ubiega mnie. Chwyta ją, otwiera i napełnia lampki.
            - Za naszą przyjaźń – wznoszę toast. Moich uszu dobiega dźwięk dwóch kieliszków obijających się delikatnie o siebie. Dźwięk jest krótki, ale ponosi się lekkim echem po pomieszczeniu.
            Opróżniam jednym haustem szkło. Cody również i po chwili nasze lampki są ponownie napełnione.
            Cody włącza wieżę. Cicha, nastrojowa muzyka roznosi się po pomieszczeniu.
            - Zatańczysz? – pyta wyciągając dłoń w moją stronę. Chwytam ją i wstaję z sofy. W głowie lekko mi się zakręca od wina, ale staram się zachować równowagę w szpilkach. Powoli odchodzimy nieco dalej, w miejsce, gdzie świec jest trochę mniej. Cody unosi nasze splecione ręce na wysokość naszych ramion, a drugą ręką obejmuje mnie w talii, a ja swoją kładę na jego ramieniu. Tańczymy wolnego, kołysząc się w takt muzyki. Po chwili Cody obraca mnie dookoła mojej osi. Staram się zrobić to z należytą gracją, ale w tym stanie i w tych butach nie wychodzi mi to. Ponownie zatracam się w jego ramionach, przestępując z nogi na nogę. Przymykam oczy, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, która tak pięknie pachnie… Napawam się tym zapachem, który należy do moich ulubionych zapachów męskich. Jest delikatny, a nie ostry i duszący jak większość.
            Po kilkunastu minutach tańca, po kilku przetańczonych piosenkach wracamy na sofę. Wypijam kolejne lampki wina, przegryzam trochę przekąsek, rozmawiam z Cody’m. W jego niebieskich oczach odbijają się płomienie świec przez co jego oczy są niczym dwie latarnie morskie.
            W głowie szumi mi coraz bardziej od wina, a gdzie tam północ i szampan… Śmieję się z opowieści Cody’ego. Powoli nie panuję nad tym co robię i co mówię, ale nie odmawiam sobie alkoholu. Chwilowo jestem beztroska. O nic się nie martwię. Przecież jestem z Codym, więc co może mi się stać? Kompletnie  nic.
            Chwilowo tonę w jego oczach, które błyszczą jak szalone. Hipnotyzują mnie. Moja ręka odnajduje jego ciemny podkoszulek i chwyta go. Przyciągam Cody’ego do siebie. Mój wzrok przenosi się na jego usta. Oblizuję swoje wargi, po czym całuję Cody’ego. Przez ułamek sekundy – albo może nieco dłużej, nie wiem, już dawno straciłam poczucie czasu – Cody wydaje się być zaskoczony moim zachowaniem, ale nie odrzuca mnie. W życiu by tego nie zrobił. Całujemy się dość namiętnie, prawdę mówiąc to ja narzucam tempo, a Cody się dostosowuje. Moje dłonie wędrują na jego plecy i bezwładnie wodzą po nich. Jedna ręka na chwilę zatraca się w jego blond włosach. Lekko przygryzam jego dolną wargę. Przysuwam się bliżej do niego. Moje serce bije jak oszalałe, jakbym znów biegała po scenie. Dłonie Cody’ego wciąż spoczywają na mojej talii. Wydaje mi się, że boi się zrobić kolejny krok, dotrzeć do kolejnej bazy. Wkładam język do jego ust. Nasze języki od razu zaczynają małą walkę. W końcu Cody przełamuje się: mocniej obejmuje mnie, a drugą dłoń wplata mi we włosy i delikatnie je przeczesuje. Naraz jego dłonie lądują na moich biodrach. Unosi mnie, wstając. Umiejętnie mija świeczki w drodze do łóżka. Kładzie mnie na nim. Zdejmuje mnie buty, spodnie, sweter. Gdy podnoszę się, zdejmuję jego koszulkę, odpinam spodnie. Odsuwam się nieco do tyłu, a Cody dołącza do mnie, będąc zaledwie w bokserkach. W jego oczach widzę szaleństwo. Wypił o dwie czy trzy lampki mniej ode mnie, więc pewnie bardziej się pilnuje. Łapię go za rękę i przyciągam do siebie. Kładę jego dłoń na swojej piersi. Pierwszy raz muszę to robić. Tęsknię za jego dotykiem. Za nim całym. Lekko znudzona siadam okrakiem na Cody’m. Wodzę językiem od jego podbrzusza w górę. Zakańczam to kolejnym pocałunkiem. Wplatam ręce w jego włosy, burzę jego misternie ułożoną fryzurę. Staram się obudzić drzemiące w nim żądze. Powoli mi się to udaje. Odpinam swój stanik i już zamierzam rzucić nim w stronę sofy, ale Cody ubiega mnie. Chwyta go i celnie rzuca na kanapę. Jego wzrok tkwi na moich piersiach. W końcu nieśmiało ich dotyka. Przez chwilę je pieści. Postanawiam dobrać się do jego bokserek, bo czuję, że jego penis nie ma już w nich za wiele miejsca. Zdejmuję je i podaję Cody’emu, który ponownie celnie trafia na sofę. Cody kładzie dłonie  na moich biodrach. Wsuwa dłonie pod moje koronkowe, czarne majtki. Zdejmuje je. Obraca nas, przez co teraz on jest nade mną. Obdarowuje moje nagie, rozpalone ciało tysiącem pocałunków. Są to zaledwie muśnięcia jego ust, ale sprawiają, że nabieram jeszcze większej ochoty na seks. Próbuję jakoś niewerbalnie przekazać Cody’emu, że chcę, by zakończył już tą niezwykle podniecającą grę wstępną, ale niespecjalnie mi to wychodzi. Dotyka mnie dosłownie wszędzie, jakby specjalnie odwlekał czysty seks na później. Wbijam paznokcie w jego pośladki. Cody przenosi swój wzrok z mojego ciała na moją twarz. Oblizuję seksownie usta. W końcu wyłapuje aluzję. Powoli, niespiesznie wchodzi we mnie, a ja oznajmiam to jęknięciem. Jego ruchy początkowo są wolne i równomierne, ale nie muszę długo czekać, by przyspieszył. Dłonie trzymam na jego barkach, ale jakby zaplecione wokół jego ramion. Nasze oddechy są nierówne, serca biją w szaleńczym rytmie.
            Słyszę bicie dzwonów z kościoła, który jest nieopodal. Północ.
            - Szczęśliwego Nowego Roku – mówi Cody spoglądając do mnie, nie przerywając swojej poprzedniej czynności.
            - Nawzajem – odpowiadam i całuję go namiętnie.

            - W zasadzie, co my zrobiliśmy…? – pyta Cody, gdy przykrywa nas oboje kołdrą.
            - To był tylko przyjacielski seks – odpowiadam z delikatnym uśmiechem. Wtulam się w jego nagi, umięśniony tors. Cody obejmuje mnie.
            - Przyjacielski seks, mówisz? – mruczy mi do ucha. Wolną ręką zaczyna kreślić linię od zagłębienia pomiędzy moimi niezwykle wystającymi obojczykami aż do podbrzusza.
            - Mhm. I uważam, że to najlepszy sposób na rozpoczęcie nowego roku – mówię całując go.