2/24/2013

Cz. IV R. 19 - (Nie)chciana niespodzianka

       Cody wchodzi do pokoju z uśmiechem na ustach.
- Chodź - mówi, skinieniem głowy wskazując drzwi, przez które dopiero co przeszedł.
Spoglądam na niego sceptycznie znad laptopa. Co ten szaleniec wymyślił?
- No choooodź! - nalega. Podchodzi do łóżka.
- Ale gdzie? - pytam, mierząc go podejrzliwym wzrokiem.
- Niespodzianka. To idziesz czy mam się obrazić? - Wygina usta w podkówkę. Jego niebieskie oczy, które dopiero co błyszczały z ekscytacji są już zgaszone i smutne.
Zamknęłam przeglądarkę, sklapnęłam laptopa, wzdychając ciężko.
- No dobra - jęknęłam, poddając się. Leniwie podniosłam się z łóżka.- A powiesz mi gdzie idziemy? Gdzieś daleko? Mam coś zabrać? - pytam, gdy stoję tuż przed nim.
Jego oczy znów stały się wesołe, a uśmiech wrócił na swoje miejsce.
- Ubierz wygodne buty i weź kurtkę - mówi.
Irytująco powoli wkładam trampki i skórzaną kurtkę.
- Coś zabrać?
- Nic nie będzie ci potrzebne - odpowiada.
Chwytam jego wyciągniętą dłoń. Splatam palce z jego i wychodzimy.
- Gdzie idziemy? - pytam.
- Niespodzianka - odpowiada, spoglądając na mnie. Uśmiecha się szeroko.
- Gdzie ty mnie ciągniesz? - marudzę, gdy jesteśmy w windzie.
- Zobaczysz, no - odpowiada widocznie znudzony moimi ciągłymi pytaniami.
Niecierpliwie przystępuję z nogi na nogę i wgapiam się w ekranik nad rozsuwanymi drzwiami, który wskazuje na którym piętrze jesteśmy - w tej chwili jesteśmy na piątym, już czwartym… Jednak winda zamiast zatrzymać się na parterze, zjeżdża niżej - do garażu.
Czyżbyśmy gdzieś jechali samochodem?, zastanawiam się. Co ten Australijski idiota - słodki idiota - wymyślił?
- Gdzie jedziemy? - pytam, gdy przemierzamy garaż pełen różnych samochodów. Większość z nich wygląda na drogie i luksusowe.
Zatrzymujemy się przy ciemnoszarym sedanie. Ma przyciemniane szyby, jest elegancki, ale ze sportową nutą. Pod jego maską zapewne kryje się wielokonny silnik, który w kilka sekund rozpędza się do stu kilometrów na godzinę. Nie żeby mnie to interesowało.
- Jedziemy… gdzieś - odpowiada w końcu.
W garażu światło jest nieco przytłumione, ale mimo to dostrzegam, że oczy Cody’ego są zawoalowane tajemnicą. Intryguje mnie to i, do cholery, chcę się dowiedzieć, co on wymyślił!
Mentalnie tupię nogą.
Nie puszczając mojej dłoni, drugą ręką szuka czegoś w kieszeni spodni. Po chwili wyjmuje z niej kluczyki do samochodu. Wciska przycisk przy kluczu i światła samochodu mrugają.
Cody puszcza moją dłoń i otwiera przede mną drzwiczki z szarmanckim uśmiechem.
Prawdziwy dżentelmen, myślę.
Wymuszam się na uśmiech i wsiadam do samochodu.
Cody zatrzaskuje za mną drzwiczki, a ja zapinam pas. Po chwili blondyn siedzi na miejscu kierowcy i wsadza kluczyk do stacyjki. Samochód zaczyna cicho mruczeć niczym mój kot. Radio automatycznie się włącza, ale Cody je nieco przycisza.
Cody spogląda na mnie. Chwyta moją dłoń i gładzi kciukiem jej zewnętrzną stronę.
- Zapnij pasy - mówię cicho.
Cody posłusznie wykonuje moje polecenie, po czym z piskiem opon rusza z miejsca.
Wbija mnie w fotel, gdy blondyn szaleje po hotelowym parkingu, kierując się ku wyjazdowi. Na ulicy nie jest nic lepiej - jedzie łamiąc mnóstwo zakazów i nakazów, a dopuszczalną prędkość przekracza dwukrotnie.
Kto mu dał prawo jazdy?, zastanawiam się.
- Cody… zwolnij, proszę - mówię błagalnym tonem. Trzymam się za pas tuż nad moją głową. Paznokcie lewej dłoni wbijam w skórzany fotel.
Blondyn odrywa wzrok od ulicy i przenosi go na mnie. Nie dowierza.
- Co? - pytam zdziwiona. - Patrz na drogę - upominam go.
Cody wraca wzrokiem na drogę.
- Nie lubisz już szybkiej jazdy? - pyta.
- A kiedykolwiek lubiłam? - Jestem zdziwiona.
- Tak, kochałaś jeździć szybko, lubiłaś sportowe samochody. Wiedziałaś o nich wszystko, więcej niż ja! - śmieje się. - To ty mnie zaraziłaś tym. - Kątem oka spogląda na mnie. Uśmiech zszedł mu z twarzy. Wyglądał teraz na starszego niż jest. Jakby miał dwadzieścia parę lat. Jego kości policzkowe, mocno zarysowane kości żuchwy są… seksowne.
- Jak to się stało, że teraz boję się szybkiej prędkości? - pytam.
- Nie wiem - wzrusza ramionami. Wciska pedał stopu, zwalniamy. Przed nami skrzyżowanie ze światłami. Samochód zatrzymuje się za czerwonym kabrioletem.
- To pewnie przez wypadek - odpowiada, spoglądając na mnie z troską w oczach.
Puszcza kierownicę i kładzie dłoń na moim policzku. Układam twarz na jego dużej dłoni i przymykam oczy.
Po chwili na ziemię sprowadza mnie dźwięk klaksonu.
Cody zabiera rękę i rusza z piskiem opon. Żołądek podchodzi mi do gardła.
- Jedź wolniej, chcę dożyć tej niespodzianki - mamroczę. Usadawiam się wygodniej w fotelu, wyciągam nogi przed siebie.
Samochód zwalnia.
- Dziękuję - mówię z uśmiechem. - A więc powiesz mi w końcu, gdzie jedziemy?
- Patrz na znaki to może się zorientujesz - odpowiada, będąc skupionym na drodze.
Podciągam się w fotelu i zaczynam się rozglądać. Jesteśmy na autostradzie, znaków chwilowo brak. Przegryzam wewnętrzną stronę policzka. Ooo, tam chyba jest jakiś znak, myślę, gdy widzę majaczący się w oddali znak wiszący nad drogą. Na niebieskim tle jest napisane:
Airport Berlin-Brandenburg
Czyżbyśmy gdzieś lecieli?
- Gdzie lecimy? - pytam machinalnie, zawieszając wzrok na profilu Cody’ego.
- Dlaczego zadajesz tyle pytań? - odgryza się, poirytowany. Spogląda na mnie posępnym wzrokiem.
- Nie lubię niespodzianek - odpowiadam oschle. Spoglądam za okno.
Aż do lotniska oboje nie odzywamy się ani słowem, ciszę pomiędzy nami wypełnia jedynie ledwo słyszalnie grające radio.
Cody po zajęciu miejsca na podziemnym parkingu wyłącza silnik, radio jednak wciąż gra.
Wciąż patrzę za okno. Kusi mnie, by spojrzeć na niego, by coś powiedzieć, ale to on zawinił, więc inicjatywa powinna wyjść od niego.
Słyszę charakterystyczny trzask odpinanego pasa. Kątem oka zauważam, że Cody pochyla się w moją stronę, ale ostatecznie sięga do schowka, który jest przede mną. Wyjmuje jakieś papiery z niego. Widzę, że trzyma w dłoni dwa paszporty i kartki.
Wzdycha ciężko.
- Chciałem zabrać cię w jedno miejsce. Chciałem spędzić trochę czasu z tobą, na spokojnie. Bez ciągłych prób, koncertów, wywiadów… Chciałem byśmy mogli spędzić czas razem, tak naprawdę razem - mówi.
Wygrał.
Odwracam się twarzą do niego. Przegryzam wewnętrzną stronę policzka, zastanawiając się co mogę powiedzieć.
Zabieram jeden z paszportów z jego dłoni.
- Polecisz ze mną? - pyta, unosząc brwi do góry. Na jego czole tworzą się bruzdy.
- Pod warunkiem, że obiecasz mi coś - mówię poważnym głosem, nie żartując.
- Co takiego? - Na jego twarzy widnieje uśmiech.
- Żadnych niespodzianek.
- Lubię cię uszczęśliwiać… - mówi nieco zrezygnowany.
- Och, ten warunek przedyskutujemy potem - odpowiadam. - Nie musisz mi mówić dokąd lecimy, ale może już chodźmy, bo pewnie zaraz nam samolot ucieknie.
- Mamy czas, spokojnie. - Uśmiecha się ciepło, uspokajając mnie.
Coś mi się przypomina.
- Nie mam żadnych rzeczy ze sobą.
Cody śmieje się.
- Spakowałem cię.
Kamień spada mi z serca.
Cody chowa paszport i kartki - to chyba bilety - do wewnętrznej kieszeni marynarki. Ze schowka na drzwiach samochodu wyjmuje ciemne okulary i wkłada je.  Podaje mi drugą parę. Wyciąga kluczyk ze stacyjki. Wysiada z samochodu, okrąża go i otwiera drzwi z mojej strony.
Wkładam okulary, obracam się na fotelu, trzymając złączone nogi ze względu na to, że mam sukienkę. Stawiam nogi na ziemi i wysiadam.
Cody zatrzaskuje drzwi i podchodzi do bagażnika. Idę za nim. Wyjmuje z niego dwie torby podróże i nieduży plecak. Torby stawia na ziemi, a plecak wkłada na plecy.
Dwie torby. Hm… To na ile my wyjeżdżamy?, zastanawiam się. Przecież mamy koncerty! Powstrzymuję chęć zadania kolejnego pytania.
Zatrzaskuje bagażnik i naciśnięciem przycisku na kluczu zamyka cały samochód. Bierze obie torby do ręki, a palce wolnej splata z moimi.
- Pomóc ci? - pytam, patrząc na torby.
- Jesteś dziewczyną - nie będziesz nosić ciężkich rzeczy, aniołku - mówi z pogodnym uśmiechem. Idziemy w stronę wind.
- No tak aniołki i dżentelmen - wzdycham.
- Yeah.
Zatrzymujemy się przed windą. Wciskam przycisk przywołujący.
- Nie ciekawi cię dokąd jedziemy, na ile…? - pyta z chytrym uśmieszkiem.
Spoglądam na niego. Muszę wyciągać szyję, żeby móc spojrzeć na jego twarz. Sięgam mu ledwo do ramienia, zwłaszcza w trampkach.
- Cicho siedź - warczę.
Cody wybucha śmiechem.
Drzwi windy rozsuwają się, wchodzimy do środka. Wciskam jedynkę na dość sporej klawiaturze. Drzwi z powrotem się zasuwają, a winda rusza w górę. Chwila moment i wysiadamy. Znajdujemy się na olbrzymiej hali lotniska. Cody zerka na tablicę odlotów, sprawdza terminal i kierujemy się w jego stronę. Z terminalu A, na którym byliśmy było realizowane mnóstwo lotów, więc prawdę mówiąc szanse na to, że dowiem się, który lot jest nasz są sporadyczne. Dopiero, gdy staliśmy przy odpowiedniej bramce dowiedziałam się gdzie lecimy.
Brisbane.
Ale po co lecimy do Australii?, zastanawiam się. Czemu akurat w Australii Cody chce ze mną spędzić czas? Nie mógł wybrać innego kraju? Nie wiem Polski czy Ameryki? Dlaczego wraca do swojego rodzinnego kraju?
Zachodzę w głowę, aż do czasu, gdy podaję celnikowi swój bilet, który chwilę wcześniej Cody wcisnął mi do ręki i paszport.
Do odlotu mamy jeszcze godzinę czasu.
- Zjadłabym coś - mówię, spoglądając z nadzieją na Cody’ego. W dodatku lot do Australii będzie trwał kilkanaście godzin…
- Tam jest knajpka, zjemy coś - odpowiada i kieruje się w jej stronę. - Co zjesz? - pyta.
Wpatruję się w wypisane menu na ścianie i zastanawiam się na co mam ochotę.
- Zjesz ze mną pizzę na pół? - pytam, przenosząc wzrok z menu na Cody’ego.
- Jasne, którą?
- Ta, którą zawsze lubiłam - odpowiadam.
- Mhm. - Staje w kolejce.
- Zajmę stolik - mówię i zaczynam rozglądać się, czy jest coś wolnego. Zauważam wolny stolik w kącie, więc idę w jego stronę.
Może sprawdzę Twittera?, myślę. Odruchowo sięgam do kieszeni, ale… nie mam jej. Jestem przecież w sukience. I nie brałam komórki ze sobą. Cholera. Mam nadzieję, że Cody ją zabrał skoro pomyślał o tym, by mnie spakować, gwizdnąć mój paszport… Swoją drogą to jak mu się udało to zorganizować?, zastanawiam się. Jak ukrył przede mną fakt, że nie mamy jakiś koncertów w najbliższym czasie? Żyłam w głębokiej świadomości, że za dwa dni mamy koncert. I przecież o tym pisałam na Twitterze i Facebooku. I poza tym wszyscy mi mówili i przypominali o tym koncercie. Więc albo oni brali udział w spisku Cody’ego albo…
- Wyjaśnisz mi coś? - pytam, gdy Cody zbliża się do stolika, trzymając w rękach dwie butelki Nestea.
Spogląda na mnie wyczekująco, zajmując miejsce naprzeciwko mnie. Stawia butelki na stoliku.
- Za dwa dni gramy koncert - mówię.
- Nie gramy. - Szczerzy się.
- Jak to?! - Unoszę brwi do góry. - Ale pisałam wszędzie o tym koncercie, wszyscy mi o nim przypominali… - jęczę.
- Usuwałem twoje posty. A ci wszyscy, którzy mówili ci o koncertach wiedzieli o niespodziance i mi… pomagali. - Wzrusza ramionami i sięga po butelkę. Odkręca ją i upija łyk.
Mina mi rzednie.
- USUWAŁEŚ MOJE POSTY?! - krzyczę.
Cody przykłada mi dłoń do ust.
- Ciszej - chichocze. Po chwili poważnieje i dodaje: - Znam twoje hasła.
- Ale jak to? - mówię w jego dłoń, marszcząc przy tym brwi.
- Może nie do końca znam. Masz włączoną wszędzie opcję zapamiętania hasła w systemie. Wystarczyło na dwie minuty zabrać telefon czy laptop, wejść na Facebooka i Twittera, i usunąć co nieco.
Opadam na oparcie krzesła.
- Sprytnie to wymyśliłeś - przyznaję po chwili.
Cody uśmiecha się.
- I że ja się nie zorientowałam… - wzdycham.
Kelnerka przynosi pizzę i stawia ją między nami. Uśmiechamy się w podzięce.
*
Na lotnisku w Brisbane czeka na nas przyjaciel Cody’ego - Jake. Wygląda całkiem podobnie jak Cody i można pomyśleć że to bracia. Oboje są mniej więcej równego wzrostu, chociaż Cody jest minimalnie wyższy. Ma lekko oklapnięte włosy, zaczesane na bok.  Ma pełne, różowe usta, mocno zarysowane kości policzkowe i żuchwy. Jest solidnie, mężnie zbudowany jak typowy Australijczyk. Ubrany jest w szarą koszulkę z dekoltem w serek, co podkreśla jego szerokie ramiona i jasnodżinsowe spodenki do kolan, a na stopach na białe vansy. Za dekolt koszulki ma zaczepione czarne okulary. Na prawym nadgarstku ma kilka bransoletek, a na lewym srebrny pół elegancki, pół sportowy zegarek. 
- Jake - przedstawia się, wyciągając dłoń w moją stronę. Uśmiecha się przyjaźnie.
- Jennifer. - Ściskam jego dużą dłoń, uśmiechając się.
- Jedziemy? - pyta Cody.
- Jasne, daj torby - odpowiada Jake. Cody podaje mu jedną z nich, a potem łapie moją rękę. Uśmiecha się do mnie, po czym wychodzimy z lotniska. Idziemy w stronę parkingu, na którym po chwili zatrzymujemy się przed wysokim, czarnym samochodem. Ma on przyciemniane szyby, duże koła. Robi wrażenie.
- To twój samochód, wiesz? - mówi Cody wesołym głosem.
Szczęka mi opada.
- Jak to: mój?! - pytam piskliwym głosem, spoglądając wielkimi oczami na Cody’ego.
Cody i Jake śmieją się.
- Normalnie, dostałaś go na szesnaste urodziny - wyjaśnia Jake. Wyjmuje z kieszeni kluczyk i otwiera samochód. Cody puszcza moją rękę i zanosi razem z Jake’iem torby i chowają je w bagażniku. Otwieram sobie sama tylne drzwiczki i wsiadam. W środku samochód również robi piorunujące wrażenie: siedzenia są skórzane, a deska rozdzielcza z przodu jest bogato rozbudowana i ma wmontowane mnóstwo rzeczy: GPS, radio i mnóstwo różnych przycisków, służących Bóg wie do czego.
Chłopcy wsiadają do samochodu, śmiejąc się z czegoś. Siadam za Codym i zapinam pas. Słyszę, że chłopcy też zapinają pasy, a Jake po chwili odpala samochód. Powoli rusza i opuszczamy parking.
- Gdzie teraz? - pytam.
- Na Złote Wybrzeże - odpowiada Jake, patrząc w lusterko wsteczne na mnie.
Rozsiadam się wygodnie, nie martwiąc się o to, że zginę w wypadku samochodowym, bo Jake jeździe wyjątkowo ostrożnie w przeciwieństwie do Cody’ego. Zamykam oczy i po chwili zasypiam.
- Gosiu… - Spokojny, anielski głos Cody’ego sprowadza mnie z krainy snów. Leniwie otwieram oczy. Spogląda na mnie. Stoi na zewnątrz, drzwiczki są otwarte. Ręką opiera się o dach samochodu.  - Jesteśmy w domu. - Uśmiecha się. Odpinam się z pasów i powoli wychodzę, przypominając sobie w ostatniej chwili o fakcie, że mam sukienkę. Mam nadzieję, że niczego nie zauważył. Stoję przed samochodem, Jake podchodzi do nas z torbami i plecakiem, a Cody zatrzaskuje za mną drzwi. Rozglądam się wokół siebie. Jesteśmy w spokojnej dzielnicy domków jednorodzinnych, a każdy wygląda tak samo.
- Dzięki - mówi Cody do Jake’a. Podają sobie dłonie.
- To ja już lecę. Jakbyś coś potrzebował to dzwoń - odpowiada. - Cześć, Jen - dodaje weselszym tonem i przytula mnie, zaskakując mnie tym. Nieporadnie obejmuję go.
- Heej… - mamroczę.
Jake odchodzi.
- To… gdzie teraz? - pytam, unosząc brwi do góry i chwiejąc się na piętach.
- Do domu! - odpowiada wesoło Cody. - Ja mieszkam tutaj - wskazuje na dom po naszej lewej - a twój tu - pokazuje wolną ręką dom po prawej.
- Mieszkamy obok siebie? - Jestem zaskoczona.
- Tak. Okna z naszych pokoi wychodzą dokładnie naprzeciw siebie.
Uśmiecham się, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Idziemy do ciebie? - pyta.
- Um… Tak?
Łapie moją rękę i podchodzimy do furtki. Jako że jest otwarta to mijamy ją. Idziemy kawałek do kilku stopni, po czym jesteśmy już na werandzie domu.
- Mam zapukać czy po prostu wejść? - pytam.
- To twój dom. - Wzrusza ramionami.
Naciskam klamkę, po czym drzwi lekko uchylają się. Wchodzę jako pierwsza do domu. Jestem w niedużym holu. Uderzają mnie jasne, stonowane barwy bieli, beżu i szarości. Tuż po prawej stoi elegancka, drewniana toaletka z dość sporym lustrem, a tuż za nią garderoba. Robię kilka kroków do przodu. Słyszę kroki Cody’ego dochodzące zza moich pleców i to jak stawia torby na ziemi.
Moja mama wchodzi do holu.
- Gosia! - wręcz krzyczy. Podchodzi szybko do mnie i przytula mnie. - Kiedy przyjechaliście? Nie macie przypadkiem koncertów? - zasypuje mnie lawiną pytań, ściska też Cody’ego.
- Dopiero co przyjechaliśmy - odpowiada Cody. - Mamy chwilowo przerwę i postanowiłem wyciągnąć Gosię do Australii. - Spoglądam na niego: delikatnie się uśmiecha, jest grzeczny. Doskonale wie jak ma się zachować w danej sytuacji. Chodzący savoir-vivre.
- Zjecie coś? - pyta. - Pewnie jesteście zmęczeni po podróży. Na co macie ochotę? - W jej oczach widzę matczyną troskę.
Cody spogląda na mnie, wyczekującym wzrokiem. To ja mam odpowiedzieć na to pytanie.
- Możemy coś zjeść. - Uśmiecham się nieśmiało.
- Zrobię lasagne - proponuje mama. - A wy w tym czasie się rozgośćcie. - Uśmiecha się ciepło, po czym znika w kuchni, która jest po prawej stronie. Z lewej z kolei jest salon. Na wprost nas są schody, prowadzące na piętro.
Odwracam się w stronę Cody’ego. Przegryzam dolną wargę, nie wiedząc co powiedzieć, czy zrobić.
- Pokażę ci twój pokój. - Łapie mnie za rękę. Idziemy na piętro. Na korytarzu znajduje się kilka par drzwi. Przemierzamy całą długość holu i zatrzymujemy się pod ostatnimi drzwiami po prawej. Cody otwiera przede mną białe drzwi, na których jest namalowana litera G. Moim oczom ukazuje się niebiesko-biały pokój. Robię krok do przodu i zaczynam łaknąć każdy detal: po lewej stoi duże łóżko, po prawej duża szafa-garderoba z przesuwanymi drzwiami, podobna do tej z dołu. Do jej drzwi jest przyklejony plakat z Justinem Bieberem, a na nim jego autograf.  Naprzeciwko łóżka stoi białe, nieduże biurko. Po lewej jest okno z niskim parapetem, na którym jest mnóstwo małych poduszek z niebieskimi, białymi i pasiastymi poszewkami. Na ścianach jest mnóstwo zdjęć, na półkach albo są książki albo ramki ze zdjęciami. Podchodzę bliżej i przyglądam się każdemu ze zdjęć. Chwile jakie były na nich uwiecznione, ożywają w mojej głowie, przypominam je sobie: ja z Cody im, a za nami rozciągający się napis Hollywood; ja z dziewczynami na obozie; ja z rodzicami na tle choinki; ja z Codym na plaży; ja jako mała dziewczynka schowana pod choinką… Łzy stają mi w oczach. Jedna nawet spływa po moim policzku, ale szybko ją ścieram opuszkiem palca. Słyszę kroki Cody’ego, obejmuje mnie od tyłu. Łapię jego ręce.
- Będzie dobrze, przypomnisz sobie to wszystko, potrzebujesz czasu… - mówi, spokojnym głosem. - Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. I to nigdy się nie zmieni.
Odwracam się twarzą do niego i wtulam w jego tors. Słyszę jego miarowo bijące serce.
- Hmm… Wezmę prysznic - mówię po chwili.
Cody wpuszcza mnie ze swojego objęcia i robi krok w tył.
- Pójdziemy później do moich rodziców?
- Jasne, z chęcią ich poznam. - Uśmiecham się.
- W szafie masz jeszcze jakieś ubrania, a jeśli nic z nich ci nie odpowiada to mogę przynieść twoją torbę.
Pochodzę do szafy.
- Tak, Justin sam osobiście złożył ten autograf - odpowiada na pytanie, którego nie zdążyłam zadać.
- Skąd wiedziałeś, że chcę o to zapytać? - Odwracam się.
- Mam szósty zmysł. - Szczerzy swoje białe, równe zęby w uśmiechu.
Odwracam się z powrotem. Przesuwam drzwi szafy i moim oczom ukazuje się mnóstwo ubrań. Zastanawiam się, co wybrać i nie mam kompletnie żadnego pomysłu. Ostatecznie sięgam po granatową koszulę-mgiełkę, białe szorty i srebrne sandały na płaskim obcasie. Z kosza wyjmuję jeszcze bieliznę.
- Eee… gdzie jest łazienka? - pytam, zaciągając usta w pionową linię. Cody siedzi na łóżku i przygląda się mi.
- Jak wyjdziesz to zaraz po lewej. Obok twojego pokoju - wyjaśnia. Wychodzę z pokoju, zamykając za sobą drwi i wchodzę do toalety, która jest tuż obok. Rozbieram się i wchodzę pod prysznic. Strumienie ciepłej wody spływają po moim ciele od czubka głowy, aż po czubki palców u stóp, przynosząc ukojenie po długim i męczącym dniu. Przyłapuję się na myśl, że nie mogę doczekać się tej niespodzianki czymkolwiek ona jest. Bo raczej mój dom nie jest celem naszej podróży. A zatem co on przygotował? Uśmiecham się.
Suszę włosy, robię lekki makijaż, ubieram się w wybrane ubrania. Uśmiecham się do swojego odbicia w łazienkowym lustrze. Wychodzę z łazienki i wracam do swojego pokoju, ale Cody’ego w nim już nie ma. Podążam za impulsem i idę na balkon. Faktycznie - idealnie naprzeciwko jest balkon i wygląda na to, że pokój, przy którym jest balkon należy do Cody’ego choć pewności nie mam. Zapisuję w pamięci, że gdy będę u niego  domu muszę iść do jego pokoju.
Schodzę na dół. W kuchni moja mama rozmawia z Codym, śmieją się.
- O czym rozmawiacie? - pytam, wchodząc śmielej do kuchni. Zatrzymuję się koło pierwszej kuchennej szafki. Mama stoi przy kuchence, a Cody tuż obok opiera się plecami o blat.
Oboje spoglądają na siebie i wybuchają śmiechem.
Marszczę brwi, nie wiedząc o co im chodzi.
- Twoja mama opowiadała mi o tym jak byłaś mała i zabierałaś swojemu psu kości z miski - odpowiada Cody, chichocząc.
- Mieliśmy psa? - pytam zdziwiona.
- Tak. Teraz też mamy, ale już innego.
- Poszukam go z tobą - mówi Cody, podchodząc do mnie. Uśmiecha się pogodnie. Przeszukujemy cały dom, a psa znajdujemy w ogrodzie, wygrzewającego się na słońcu. Obok niego leżą dwa koty.
Siadam na piętach i zaczynam głaskać i psa i koty. Cody też. Zaczynamy się z nimi bawić, zanosząc się śmiechem przy tym. Zaczepiam psa i cofam się coraz bardziej do tyłu, a on wciąż idzie ku mnie. Śmieję się do czasu, aż nie tracę gruntu pod nogami. Mój śmiech przeradza się w pisk i ląduję we wodzie. Szybko wydobywam się na powierzchnię. Cody przykuca przy krawędzi basenu, patrzy się na mnie, śmiejąc się.
- Dlaczego nie skoczyłeś za mną? - pytam, mrużąc oczy. Czuję jak krople wody spływają po mojej twarzy. Makijaż zapewne jest ruiną.
- Przecież tu jest płytko, a poza tym doskonale pływasz! - spogląda na mnie, przekrzywiając głowę przy tym. Na jego twarzy widnieje lekki uśmiech. Dolna warga lekko błyszczy się. Wyciąga ku mnie rękę, a ja podpływam i ją chwytam. Cody wstaje, a ja wyskakuję z basenu, ociekając wodą.
- Chodź szybko do domu zanim się przeziębisz - mówi Cody, nieco poważniejszy.
- Teraz to się martwisz? - pytam ironicznie, unosząc brwi do góry. Tupiąc nogami, wracam do domu.
*
Mama Cody’ego - Angie - wita mnie matczynym uściskiem, ciesząc się na mój widok. Traktuje mnie jak rodzoną córkę. Tata Cody’ego - Brad - również przytula mnie. Mam wrażenie, że jestem częścią ich rodziny.
W domu Simpsonów panuje lekka, pogodna atmosfera. Żartujemy, śmiejemy się. Rozmawiamy o bieżących sprawach. Mama Cody’ego pokazuje mi zdjęcia blondyna z dzieciństwa. Był taki uroczy. Cody jednak prędko kończy tą rodzinną sielankę, zamykając album jakby się wstydził tych zdjęć.
- Pokażę ci swój pokój - proponuje nieco chłodnym tonem. Wstaje i z kamienną twarzą wyciąga rękę w moją stronę. Spoglądam przepraszającym wzrokiem na Angie i Brada, po czym wstaję i sama kieruję się w stronę schodów z wysoko uniesioną głową.
Układ domu jest taki sam jak mojego, więc w zasadzie bez problemu odnajduję pokój Cody’ego. Jest większy niż mój. Ma piaskowe ściany. Po prawej jest duże okno z wyjściem na balkon. Łóżko stoi naprzeciwko wejścia. W kącie stoi duże biurko. Po lewej jest szafa i komoda. Regał z książkami i płytami stoi przy łóżku.
Zdecydowanym krokiem przemierzam pokój i wychodzę na balkon. Widzę z niego swój pokój. Mam niezasłonięte okna, więc widać wszystko praktycznie jak na dłoni.
- Często siedziałem na balkonie i patrzyłem co robisz. - Słyszę głos Cody’ego dochodzący zza moich pleców. Odwracam się szybko i ląduję w jego ramionach. Palce prawej ręki wczepiam w jego koszulkę. Spoglądam na niego. Czuję się jak mała dziewczynka, będąca w ramionach ojca. Czuję się taka mała, drobna, schowana w jego silnych ramionach. Sięgam mu nawet nie do ramion. Uśmiecham się blado.
- Nie mogę się doczekać tej niespodzianki - mówię cicho.
Cody wydaje się być zaskoczony. Jego brwi wędrują ku górze.
- Naprawdę? - pyta. Uśmiecha się.
*
Siedzę wygodnie rozłożona w samochodzie Cody’ego. Jest nim Porsche Boxter S. Robi wrażenie - jest to czarny, sportowy kabriolet, zaledwie dwuosobowy. Ma niesamowite przyśpieszenie, o czym zdążyłam się przekonać, gdy ledwo wjechaliśmy na autostradę. 
- Chyba nie chcesz żebym dożyła tej niespodzianki - mamroczę, spoglądając na Cody’ego. Na jego jak dotąd skupionej twarzy pojawia się uśmiech.
- Spokojnie. Chcę tam być zanim się ściemni - wyjaśnia, odnajdując prawą ręką moją dłoń. Ściska ją delikatnie, nie odrywając wzroku od drogi.
- Dlaczego? - pytam, marszcząc brwi.
- Niespodzianka - wzdycha.
____________________________
ROZDZIAŁ MA: 9STRON i 3955SŁÓW!
Więc mamy nowy rekord, zwłaszcza, że to połowa rozdziału, bo miałam ująć cały ich wyjazd w jednym rozdziale. Pisałam codziennie po trochę, bo nie mam zbyt wiele czasu. Nie wiem kiedy kolejny!
Macie w nim duuużo Jendy moments, więc się cieszcie i wyczekujcie kolejnego, w którym będzie jeszcze więcej akcji i miłości.
Mogą w nim znajdować się jakieś drobne błędy rzeczowe - nie pamiętam już połowy rzeczy jakie działy się w pierwszej części, drugiej i na początku trzeciej... Jeśli coś znajdziecie to napiszcie.
Rozdział mi się podoba, chociaż jest lekko nudny. :) A Wam? Dajcie znać.
JEŚLI CHCESZ BYĆ POWIADAMIANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW NAJLEPIEJ SWOJEGO TWITTERA W KOMENTARZU. 
Do napisania,
Baśkuu. xoxo

2/09/2013

Cz. IV R. 18 - Wspomnienia

***
Khail Gibran kiedyś powiedziała: “Kochająca kobieta wybacza wszystko, lecz nie zapomina niczego”. Kierując się jej słowami wybaczyłam Zayn’owi to co zrobił, ale nie zapomniałam tego. I za pomocą dziewczyn i Cody’ego odcięłam się od niego. Zayn uszanował fakt, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Odszedł z podkulonym ogonem i smutnymi oczami, ale ja nie miałam wyrzutów sumienia. Sam jest sobie winny.
Dzisiaj mam zagrać pierwszy solowy koncert od wypadku. Dziewczyny doszły do wniosku, że wrócą do Australii, a ja mam grać dalej, sama, u boku Cody’ego. Miało być inaczej, miałyśmy być team’em, zespołem, a jak zwykle zostałam sama. Nie miałam im tego za złe - kierowały się moim dobrem.
- Boję się - mówię sama do siebie, patrzą prosto w oczy swojemu odbiciu w lustrze.
Znów mam krótkie włosy, sięgające nawet nie do ramion, z przedziałkiem na boku, lekki makijaż. W oczach mam lekki smutek, chociaż powinnam się cieszyć, że zaraz wyjdę na scenę.
W pomieszczeniu garderoby słyszę wszystko co dzieje się na scenie i przed nią. Cody śpiewa “All Day”, fanki wrzeszczą. Piosenka dobiega końca, a Cody zapowiada mnie.
Wstaję, lekko chwiejąc się na wysokich obcasach litów. Z nich nie umiałam zrezygnować. Ubrałam do nich asymetryczną, długą, delikatną niebieską spódnicę i białą obcisłą bokserkę, a na nią dżinsową kurtkę. Kilka wisiorków doskonale dopełnia całość.
Stanowczym krokiem wychodzę z garderoby i kieruję się na scenę. Mijam Cody’ego, którego uśmiech dodaje mi otuchy. Chwytam mikrofon od dźwiękowca.
Muzyka gra, gdy wchodzę na scenę. Uśmiecham się szeroko widząc tłum, który czeka na mnie i piszczy, gdy mnie widzi. Zaczynam śpiewać jedną ze swoich starych piosenek, tańczę. Jestem w swoim żywiole, do tego jestem stworzona, to jest to co chcę cały czas robić.
Zespół zaczyna grać “Wish you were here”, przez co wszyscy są zaskoczeni. Zerkam na Cody ego i gestem wzywam go na scenę. Pierwotnie miałam zaśpiewać to sama, ale czemu by nie zaśpiewać tego razem?
Stoi naprzeciwko mnie, blisko mnie. Obejmuje ręką w talii i śpiewa patrząc mi w oczy. Kołyszę biodrami w rytm piosenki.
- Życzę sobie byś była tutaj.
Gdy przychodzi chwila, w której pierwotnie śpiewa Becky G, odsuwam się od Cody’ego, lekko rapując przy tym, chodząc po scenie i spoglądać to na blondyna to na fanów. Uśmiecham się szeroko, szczęście przepełnia mnie.
Na koniec piosenki łapiemy się za ręce i mówimy:
- Życzę sobie byś była tutaj.
- Życzę sobie byś był tutaj.
*
Wykończona opadam na łóżko. Cody stoi w nogach łóżka i mi się przygląda z szerokim uśmiechem.
- Byłaś szczęśliwa, tam na scenie - mówi. - Mogę? - pyta, wskazując miejsce obok mnie.
- Jasne - odpowiadam, uśmiechając się.
Cody kładzie się na boku, obok mnie.
- Co chcesz robić jak skończysz szkołę? Dalej chcesz studiować architekturę?
- To ja kiedyś chciałam być architektem? - pytam, przenosząc wzrok z sufitu na Cody’ego.
- Tak, rok temu - pamiętam to jakby to było wczoraj - planowałaś iść na architekturę. - Chowa pasmo moich włosów, które nieposłuchanie opadło na twarz.
- A ty? Też miałeś iść na studia czy chciałeś być dalej w trasie?
- Mieliśmy iść razem na studia, od października. Ty na architekturę, a ja hm… - Marszczy brwi. - Nie wiem może też tak jak ty?
Uśmiecham się.
Cody przybliża się do mnie, dwoma palcami unosi moją twarz tak bym patrzyła wprost na niego. Czuję jego wzrok na moich ustach, a po chwili jego wargi delikatnie je muskają.
W moim brzuchu wzlatują motyle.
- Kocham cię, Gosiu - szepce Cody w moje usta.
- Ja, ja… - jąkam się. - Ja ciebie też kocham - mówię, po czym nieśmiało muskam jego usta, co on oddaje ze zdwojoną siłą.
Czuję jak podczas pocałunku się uśmiecha. Jego dłoń ląduje na mojej talii, przyciąga mnie do siebie. Wplatam palce w jego włosy i kurczowo się ich chwytam. Cody przylega do mnie całym ciałem. W uszach dudni mi przyspieszone bicie mojego serca. Język Cody’ego delikatnie muska moje usta, prosząc o dostęp. Rozchylam wargi, a jego język splata się z moim.
Boże, jak on całuje!, przemyka mi przez myśl, uśmiecham się.
Cody sięga ręką dalej, aż do wcięcia w mojej talii po drugiej stronie, przyciąga mnie do siebie tak, że leżę na nim. Zaczynam całować go z większą pasją. Dłonie Cody’ego są na moich biodrach.
W mojej głowie włącza się pewna mocno czerwona lampka, gdy jego palce wkradają się pod moją koszulkę.
- Cody, proszę nie… - mówię cicho, przerywając pocałunek.
- Rozumiem - szepcze, patrząc mi w oczy. Jego dłonie wracają na moją talię.
Uśmiecham się delikatnie. Cody nie naciska, rozumie mnie. To ważne.
*
Łapię wyciągniętą dłoń Cody ego i wysiadam z samochodu. Błyskają flesze, słyszę krzyki paparazzi i fanów. Uśmiecham się lekko i idę za Cody’m, który zerka na mnie zza ciemnych szkieł Ray-Ban’ów. Widząc mój uśmiech też się uśmiecha.
- Jesteście razem?! - pyta ktoś.
Cody słysząc pytanie, zatrzymuje się i odwraca twarzą do mnie.
Jestem pewna, że za szkłami jego spojrzenie jest wyczekujące.
Czeka na moją odpowiedź.
- Tak - mówię.
Znów wszyscy zasypują nas lawiną pytań, ale my zamiast na nie odpowiadać, przedzieramy się przez tłum. W końcu docieramy do budynku, w którym mamy próbę. Zamykamy za sobą drzwi i opieramy się o nie, wyrównując oddech.
- Więc jesteśmy razem? - pyta Cody, spoglądając na mnie.
- Tak - odpowiadam, kładąc dłoń na jego gładkim policzku, po czym całuję go.
- Znów razem - szepcze mi w usta.
Słyszę, że ktoś odchrząkuje, więc odrywam się od Cody’ego.
- Zatem jesteście razem? - pyta Matt.
- Um… Tak - odpowiadam.
- Mogliśmy to zrobić w inny sposób, ale cóż… Chodźmy zrobić próbę - mówi, po czym odwraca się i przemierza korytarz, który po chwili skręca w prawo.
- Chodź, G. - mówi Cody, łapiąc moją rękę.
*
Leżę na sofie z głową na kolanach Cody’ego. Wpatrujemy się sobie w oczy i uśmiechamy jak dwójka, która jest na prochach.
- Mówisz, że rok temu chciałam studiować architekturę… Co jeszcze działo się rok temu? Bo mam tylko jakieś pojedyncze, marne przebłyski wspomnień - mówię.
- Rok temu byliśmy w Paryżu, poszliśmy na spacer i… się zgubiliśmy. Nasze telefony padły, więc nie było jak znaleźć drogi do hotelu, ale jakimś cudem w środku nocy dotarliśmy do hotelu - zaśmiał się na to wspomnienie. - Umm… Zaplanowaliśmy, że za cztery lata będziemy mieć dziecko. Obawialiśmy się, że jesteś w ciąży, trochę się też kłóciliśmy… - Podrapał się po karku.
-Wow, to całkiem dużo mamy zaplanowane… - Przegryzam wewnętrzną stronę policzka. - Studia, dzieci… A datę ślubu już wyznaczyliśmy? - chichoczę.
- Nie? - odpowiada zmieszany.
Mam wrażenie, że przekroczyłam jakąś niewidzialną granicę. Cody zrobił się jakiś speszony.
Chcąc to naprawić, zaczynam go łaskotać.
- Nie mam łaskotek - mówi niewzruszony, unosząc obie ręce do góry jakby w geście poddania.
Otwieram buzię, zdziwiona.
- Ale jak ty… - mamroczę. - TO NIEMOŻLIWE! - krzyczę i napadam na niego. Jednak on atakuje mnie, na co wybucham nieopanowanym śmiechem i zaczynam się bronić, ile mogę. - Proszę, nie! Przestań! - Śmieję się. Odpycham go od siebie, ale on co chwilę ponawia atak. - CODY!
- Pocałuj mnie to przestanę.
Bez chwili zawahania spełniam jego prośbę, a on przestaje mnie łaskotać. Obejmuje mnie czule i przyciąga do siebie tak że przylegamy do siebie.
- Mam pomysł - mówi nagle, przerywając nasz pocałunek.
Wyginam usta w podkówkę, będąc niezadowolona.
- Gdzie mój telefon? - pyta, chwytając się za kieszenie spodni.
- Na stoliku - mówię, wskazując brodą niski mebel.
Cody uśmiecha się w podzięce i chwyta telefon. Wchodzi najwidoczniej w jakąś aplikację, a po dźwięku jaki wydobywa się z jego telefonu orientuję się, że robi zdjęcia.
Pokazuję mu język, a on robi zdjęcie. Robię śmieszne miny, a on każdą z nich fotografuje. Ujmuje na zdjęciach każdy mój ruch, nawet gdy sięgam po swój telefon i dosłownie wypinam tyłek - on to musi sfotografować. Muszę pamiętać, by ukraść jego telefon i usunąć z niego co nieco.
Swoim telefonem zaczynam robić zdjęcia Cody’emu, który pozuje mi dokładnie tak jak ja kilka minut temu.
- A teraz wspólne zdjęcie! - mówi i zabiera mi telefon. Siada obok mnie, wyciąga rękę. Uśmiechamy się, a on robi zdjęcie. A potem kolejne: na jednym patrzymy na siebie, na następnych raz ja całuję go w policzek, a raz on mnie, na paru się całujemy… A na pozostałych robimy śmieszne miny.
*
Wchodzę na Twittera. Widzę tweet Cody’ego.

Cody Simpson: Kocham spędzać czas ze swoją dziewczyną, pracując przy tym na świetne wspomnienia. <3 

Uśmiech wkrada się na moją twarz mimo ogromnego zmęczenia.
Przeglądam tweety od fanów, aż w końcu postanawiam zatweetować.

JenniferOfficial: Genialny dzień. Męczący, ale genialny. #alotofnewmemories Love ya. Xoxo

Wchodzę na Facebooka. Widzę, że Cody dodał kolaż naszych dzisiejszych zdjęć z podpisem: “Jesteś moją definicją piękna.”
Uśmiecham się, widząc szczęście w oczach Cody’ego.
Jego szczęście jest moim szczęściem. Właśnie na tym polega prawdziwa miłość.
*
W nocy zakradam się do pokoju Cody’ego. Nie zamknął drzwi na klucz, więc bez problemu udaje mi się wejść. Po cichu, na palcach podchodzę do łóżka, na którym spokojnie śpi Cody. Na szafce nocnej leży jego telefon. Chwytam go i odchodzę. Siadam w fotelu i wchodzę w galerię zdjęć.
Znajduję w niej różne zdjęcia. Od tych z dzisiaj, aż do zdjęć sprzed kilku lat. Są też zdjęcia, na których najbardziej mi zależało - zdjęcia z początków naszej znajomości.
- Co robisz? - słyszę głos Cody’ego.
Moje serce zaczyna bić jak oszalałe.
- Boże, wystraszyłeś mnie! - szepcę, spoglądając na Cody’ego, który stoi nade mną.
- Bogiem jeszcze nie jestem - żartuje, ale wyraz jego twarzy jest poważny.
Dochodzę do szybkiego wniosku, że najwidoczniej nie lubi jak ktoś mu grzebie w telefonie, nawet jeśli jest się jego dziewczyną.
Wysilam się na niezbyt szczery uśmiech.
- To co robisz? - pyta, zabierając mi telefon.
- Um... Chciałam poszukać jakiś naszych wspólnych zdjęć - mówię.
- Mogłaś mnie poprosić, pokazałabym ci je bez najmniejszego problemu. - Ton jego głosu jest oschły.
Czyżby miał coś do ukrycia?
- Zachowujesz się jakbyś miał coś do ukrycia. - Wstaję i kieruję się ku wyjściu.
- Nie mam nic do ukrycia - mówi. - Zostań. - Jego głos jest znacznie przyjemniejszy.
Odwracam się.
Na jego twarzy widnieje przepraszający uśmiech.
Podchodzę do niego, a on mnie przytula.

Siedząc w łóżku Cody pokazuje mi wszystkie zdjęcia i opowiada coś o każdym. Dzięki temu w głowie układa mi się nasza historia. Wiem już sporo rzeczy i pewniej patrzę w przyszłość.
*
Marilyn Monroe powiedziała: “Mądra dziewczyna całuje, ale się nie zakochuje. Słucha, ale nie wierzy. Odchodzi zanim zostaje porzucona”. Od dziś jej słowa będą dla mnie wskazówką na całe życie.
_________________________
ROZDZIAŁ MA REKORDOWO PRAKTYCZNIE 5STRON!
Niestety więcej nie umiałam napisać, wysilałam się. Za drugą połowę tego rozdziału podziękujcie piosence Little Mix "Change your life", dzięki której wpadłam na pomysł ze zdjęciami. :D
W sumie nie wiem co będzie w kolejnym rozdziale... Jakieś pomysły?

PYTANIE DNIA: JAK MOŻNA NAZWAĆ PARING GOSI/JENNIFER I CODY'EGO? PISZCIE! 
Chodzi o to, że jak jest Haylor od Taylor i Harry, Ziall od Nialla i Zayna... :D 
_
Wejdź: tu , tu i tu i zostaw komentarz. :) A tu jeśli masz jakieś pytanie.
Buziaki,
Baśkuu. xoxo

2/03/2013

Cz. IV R. 17 - Paryż

- Zayn, ja znam prawdę - mówię.
Zayn spogląda na mnie. Między jego brwiami pojawiły się dwie pionowe zmarszczki. Nie wie o czym mówię.
- Na plecach nie mam blizny, a tatuaż.
- Jennifer, ja… - zaczyna, ale mu przerywam.
- Wiem o Codym. Spotkałam się z nim. Dlaczego mnie okłamałeś?
- To było dla twojego dobra - odpowiada. Wstaje i podchodzi do mnie. - Nie chciałem byś się z nim zadawała. Chciałem, byś była tylko moja. - Schował pasmo moich włosów za uchem. Pogładził kciukiem mój policzek. - Wcześniej byłaś rozdarta pomiędzy mną a nim. Chciałem żebyś po wypadku nie musiała tego ponownie przechodzić.
- Mogliście chociaż słowem o nim wspomnieć. Powiedzieć że to mój były czy coś. A nie wciskać mi jakiś kit! - unoszę się.
Nastała cisza.
- Spałaś z nim? - pyta.
- Co? - pytam zszokowana. Robię krok w tył.
- Pytam, czy z nim spałaś.
- To jest dla ciebie najważniejsze? To czy z nim spałam? A nawet jeśli to co?
- Odpowiedz!
Nie wiem, co mnie skusiło do tego, by odpowiedzieć:
- Tak, spałam z nim.
W Zayn’ie najwidoczniej się zagotowało. Chwycił kurtkę z fotela i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
Mogłam tego nie mówić, myślę.
*
Sprawdzam godzinę  na komórce.
Jest kilka minut po trzeciej w nocy.
A Zayna wciąż nie ma. Martwię się o niego. Zastanawiam się, gdzie mógł pójść i dlaczego jeszcze nie wrócił.
Nagle drzwi z pokoju się otwierają.
Zrywam się z łóżka i idę sprawdzić czy to Zayn.
Stoi w drzwiach. W zasadzie to ledwo stoi. Chwieje się na nogach. Włosy ma w nieładzie.
- Idź natychmiast spać. Jest trzecia w nocy - mówię władczym tonem.
Podchodzę do Zayna. Zamykam za nim drzwi.
Łapie moje nadgarstki. Przyciska mnie do ściany.
Jego cuchnący oddech owiewa moją twarz.
- Dlaczego mi to zrobiłaś? - pyta.
W jego oczach jest jedynie złość.
Uderza pięścią o ścianę.
Drżę.
- Dlaczego?! - krzyczy.
- Zayn, proszę, połóż się. Porozmawiamy rano - mówię łamiącym głosem.
- Odpowiedz mi na moje pytanie!
- Zayn… - W oczach mam łzy.
- Ja ci już nie wystarczam, że musisz sypiać z innymi? Zaraz się o tym przekonamy. - Chwyta mocno mój nadgarstek. Odciąga mnie od przedsionka. Szybko się rozbiera, zdejmuje moje spodenki i majtki. Popycha mnie tak, że upadam na łóżko. Usiłuję uciec w jak najdalej, ale Zayn i tak mnie łapie. Moje ręce zaciska w żelaznym uścisku swoich dłoni na wysokości mojej głowy.
- Zayn, proszę nie rób tego - mamroczę. Zaciskam zęby. Napinam wszystkie mięśnie. Usiłuję uciec, wyrwać się, ale Zayn jest silniejszy, zwłaszcza że jest pijany.
***
Budzi mnie dzwonek telefonu. Nie otwierając oczu, sięgam ręką po niego i odbieram.
- Tak? - pytam, zaspanym głosem.
- Cody, tu Gosia - mówi. Słyszę, że jest roztrzęsiona, płacze. - Jestem pod twoim hotelem…
- Zaraz będę po ciebie. Czekaj na mnie.
Zrywam się z łóżka. Ubieram koszulkę i buty na bose stopy. Wybiegam z pokoju, zostawiając drzwi otwarte na oścież. Zbiegam po schodach, nie chcąc czekać na windę. Przed hotelem faktycznie stoi Gosia. Zapłakana.
Przytulam ją.
- Cii… Chodź, nie stójmy tutaj - mówię.
Zaprowadzam ją do mojego pokoju. Siadamy na łóżku.
Gosia wtula się we mnie i płacze.
- Co się stało? - pytam, gładząc ją po włosach.
Wybucha jeszcze większym płaczem.
- Gosiu, proszę powiedz mi. Tylko wtedy będę mógł ci pomóc - mówię spokojnie.
- Zayn… on… - mamrocze przez łzy. Spogląda na mnie.
- Uderzył cię?
Kręci przecząco głową.
Jeśli jej nie uderzył to co zrobił, że tak płacze?
O Boże. Nie. Nie mógł tego zrobić.
- Zrobił to co mam na myśli?
Kiwa głową, zanosząc się szlochem.
Zabiję, skurwysyna, przysięgam!, myślę.
Przytulam Gosię mocno do siebie.
- Jesteś już bezpieczna. On w życiu cię już nie dotknie - szepczę w jej włosy.

Paryż. Ostatnio jak tu byliśmy to zwiedzaliśmy Miasto Miłości, a dziś? Dziś mieliśmy się spotkać i być może znów to zrobić i przy okazji zgubić się jak poprzednio, ale Zayn pokrzyżował moje plany.
Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co on zrobił. Jak on mógł do tego stopnia skrzywdzić Gosię. Na samą myśl o tym, że ją dotknął swoimi łapskami mam ochotę mu przywalić. A za to że posunął się jeszcze dalej to już nie pozostaje mi nic innego niż go zabić.

- Gosiu, muszę na chwilę wyjść - mówię.
- Proszę, nie… - odpowiada łamiącym głosem. Mocno ściska moją rękę.
- Spokojnie. Nic ci się nie stanie. Alli zostanie z tobą. I Jeff.
Całuję ją w czoło i wychodzę.

Przed hotelem jest oczywiście tłum fanek. Poświęcam im kilka minut, robiąc sobie z nimi zdjęcia, rozmawiając i rozdając autografy. Następnie idę do hotelu, w którym zatrzymała się Gosia. Mam nadzieję, że zastanę Zayna.
- Cześć, wiesz gdzie jest Zayn? - pytam Julkę, którą znalazłem w hollu.
- Cody, wiesz gdzie jest Gosia?
- U mnie w hotelu. Ty nic nie wiesz? - pytam.
- Co mam wiedzieć? Wszyscy ją szukamy. Zniknęła w nocy…
Rozglądam się po hotelowym lobby. Dużo tu ludzi.
- Chodźmy do jakiegoś pokoju - mówię.

- Cody, co się stało? - napada mnie Zuza. - Gdzie do cholery jest Gośka?
- Spokojnie. Nie miej do mnie pretensji tylko do Zayna - warczę. - W życiu nie uwierzycie co zrobił.
- Co takiego? - pyta Berry.
- Zayn… - Biorę oddech. - Zgwałcił Gosię - mówię, wypuszczając powietrze.
- Co?! - pytają jednocześnie dziewczyny.
- Sam w to nie mogłem uwierzyć. W nocy Gosia do mnie zadzwoniła, powiedziała że jest pod moim hotelem. Płakała. Nie wiedziałem dlaczego. Nie wiem jak do tego doszło. Wiem tylko że to zrobił - wyjaśniam. - Wiecie gdzie on jest?
- Zadzwonię do niego - proponuje Julka.

Kilka chwil później Zayn zjawia się u dziewczyn w pokoju. Wygląda na przestraszonego, gdy mnie dostrzega.
- Znaleźliście Gosię? - pyta.
- Tak - odpowiadam spokojnie. - A teraz pozwól, że ja zadam ci pytanie. Jak mogłeś zrobić coś takiego Jennifer?! - unoszę się.
- Cody, spokojnie - mówi Zuza, kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Stary, słuchaj. Nawet nie wiesz jak tego żałuję. Gdybym mógł cofnąć czas…
- Mogłeś się zastanowić zanim to zrobiłeś! - krzyczę. Wstaję, podchodzę do niego. - Nawet nie wiesz jak ona teraz cierpi, przez twoją jedną zachciankę - mówię, patrząc mu prosto w oczy.
- Naprawdę tego żałuję.
__________________________
Cześć. :3
Dzieje się, dzieje! :D
A w następnym będzie się też działo, ale może nie aż tak bardzo.
A teraz pytanie:
KTO JEDZIE DO ŁODZI ZOBACZYĆ NASZEGO CODY'EGO?!
Ja planuję się wkraść na koncert, bo nie mam tyle kasy - jak potrzeba to oczywiście nie ma... Chyba że ktoś mi kupi w zamian za dożywotnie pisanie tego opowiadania! Hahaha. Nie żartuję.
Do napisania,
Baśku. xx

_
Jeśli czytasz to skomentuj, chociażby paroma słowami.

P.S. Chcecie żeby, np za tydzień zrobiła twitcama czy coś? PISZCIE!