10/28/2012

Cz. IV R. 11 - Przyjaciele

Edit: Czeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeść!
Mamy nowy rozdział tak na dobry początek niedzieli. Wena dopisała, rozdział jest baardzo długi (7stron a4!). Widzę ten zaciesz na Wsszych mordkach. Obiecana scena porno też jest! Haha. Ogólnie o dziwo rozdział mi się podoba. Tym rozdziałem świętujemy dwie rzeczy: 1) jest to 102 rozdział tego opowiadania ( o ile gdzieś po drodze w dodawaniu się nie pomyliłam, wiecie ja tylko dobrze piszę, z liczeniem jest już gorzej...). Kiedy zleciało te sto rozdziałów i dwa lata? W każdym razie: tym co wytrwali od samego początku gratuluję. Mam nadzieję, że nigdy Was nie zawiodłam czy coś (chodzi o treści rozdziałów, nie termin ich dodawania! xd). 2.)  świętujemy moje sweet 16urodziny, które są już we wtorek. ^^ No w kolejnym rozdziale będą urodziny Codsa i znów namieszam. Buahahah. Robię z siebie idiotkę, więc kończę. Lecę pisać kolejne rozdziały na pozostałe blogi, póki wena mi nie ucieka.
Miłej lektury, kochani. Dajcie znać, czy R się podoba. Kisses! Xx

P.S.: Nie wiem czemu są drobne problemy z czcionką, która się powiększa później. Siła wyższa, wybaczcie.


Rozdział 11 – Przyjaciele

            Ściskam się z dziewczynami i chwytając swoje walizki udajemy się do swoich domów.
            Wchodzę do domu. Cisza. Nikt nie podbiega do mnie ani nie krzyczy: „Już idę!”. Dziwne. Razem z Berry spoglądamy na siebie ze zdziwieniem wymalowanym na naszych twarzach. Wzruszamy ramionami i cicho stawiamy parę kroków w przód.
            To co widzę w salonie niemal zwala mnie z nóg.
            Moja własna matka całuje się z jakimś facetem.
            Tysiące pytań tworzy mi się w głowie począwszy od: „Kim jest ten facet?” przez: „A co z tatą?”, a skończywszy na: „Dlaczego ona mi nic nie powiedziała?”.
            Berry też jest w szoku. Rzucamy głośno walizki na ziemię. Mata i ten koleś momentalnie przestają się całować i spoglądają w naszą stronę z przerażeniem w oczach.
            - Gosiu, ja ci to zaraz wyjaśnię – mówi mama po angielsku.
            - Mam nadzieję – odpowiadam, a mój głos jest przesycony jadem.
            Facet wstaje.
            -  To ja może już pójdę… – mówi cicho. Spogląda na mamę jakby liczył, że odpowie mu coś, ale ona tylko blado się uśmiecha. – Do widzenia – mówi, gdy przechodzi obok mnie. Tchórz. I moja matka z kimś takim się zadaje?!, myślę.
            - Do widzenia – rzucam oschle.
            - KTO TO JEST?! – wybucham, gdy tylko słyszę trzaśnięcie drzwi. – ŻĄDAM WYJAŚNIEŃ!
            - Gosiu, bo ja… Ja się zakochałam w James’ie. Wzięłam rozwód z twoim ojcem.
            Jestem w szoku.
            - Gdzie… Gdzie tata? – pytam łamliwym głosem.
            - W Polsce. Postanowił wrócić. Nie chce tu dłużej mieszkać.
            Serce mi się kraje. Łzy napływają do oczu. Wybiegam z domu, puszczając mimo uszy krzyk mamy, żebym wróciła.
            Zbiegam po trzech schodkach, przebiegam przez niezamkniętą furtkę i czuję, że na kogoś wpadam. Gdy któryś z moich zmysłów rejestruje, że to chłopak, wtulam się w niego i zapewne brudzę jego biały podkoszulek tuszem do rzęs. Ten ktoś obejmuje mnie jedną ręką, a drugą głaszcze mnie po włosach.
            - Cii… - uspakaja mnie.
            Chwila. Znam ten głos.
            Odrywam się od chłopaka. Staję dwa kroki od niego. Przyglądam się mu uważnie.
            No pięknie, myślę. To Cody.
            - Błagam, nie uciekaj – prosi.  
            Przegryzam dolną wargę.
            Przypomina mi się to, że rodzice wzięli rozwód i łzy ponownie zaczynają napływać mi do oczu.
            Cody łapie mnie za rękę. Nie wyrywam się. Daję się mu poprowadzić. Idziemy w stronę jego domu, przechodzimy przez furtkę, ale zamiast kierować się ku drzwiom, schodzimy ze ścieżki na trawnik i przemykamy obok boku budynku i wchodzimy do ogrodu. Przemierzamy całą długość ogrodu aż do celu Cody’ego: ogrodowej, podwójnej drewnianej huśtawki, na której zmieszczą się co najmniej trzy osoby. Siadamy naprzeciwko siebie. Cody jedną rękę chwyta moje dłonie, a drugą ściera łzy z twarzy.
            - Rozmazałaś się – mówi uśmiechając się.
            - I pobrudziłam ci koszulkę – dodaję.
            - Co się stało? – pyta. – Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko.
            Chwilę zastanawiam się czy powinnam z nim tu być i rozmawiać z nim o…
            Z trudem powstrzymuję łzy, które cisną się do oczu.
            - Bo… - Biorę oddech. – Bo… Moi rodzice… się rozwiedli – wyrzucam z siebie i wybucham płaczem.   
            Cody siada obok mnie, przytula mnie i pozwala znów wypłakać się w koszulkę. Nic nie mówi. Delikatnie kołysze nami. Bicie jego serca ukaja mnie.
            - Zaraz wrócę – mówi i ucieka. Czekam cierpliwie, rozglądając się po ogrodzie. Wokół mnie jest szaro. Pogoda dzisiaj nie dopisuje.
            Widzę Cody’ego, który idzie szybkim krokiem w moją stronę z gitarą w ręce.         Siada naprzeciwko mnie i zaczyna grać.
           
What a way to kiss you
But this girl I promised
All them clowdy rainy days are over yea
And baby I will be your umbrella
Say goodbye to them puffy eyes
Love is war and girl I’ll be your soldier
And baby I will fight for you forever
Maybe it’s my mission
To be one that’s always here to listen
And girl you’ll be fine
‘Cause now that you’re mine
I don’t wanna see no more
Tears on your pillow
Don’t wanna see no more
Tears on your pillow
And this is my song for you
I can’t give you all the world
But I promise now that you’re my girl
There’s gonna be no more tears on your pillow

            Gdy odkłada gitarę przytulam się do niego. Cody obejmuje mnie mocno i usadawia obok siebie.
            - Mogę mieć pytanie? – pyta.
            Spoglądam na niego.
            - My… jesteśmy razem?
            Serce podchodzi mi do gardła. Uwalniam się z jego uścisku. Usiłuję sama doszukać się odpowiedzi na to pytanie.
            - Obawiam się, że nie, ale… - Zawieszam się na chwilę, ale widząc minę Cody’ego prędko dodaję: - Wciąż o tobie myślę. Nie umiem zapomnieć, ot tak.
            Nastaje cisza między nami.
            - Przyjaciele? – proponuję i wyciągam dłoń w jego stronę.
            - Przyjaciele – powtarza, wzdychając, gdy ściska moją dłoń.
            Zdaję sobie sprawę z tego, że on nie chce przyjaźni, ale oboje wiemy, że to jedyny sposób by się nie rozstawać i nie nienawidzić się.
            Cody przytula mnie, choć wahał się czy powinien to zrobić. Tak niepewnie, niezdecydowanie przygarnął mnie do siebie.
            Siadamy na huśtawce, chwytam gitarę. Zaczyna, grać „Suddenly”. Cicho śpiewam.
           
Suddenly people know my name
Suddenly everything has changed
Suddenly I feel so alive
In the blink of an eye
My dreams begin to rain

            Cody słucha mnie jak zaczarowany. Uwielbia, gdy śpiewam. A już zwłaszcza nasze piosenki. Odkładam gitarę i wtulam się w ramię Cody’ego.
            Chłodny wiatr owiewa mnie, przez co wzdłuż kręgosłupa przechodzi mnie dreszcz, co nie uchodzi uwadze Cody’ego.
            - Chodźmy do domu – proponuje. Wstaję, on też. Łapie gitarę i idziemy w stronę domu. – You’re my life, I won’t lie… - nuci pod nosem.
            - But I’ve never seen a boy so fine – kontynuuję.
            Chcę powiedzieć mu, że go kocham, ale czuję wewnętrzny opór. Po raz pierwszy.
            Wchodzimy do salonu, następnie schodami na piętro do pokoju Cody’ego. Siadam na sofie, a Cody po tym jak odłożył gitarę na miejsce siada obok mnie.
            - Cieszę się, że się pogodziliśmy – mówi z delikatnym uśmiechem.
            - Ja też – odpowiadam, unosząc kąciki ust ku górze.
            Powieki zaczynają mi ciążyć. Zmęczenie, szybkie życie dają mi się we znaki. Nie mam siły walczyć z nadchodzącym snem. Pozwalam opaść powiekom i usnąć na ramieniu Cody’ego.
            Śnię.
            Stoję pomiędzy Cody’m i Zayn’em. W ich oczach jest nienawiść, której nie da się nie zauważyć. Oboje są zazdrośni o siebie nawzajem. Jestem pomiędzy młotem a kowadłem. Kocham ich obu, a tylko jednego z nich mam wybrać. Łzy napływają mi do oczu. Jestem bezsilna. Nie wiem, którego mam wybrać.
            Budzę się nagle, jakby ktoś wylał na mnie wiadro z zimną wodą lub wymierzył mi siarczysty policzek.            
            Rozglądam się wokół siebie. Jestem w pokoju Cody’ego. Siedzę na łóżku, przykryta kołdrą. W pokoju panuje mrok. Z ledwością dostrzegam zarys sylwetki Cody’ego, który siedzi na parapecie. Zapalam lampkę, która stoi na stoliku nocnym. Obok niej dostrzegam nasze wspólne zdjęcie. Jedno z wielu naszych wspólnych zdjęć. Spoglądam na Cody’ego. Jest wpatrzony we mnie. Zapewne myśli o mnie. Z resztą jak zawsze.
            Wstaję i podchodzę do Cody’ego. Łapię go za ręce. Spoglądamy sobie w oczy. Widzę, że cierpi. Widzę, że mnie kocha. Jest mi ciężko. Chciałabym wiedzieć, co do niego czuję. On wyswobadza dłonie z mojego uścisku i przytula mnie mocno. Coś mi podpowiada, że ma łzy w oczach. Nie muszę tego sprawdzać. Po prostu to czuję. Jesteśmy jedną duszą w dwóch osobnych ciałach. Zatapiam lekko paznokcie w T-shircie Cody’ego.
            - Nigdy nie pozwolę ci odejść – szepcze. – Obojętnie czy jako koleżance, dziewczynie czy… żonie. Chcę byś zawsze była przy mnie jako Gosia. Zrób to dla mnie. Błagam – dodaje, świdrując mnie tymi swoimi zeszklonymi oczami.
            - Obiecuję – mówię, całując go w policzek. – Może już wrócę do domu… Nawet się nie wypakowałam.
            - Odprowadzę cię – oferuje.
            - Cody, mieszkam obok ciebie. Wystarczy, że odprowadzisz mnie wzrokiem – mówię spoglądając na niego.
            On jednak uparcie chwyta moją dłoń i ciągnie mnie ku wyjściu.
            Dom wciąż jest pusty.
            - Gdzie wszyscy? – pytam.
            - Wpadli w szał zakupów przedświątecznych.
            - A ty nie?
            - Dobrze wiesz o tym, że nie jestem materialistą – mówi, patrząc na mnie. Uśmiecham się blado w odpowiedzi.
*
            Wigilia. Dwanaście potraw na stole. Do mnie, mamy i Berry dołączyły się: Julka i Zuza razem z rodzicami. Tata nie przyjechał, choć błagałam go o to. Nawet bilet mu zarezerwowałam. On uparcie twierdził, że zostanie w Polsce.
            Do Wigilii dołączył się James. Mama wytłumaczyła mi całą sytuację, a James w gruncie rzeczy okazał się być całkiem spoko.
            Gdy dzielę się opłatkiem z Zuzą słyszę pukanie do drzwi. Zdezorientowana spoglądam na mamę.
            - Otworzę – mówię. Odkładam opłatek na stół i idę do drzwi. Otwieram. W drzwiach jest Cody.
            - Widziałem jak szukałaś pierwszej gwiazdy na niebie – mówi.
            Podczas naszych pierwszych świąt opowiadałam mu o różnych zwyczajach i tradycjach jakie praktykuje się u mnie w rodzinie. I o wyczekiwaniu na pierwszą gwiazdkę na niebie przez dzieci też.
            - Właśnie składaliśmy sobie życzenia. Zaraz siadamy do stołu. Dołączysz? – pytam.
            - Nie chcę wam przeszkadzać…
            - Ale ja nie chcę, by ciebie zabrakło. – Łapię go za nadgarstek i wciągam do domu.
*
            - To jak? Przylecisz na Sylwestra? – pyta Zayn, gdy tylko odbieram telefon.
            Wzdycham.
            - Nie, mam już inne plany – odpowiadam.
            - Jakie?
            - Chcę spędzić tegorocznego Sylwestra z rodziną.
            - Szkoda. Szykuje się niezła impreza.
            - Opowiesz mi potem jak było. Obiecuję zadzwonić o twojej północy.
            - Ta, cześć.
            Pip, pip, pip, pip.
            Rozłącza się zanim zdążę się pożegnać.
*
            Zaraz będę – piszę do Cody’ego. Ubrana w miętowy luźny sweter rybaka, czarne szorty odrobiną ćwieków, czarne rajstopy i w tym samym kolorze dziesięciocentymetrowe szpilki, wychodzę z pokoju. Przemierzam korytarz pewnym krokiem, wsłuchując się w stukanie obcasów. Schodzę po schodach – już mniej pewnie – trzymając się poręczy. Chwilę później jestem pod drzwiami Cody’ego.
            W jego domu jest ciemno, co dezorientuje mnie. Pukam do drzwi. Słyszę kroki. Cody otwiera drzwi. Uśmiecham się delikatnie.
            - Ślicznie wyglądasz – komplementuje.
            - Jakbym przyszła w dresie też byś to powiedział – żartuję, wchodząc.
            - Nie moja wina, że tobie we wszystkim jest ładnie.           
            Rozglądam się po domu. Panują egipskie ciemności. Cody podchodzi do mnie i niespodziewanie bierze na ręce. Nie protestuję. Wnosi mnie po schodach.
            - Jesteś znacznie lżejsza niż dotychczas – zauważa.
            - Trochę schudłam… - mówię.
            - Chyba więcej niż trochę.
            Na piętrze stawia mnie na podłodze, ale i tak kurczowo trzyma mnie i prowadzi do pokoju. Staję przed drzwiami z jego pokoju. Cody uchyla je.
            W pokoju na podłodze jest całe mnóstwo świec, które nadają wnętrzu intymnego wręcz klimatu. Zauważam, że na łóżku jest inna pościel niż gdy byłam tu ostatnio. Ta jest czarna i satynowa. Przy kanapie na stoliku stoi butelka z czerwonym winem, dwie lampki na długich nóżkach i trochę przekąsek.
            Stawiam uważnie krok do przodu. Idę ścieżką wytyczoną przez pas bez świeczek. Siadam na sofie, a Cody obok mnie. Wyciągam rękę w stronę butelki z winem, ale Cody ubiega mnie. Chwyta ją, otwiera i napełnia lampki.
            - Za naszą przyjaźń – wznoszę toast. Moich uszu dobiega dźwięk dwóch kieliszków obijających się delikatnie o siebie. Dźwięk jest krótki, ale ponosi się lekkim echem po pomieszczeniu.
            Opróżniam jednym haustem szkło. Cody również i po chwili nasze lampki są ponownie napełnione.
            Cody włącza wieżę. Cicha, nastrojowa muzyka roznosi się po pomieszczeniu.
            - Zatańczysz? – pyta wyciągając dłoń w moją stronę. Chwytam ją i wstaję z sofy. W głowie lekko mi się zakręca od wina, ale staram się zachować równowagę w szpilkach. Powoli odchodzimy nieco dalej, w miejsce, gdzie świec jest trochę mniej. Cody unosi nasze splecione ręce na wysokość naszych ramion, a drugą ręką obejmuje mnie w talii, a ja swoją kładę na jego ramieniu. Tańczymy wolnego, kołysząc się w takt muzyki. Po chwili Cody obraca mnie dookoła mojej osi. Staram się zrobić to z należytą gracją, ale w tym stanie i w tych butach nie wychodzi mi to. Ponownie zatracam się w jego ramionach, przestępując z nogi na nogę. Przymykam oczy, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, która tak pięknie pachnie… Napawam się tym zapachem, który należy do moich ulubionych zapachów męskich. Jest delikatny, a nie ostry i duszący jak większość.
            Po kilkunastu minutach tańca, po kilku przetańczonych piosenkach wracamy na sofę. Wypijam kolejne lampki wina, przegryzam trochę przekąsek, rozmawiam z Cody’m. W jego niebieskich oczach odbijają się płomienie świec przez co jego oczy są niczym dwie latarnie morskie.
            W głowie szumi mi coraz bardziej od wina, a gdzie tam północ i szampan… Śmieję się z opowieści Cody’ego. Powoli nie panuję nad tym co robię i co mówię, ale nie odmawiam sobie alkoholu. Chwilowo jestem beztroska. O nic się nie martwię. Przecież jestem z Codym, więc co może mi się stać? Kompletnie  nic.
            Chwilowo tonę w jego oczach, które błyszczą jak szalone. Hipnotyzują mnie. Moja ręka odnajduje jego ciemny podkoszulek i chwyta go. Przyciągam Cody’ego do siebie. Mój wzrok przenosi się na jego usta. Oblizuję swoje wargi, po czym całuję Cody’ego. Przez ułamek sekundy – albo może nieco dłużej, nie wiem, już dawno straciłam poczucie czasu – Cody wydaje się być zaskoczony moim zachowaniem, ale nie odrzuca mnie. W życiu by tego nie zrobił. Całujemy się dość namiętnie, prawdę mówiąc to ja narzucam tempo, a Cody się dostosowuje. Moje dłonie wędrują na jego plecy i bezwładnie wodzą po nich. Jedna ręka na chwilę zatraca się w jego blond włosach. Lekko przygryzam jego dolną wargę. Przysuwam się bliżej do niego. Moje serce bije jak oszalałe, jakbym znów biegała po scenie. Dłonie Cody’ego wciąż spoczywają na mojej talii. Wydaje mi się, że boi się zrobić kolejny krok, dotrzeć do kolejnej bazy. Wkładam język do jego ust. Nasze języki od razu zaczynają małą walkę. W końcu Cody przełamuje się: mocniej obejmuje mnie, a drugą dłoń wplata mi we włosy i delikatnie je przeczesuje. Naraz jego dłonie lądują na moich biodrach. Unosi mnie, wstając. Umiejętnie mija świeczki w drodze do łóżka. Kładzie mnie na nim. Zdejmuje mnie buty, spodnie, sweter. Gdy podnoszę się, zdejmuję jego koszulkę, odpinam spodnie. Odsuwam się nieco do tyłu, a Cody dołącza do mnie, będąc zaledwie w bokserkach. W jego oczach widzę szaleństwo. Wypił o dwie czy trzy lampki mniej ode mnie, więc pewnie bardziej się pilnuje. Łapię go za rękę i przyciągam do siebie. Kładę jego dłoń na swojej piersi. Pierwszy raz muszę to robić. Tęsknię za jego dotykiem. Za nim całym. Lekko znudzona siadam okrakiem na Cody’m. Wodzę językiem od jego podbrzusza w górę. Zakańczam to kolejnym pocałunkiem. Wplatam ręce w jego włosy, burzę jego misternie ułożoną fryzurę. Staram się obudzić drzemiące w nim żądze. Powoli mi się to udaje. Odpinam swój stanik i już zamierzam rzucić nim w stronę sofy, ale Cody ubiega mnie. Chwyta go i celnie rzuca na kanapę. Jego wzrok tkwi na moich piersiach. W końcu nieśmiało ich dotyka. Przez chwilę je pieści. Postanawiam dobrać się do jego bokserek, bo czuję, że jego penis nie ma już w nich za wiele miejsca. Zdejmuję je i podaję Cody’emu, który ponownie celnie trafia na sofę. Cody kładzie dłonie  na moich biodrach. Wsuwa dłonie pod moje koronkowe, czarne majtki. Zdejmuje je. Obraca nas, przez co teraz on jest nade mną. Obdarowuje moje nagie, rozpalone ciało tysiącem pocałunków. Są to zaledwie muśnięcia jego ust, ale sprawiają, że nabieram jeszcze większej ochoty na seks. Próbuję jakoś niewerbalnie przekazać Cody’emu, że chcę, by zakończył już tą niezwykle podniecającą grę wstępną, ale niespecjalnie mi to wychodzi. Dotyka mnie dosłownie wszędzie, jakby specjalnie odwlekał czysty seks na później. Wbijam paznokcie w jego pośladki. Cody przenosi swój wzrok z mojego ciała na moją twarz. Oblizuję seksownie usta. W końcu wyłapuje aluzję. Powoli, niespiesznie wchodzi we mnie, a ja oznajmiam to jęknięciem. Jego ruchy początkowo są wolne i równomierne, ale nie muszę długo czekać, by przyspieszył. Dłonie trzymam na jego barkach, ale jakby zaplecione wokół jego ramion. Nasze oddechy są nierówne, serca biją w szaleńczym rytmie.
            Słyszę bicie dzwonów z kościoła, który jest nieopodal. Północ.
            - Szczęśliwego Nowego Roku – mówi Cody spoglądając do mnie, nie przerywając swojej poprzedniej czynności.
            - Nawzajem – odpowiadam i całuję go namiętnie.

            - W zasadzie, co my zrobiliśmy…? – pyta Cody, gdy przykrywa nas oboje kołdrą.
            - To był tylko przyjacielski seks – odpowiadam z delikatnym uśmiechem. Wtulam się w jego nagi, umięśniony tors. Cody obejmuje mnie.
            - Przyjacielski seks, mówisz? – mruczy mi do ucha. Wolną ręką zaczyna kreślić linię od zagłębienia pomiędzy moimi niezwykle wystającymi obojczykami aż do podbrzusza.
            - Mhm. I uważam, że to najlepszy sposób na rozpoczęcie nowego roku – mówię całując go. 

10/20/2012

Cz. IV R. 10 - Eks


Rozdział dziesiąty – Eks

Wychodzę z garderoby i kieruję się ku scenie. Już od jakiś dwudziestu minut powinna trwać próba, ale tak jakoś wyszło, że nie umiałem się ogarnąć, więc mam lekki poślizg. Zapewne zaraz Matt wydrze się na mnie, że się spóźniłem.
Spoglądam w lewo i widzę Susie. Uśmiecham się lekko na jej widok i zarazem na wspomnienia, które mi się przypomniały.
Parę dni temu lekko – to delikatnie powiedziane – się upiłem i zacząłem bredzić jakieś głupoty. Z tego co pamiętam całowałem się z Susie, a nawet się z nią przespałem. Jakoś specjalnych wyrzutów sumienia nie mam z tego powodu, ale jednak żyję ze świadomością, że zdradziłem Gosię, chociaż… Czy my w ogóle jesteśmy parą, żeby mówić, że ją zdradziłem?!

Otworzyłem barek w swoim pokoju hotelowym. Wiem, że nie powinienem był tego robić, ale coś mnie podkusiło. Sam nie byłem pewien co. Po prostu to zrobiłem. Chwyciłem pierwszą lepszą butelkę jaka nawinęła mi się pod rękę i wyjąłem z barku. Odkręciłem i upiłem spory łyk. Alkohol – była to chyba whisky – wypalał mi wnętrzności, jednak nie powstrzymało mnie to przed tym, żeby znów się napić. 
Gdy wypiłem już chyba połowę butelki do pokoju ktoś zapukał. Moje serce automatycznie przyspieszyło i zarazem podeszło mi do gardła. 
- Proszę – powiedziałem. 
Do pokoju nieśmiało zajrzała Susie. Uśmiechnąłem się szeroko do niej, ale chyba bardziej suszyłem zęby na jej widok niż się uśmiechałem. 
- Wejdź – odparłem.
Susie weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Uśmiechała się lekko, ale momentalnie pobladła, gdy zobaczyła, co mam w dłoni.
- Cody… - zaczęła.
- Nie mów nikomu, dobrze? – poprosiłem, odstawiając butelkę z powrotem do barku. Podszedłem do niej. Przekrzywiłem głowę, uśmiechnąłem się lekko. Schowałem pasmo jej czarnych włosów za ucho. Spojrzałem na jej pełne, kuszące usta, które wręcz krzyczały, by je pocałować. Pochyliłem się, przymykając przy tym oczy i posmakowałem jej ust. Przez krótką – naprawdę krótką – chwilę myślałem, że całuję się z Gosią, ale jednak to nie było to samo. To nie były te same usta i nie ta sama dziewczyna. Między Gosią a Susie jest… po prostu przepaść. Oczywiście, że wolałem Gosię i jej miękkie, brzoskwiniowe usta, ale chwilowo musiałem się zadowolić ustami Susie.
Susie była zaskoczona moim zachowaniem, ale nie odpuściła okazji pocałowania mnie. Sprawdzenia, czy jestem tak dobry w całowaniu jak się wydaje. 
Gdy tak całowaliśmy się, z każdą chwilą coraz namiętniej, naszła mnie ochota na coś więcej… Naszła mnie ochota na seks. Tu i teraz. Z Susie. 
Objąłem ją w talii, przyciągając tym samym do siebie. Ustami zacząłem wodzić po jej szyi. Moje dłonie wślizgnęły się pod jej wełniany sweter, pod którym nie miała nic oprócz stanika. Raz-dwa zdjąłem go. Obawiałem się, że gdy Susie zrozumie moje zamiary przywali mi i wyjdzie, ale okazało się, że sama chciała tego tak samo jak ja. Gdy sweter leżał na ziemi, przyciągnąłem Susie z powrotem do siebie. Obejmując ją jedną ręką w talii, podszedłem do drzwi i przekręciłem klucz w zamku. Nie chciałem, by ktokolwiek nam przeszkodził. Wróciłem do całowania się z Susie. Tym razem wsunąłem do jej ust swój język, który splótł się z jej. Moje dłonie wędrowały po jej nagich plecach i co chwila zawadzały o zapięcie stanika. Kusiło mnie, by już go odpiąć, ale resztami sił powstrzymywałem się. Na chwilę przerwałem nasz pocałunek i zdjąłem swoją koszulkę. Przy okazji odpiąłem też dżinsy Susie, które ona zgrabnie zsunęła. Przez krótką chwilę przyglądałem się jej półnagiemu ciału. Przez tą krótką chwilę nabrałem na nią jeszcze większej ochoty. Nie wiem czemu, ale zaczęła mnie pociągać. Skutek alkoholu czy może po prostu mam potrzebę przespania się z kimś?
Przyciągnąłem ją do siebie, niemal brutalnym gestem. Susie zarzuciła mi ręce na szyję. Podczas naszego kolejnego pocałunku zaczęła się bawić moimi włosami, co mi się strasznie podobało. Po chwili zdjąłem swoje spodnie i zaciągnąłem Susie do łóżka, gdzie rozebrałem i ją, i siebie do końca. Przez chwilę penetrowałem jej ciało dłońmi, starając się nie wyjść na narwańca; starałem się być wręcz subtelny. Susie prawdę mówiąc była ode mnie starsza o rok czy dwa, więc zapewne już nie raz i nie dwa uprawiała seks, ale chciałem, żeby ten ze mną zapamiętała na długo i go mile wspominała. Jestem zdania, że seks ma być przyjemnością w najczystszej postaci, a nie obowiązkiem.
Dłońmi pieściłem jej piersi i obserwowałem jej zachowanie: to jak zmienia się wyraz jej twarzy; jak oddech przyspiesza i zwalnia; jak oblizuje usta i przygryza wargi. Przeniosłem swoje dłonie na jej talię. Spojrzałem w jej oczy, dając do jej do zrozumienia, że to, co było dotychczas było tylko grą wstępną. 

Seks z Susie nie był taki sam jak z Gosią. Teraz miałem pewnego rodzaju porównanie. Można by powiedzieć, że zyskałem doświadczenie. Dowiedziałem się jak różne patenty działają na różne dziewczyny, co podoba się większości z nich, a co nie. 

Wchodzę na scenę. Matt oczywiście zaczyna się drzeć po mnie. Kłócę się z nim, ale ostatecznie próba się odbywa. Nie mogę przecież zawieść moich aniołków, które skutecznie zastępują mi moją – byłą?! – dziewczynę. Każda z nich jest moją dziewczyną.
***
Pierwsza połowa grudnia już za mną. Zaraz Gwiazdka. Świąteczny klimat czuję gdziekolwiek jestem. W każdym państwie i w każdym mieście ulice i wystawy sklepowe są przystrojone w świąteczne dekoracje. Śnieg lekko prószy, lekki mróz ściska.
Hola hola, ale gdzie ja spędzam tegoroczne święta?!
Wybieram numer do mamy. Gdy słyszę nudny sygnał oczekiwania usiłuję się doliczyć, która godzina jest w Australii, ale jestem tak słaba z matmy, że nawet dodawać i odejmować w pamięci nie potrafię.
- Tak? – słyszę w słuchawce.
- Mamo, śpisz? – pytam.
- Tak jakby… - mruknęła.
- Gdzie spędzamy święta?
- W Australii – odpowiada po chwili namysłu. Trochę zastanawiam się nad tą chwilą namysłu nad odpowiedzią na moje pytanie, ale dochodzę do wniosku, że mama jest zaspana i jeszcze nie kontaktuje.
- A co u was?
- Wszystko dobrze, a u ciebie i Berry? Wszystko gra?
- Tak.
- Tęsknię za tobą – przyznaje mama.
- Ja też – odpowiadam.
- Kocham cię, wiesz?
- Wiem. Ja ciebie też. Dobranoc.
- Dobranoc.
Ta rozmowa była dziwna. Czuję, że mama coś przede mną ukrywa, ale jeszcze nie wiem co. Wiem, że nie powiedziała mi całuje prawdy i nie jest dobrze.

Stoję wpatrzona w ścianę. Słyszę, że ktoś wchodzi do pokoju, ale nie odwracam się w stronę drzwi. Po krokach poznaję, że to Zayn. Podchodzi do mnie i obejmuje mnie od tyłu. Opiera głowę na moim prawym ramieniu. Uśmiecham się ledwo zauważalnie.
- Jak było z chłopakami? O czym gadaliście? – pytam.
- Rozmawialiśmy o świętach. Każdy chce je spędzić ze swoją rodziną, ale my w piątkę też jesteśmy rodziną i długo nie umieliśmy się dogadać… Ale doszliśmy do wniosku, że wszyscy ze swoimi rodzinami przyjadą do mojego kompleksu. Tak będzie najlepiej i mój dom jest największy. Ty i dziewczyny też jesteście zaproszone.
- Nie wiem jak dziewczyny, ale ja muszę odmówić… - mówię cicho, odwracając się w uścisku Zayna.
- Dlaczego? – pyta muskając swoim nosem moje czoło.
- Chcę spędzić święta ze swoją rodziną – odpowiadam, spoglądając w ciemne oczy Zayna.
- Każdy z nas chce, więc dlatego każdy przyjeżdża z rodziną, Jennifer. Zabierz mamę, tatę, Berry, koty, psa i przyleć, dobrze?
Wyplątuję się z jego objęć.
- Nie tym razem, Zayn.
Wzdycha.
- A może na Sylwestra? – nalega.
- Zobaczę, co da się zrobić, ok?
Przytakuje i przytula mnie.
- Chcę wziąć prysznic, Zayn – mówię, gdy zbyt długo nie pozwala mi uwolnić się ze swoich objęć.
- Ok, ale idę z tobą – odpowiada wesołkowato.
Spoglądam na niego spod byka.
- Ok, ok. Rozumiem – mamrocze. Całuje mnie w czoło i rozluźnia uścisk. W drodze do łazienki zabieram jedynie kosmetyczkę z walizki. W toalecie przyglądam się swojemu odbiciu w tafli lustra. Rozczesuję splątane włosy, zmywam makijaż, rozbieram się. Wchodzę pod prysznic.
Ciepła woda spływa po mojej skórze. Przechodzą mnie przyjemne dreszcze.
Cody.
Rodzice.
Święta.
Nauka.
Trasa.
Oto moje myśli. Nie wiem, od których mam zacząć. Którym zmartwieniem zająć się najpierw. Najchętniej nie zajmowałabym się żadnym, ale przecież tak się nie da…
__________________
Ta-dam!
Jest rozdział. Miał być dłuższy, ale oczy mi się zamykały jak go pisałam (pisałam go do 2 w nocy...).
Ostatni komentarz dał mi do myślenia. Wiem, nawalam na całej linii. Nie mam czasu na blogowanie, pisanie opowiadań. W piątek przyjeżdżam spotykam się z kumpelami, wracam wieczorem i już nie mam kompletnie sił by cokolwiek napisać. Chciałabym żeby to się zmieniło, ale co poradzę na to, że brakuje mi snu i jestem zmęczona po całym tygodniu? 
Obiecuję się poprawić, ale nie wiem od kiedy... Mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się napisać kolejny rozdział. 
Zdradzę Wam jedynie, że w 11R Gosia z Codsem się spotkają, mam pomysł na Sylwestra (tak będzie seks, ale kto z kim i jak tego nie zdradzę! ;D ). 
Chyba schodzę na psy z fabułą tego opowiadania... Co myślicie?
A teraz niech każdy ładnie zmotywuje mnie do napisania kolejnego rozdziału. I napiszcie też co sądzicie o tym, co się dzieje w rozdziale i całej fabule... Wiem, że wszyscy dzisiaj szok przeżyli, ale co tam. No musiało się stać. 
Jejku, rozpisałam się. Uciekam.
Do kolejnego rozdziału. 
#muchlove #peace&love #kisses 
Xoxo

10/02/2012

Cz. IV R. 9 - Szok


Rozdział dziewiąty – Szok

*
Dzień zaczynam od zalogowania się na Twittera. Przeglądnąłem kilka tweetów od fanek, parę nawet zretweetowałem, a kilka z moich Angels sfollowałem, jednak jeden tweet przykuł moją uwagę:
„ OMG! Współczuję Cody’emu. Domyślam się jak teraz się czuje. <link>”
Bez zawahania klikam w link i przenosi mnie na YouTube. Jest to teledysk Rock Girls do ich nowego singla. Pauzuję szybko filmik i usiłuję znaleźć swoje słuchawki, które jak zwykle gdzieś się zawieruszyły. Serce wali mi jak oszalałe. W końcu znajduję słuchawki, rozplątuję je – ugh! – i podłączam, co ledwo mi się udaje, bo ręce strasznie mi się trzęsą. Odtwarzam filmik.
Pierwsze, co mnie wkurzyło to to, że piosenka jest historią w pewnym stopniu o mnie i Gosi, jednak to dało się jeszcze przeżyć. Najbardziej zabolało mnie, że Gosia w teledysku paraduje rozebrana do maksimum: ma na sobie jedynie bieliznę! Jak dotąd tylko ja miałem przywilej oglądania jej w bieliźnie i bez niej, a teraz robi to cały świat! Jednak jeszcze gorsze od tego było to, że ten koleś z klubu był w teledysku i ją dotykał. Dotykał jej nagie ciało.
Nie wiem, co Gosia chciała pokazać przez śpiewanie smutnej lekko rockowej ballady o miłości klęcząc na łóżku w samej bieliźnie, a w co drugiej scenie będąc dotykana przez tego skurwiela.
Szlag mnie trafia. Wstaję z łóżka i zaczynam chodzić w kółko po hotelowym pokoju. Wychodzę na taras ubrany jedynie w spodnie z pidżamy, nie przejmując się faktem, że jest prawie grudzień i temperatura na dworze oscyluje w okolicach zera. Zimny wiatr owiewa mój tors, a ja uparcie wychodzę dalej, stawiając bose stopy na zimnych kafelkach. Łapię się lodowatej balustrady i rozmyślam nad teledyskiem. W głowie mam te wszystkie sceny. Do niedawna tylko ja miałem ten – poniekąd – przywilej widoku Gosi w samej bieliźnie i bez niej, a teraz ma go cały świat w tym ten skurwiel. Ale to to jeszcze nic. Najbardziej wkurwiał mnie fakt, że teraz to ja jestem ten najgorszy, a ten koleś to ten najlepszy. A tak nie jest. Nikt nie chce lepiej dla Gosi niż ja. To ja zawsze dążyłem do jej szczęścia, starałem się, by  niczego jej nie brakowało, kochałem ją najbardziej na świecie, martwiłem się o nią, opiekowałem się nią… A ona ot tak to wszystko zostawiła dla tego skurwiela.
- Cody, oszalałeś?! – słyszę głos Matta dochodzący z pokoju. Natychmiast wracam do środka.
- Chciałem tylko pooddychać świeżym powietrzem – kłamię.
- Mogłeś się chociaż ubrać.
- Postaram się następnym razem nie zapomnieć. Zaraz zejdę na śniadanie – zbywam go, a Matt wychodzi.
Wyjmuję z walizki pierwsze lepsze ubrania i ubieram je. Chwytam komórkę i jeszcze raz katuję się, oglądając teledysk. Próbuję zrozumieć tok myślenia Gosi, ale nie potrafię.
___________
Krótki i nijaki, ale jest.
Być może na chwilę Cods i Gosia się zejdą, ale na potem mam już plany. ;D
Wena is back, ale czasu nie ma. =/