5/25/2012

CZ. III - Epilog


Epilog

            Trzymając kurczowo dłoń Gosi zaprowadzam ją do pierwszej bramki na lotnisku. Ona wraca do Australii, gdy ja zostaję tu – w Los Angeles – by rozpocząć próby i ustalić kilka szczegółów dotyczących trasy koncertowej.
            Łzy błyszczą w czekoladowych oczach Gosi.
            - Nie płacz, skarbie – powiedziałem i smutno się uśmiechnąłem. Jednak moje słowa spowodowały, że kilka słonych łez spłynęło po jej policzkach. Odruchowo je starłem.
            Jestem zły sam na siebie za to, że muszę jechać w tą przeklętą trasę koncertową. Jednak powiedziałem sobie, że to już ostatnia. Nie nagram ani pół piosenki. Po tej trasie nie zagram ani jednego koncertu. Moja noga nie postanie ani w studio ani na scenie. Koniec z muzyką. Są ważniejsze rzeczy od kariery, pieniędzy. Miłość jest najważniejsza.
            - Ani się obejrzysz, a już się zobaczymy – próbowałem ją pocieszyć. Sam chciałbym wierzyć we własne słowa.
            Ciągle się zastanawiałem nad tym, czemu Gosia chce już jechać. Zostały jeszcze dwa tygodnie do rozpoczęcia roku szkolnego. Przecież mogłaby spędzić te dwa tygodnie ze mną. Ale ilekroć razy się jej o to pytałem zbywała mnie twierdząc, że ma coś do załatwienia.
            Otarłszy łzy, powiedziała:
            - Dobra, muszę się wziąć w garść. – Westchnęła głośno i przytuliła się do mnie. Mógłbym tkwić w tej pozycji latami. Nie ma nic lepszego niż bycie tak blisko Gosi.
            - Kocham cię, aniołku – szepnąłem.
         - Ja ciebie też, Cody – odpowiedziała cicho. Przelotnie musnąłem jej usta. – Do zobaczenia – powiedziała i zaczęła iść ku bramkom.
            - Zadzwoń, gdy dolecisz! – krzyknąłem za nią. Stałem jak jakiś idiota i wpatrywałem się w jej oddalającą się sylwetkę. Serce mi się krajało na myśl, że widzę ją po raz ostatni. Zobaczę ją dopiero za niecałe trzy miesiące. Jak ja to przetrwam? Czy poradzę sobie bez niej? Jak to będzie nie widząc jej codziennie? Przecież ona jest dla mnie wszystkim – podstawową rzeczą bez jakiej nie przeżyję dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. Nie poradzę sobie. Wiem to.
            Gdy straciłem Gosię z oczu, niechętnie się odwróciłem i powoli kierowałem się ku wyjściu. I wyszedłbym z lotniska, gdyby nie krzyk jednej z fanek:
            - CODY!
            A niech to szlag, pomyślałem. Zmusiłem się do uśmiechu numer pięć i zacząłem udawać szczęśliwego. Zrobiłem sobie kilka zdjęć z fanką, dałem jej autograf i chwilę porozmawialiśmy. Dzięki Bogu nie pytała, co tu robię, bo to zapewne byłoby iskrą, która wznieciłaby pożar w moim sercu i załamałbym się do reszty, i to na oczach wszystkich.
            Wsiadłem do Lexusa. Zapiąłem pasy. Trzymając nogę na sprzęgle, przekręciłem kluczyki w stacyjce. Dodając gazu, a jednocześnie zwalniając sprzęgło, wyjechałem z parkingu.
            Pora rozpocząć etap: „Daj sobie radę bez Gosi – usamodzielnij się”. 
__________________ 
Taaak 4 część będzie! ;D I potem piąta, o ile będziecie chcieli, więc od Was to zależy. 
Kogo powiadamiać na tt? To podajcie swoje twittery w komentarzach lub piszcie do mnie na tt lub gg.
Xx

5/19/2012

Cz. III R. 44 - Podróże


Rozdział 44 – Podróże

            Świat tworzy sześć kontynentów, cztery oceany, siedemdziesiąt jeden mórz i sto dziewięćdziesiąt cztery państwa. Po Ziemi chodzi ponad siedem miliardów ludzi. Właśnie ktoś umarł, a właśnie ktoś się urodził. Co sekundę zmienia się ilość osób na świecie. A ja?
            A ja właśnie lecę nad Oceanem Atlantyckim wraz z Gosią, która właśnie śpi z głową ułożoną na moim ramieniu. Nasze dłonie od dobrych kilku godzin są splecione. O dziwo lot nie nuży mnie. Jestem pełen energii jakbym wypił kilka napoi energetycznych czy kaw. Rozglądam się po samolocie, spoglądam na słodko drzemiącą Gosię, wyglądam za okno… I tak w kółko. Nic się nie zmienia. Większość pasażerów śpi, Gosia ciągle tkwi w tej samej pozycji, wpół uśmiechnięta, a za oknem panuje wszechogarniająca ciemność.
            Będąc przed lotniskiem w Chicago wynajmuję samochód. Nie mam zamiaru rozbijać się taksówkami. Lubię siedzieć za kierownicą, co odpręża mnie. Uczucie pędu i wolności jest czymś co zdecydowanie lubię.
            - Gdzie mieszka ta twoja ciotka? – zapytałem, przekręcając kluczyk w stacyjce Forda Mustanga, którego wypożyczyłem. Silnik od razu zaskoczył i wydobył się z niego cichy pomruk.      
            - Eee… Bo ja pamiętam. Jedź tam na obrzeża Chicago. Na tą dzielnicę domków jednorodzinnych, wiesz gdzie? – spytała spoglądając na mnie z pytającym wyrazem twarzy.
            - Nie?
            - Daj mi chwilę, a ty jedź już… gdzieś – wymamrotała i wyjęła swoją komórkę. Zapewne przeglądała mapę Chicago. Wrzuciłem pierwszy bieg. Powoli zwolniłem pedał sprzęgła, a jednocześnie delikatnie dodawałem gazu. Wrzuciłem kierunkowskaz w lewo, spojrzałem w lusterko boczne i skręciłem kierownicę w lewo, wyjeżdżając na drogę szybkiego ruchu. – Mam! – oznajmiła Gosia, gdy od dobrych dziesięciu minut pruliśmy autostradą. Zjechałem na pobocze. Zajrzałem na mapę, wprowadziłem adres do swojego GPS w komórce i uruchomiłem go. Włączyłem się z powrotem do ruchu drogowego. Autostrada o tej porze świeciła pustkami, więc przycisnąłem pedał gazu do podłogi, a wskazówka prędkościomierza zaczęła zbliżać się do stu dwudziestu. Zerknąłem na Gosię. Uśmiechała się, a jej oczy błyszczały. Nie wiem po kim ona to ma, ale uwielbia szybką jazdę samochodem.   Nie zwracając uwagi na znaki, które dobitnie informowały, że na tej drodze sto dwadzieścia kilometrów to prędkość maksymalna, docisnąłem jeszcze bardziej gaz, tak że prędkościomierz pokazywał sto czterdzieści kilometrów na godzinę. Zaczęła mnie się podobać taka jazda. Ta adrenalina krążąca w żyłach. Skupienie na drodze, która była pusta, jakby całe miasto opustoszało. Strach przed tym, że zaraz policja może mnie złapać. Czyste szaleństwo.
           
            W Chicago w domu matki chrzestnej Gosi spędziliśmy tydzień. Całymi dniami opiekowaliśmy się jej dziećmi, bo Maja musiała chodzić do pracy, a że oboje się zaoferowaliśmy to opiekunka do dzieci dostała wolne.
            - I wyobraź sobie, że za cztery lata dokładnie tak samo będziemy się zajmować naszymi dziećmi – odparłem spoglądając na Gosię, która bawiła się z Kate lalkami Barbie.
            - Tak? W takim razie nie mogę się doczekać – rzuciła przez ramię, pochłonięta całkowicie zabawą.
           
            Gdy Drew lub Maja wracali z pracy, ja i Gosia zwykle wychodziliśmy z domu. Spacerowaliśmy po parku, chodziliśmy nad jezioro Michigan i do Lincoln Park Zoo lub po prostu przechadzaliśmy się ulicami miasta, uzbrojeni w czarne jak noc okulary przeciwsłoneczne i w miarę maskujące naszą tożsamość ubrania. Nasze dłonie były za każdym razem splecione, świadcząc o naszej miłości. Gosia pokazywała mi różne miejsca w Wietrznym mieście, które zdążyła poznać podczas swojego miesięcznego pobytu tutaj dwa lata temu.
            Gdy wracaliśmy już do domu ciotki Gosi i byliśmy już na odpowiedniej ulicy zauważyłem Mike’a. Od razu adrenalina mi skoczyła, a ciśnienie krwi wzrosło. Odruchowo mocniej ścisnąłem dłoń Gosi i pociągnąłem ją, by przejść na drugą stronę, jednak ona zaprotestowała, co wydawało mi się niedorzeczne i lekkomyślne. Już kiedyś stwierdziłem, że oszalała, a to zachowanie ewidentnie potwierdzało moją tezę.
            - Zgłupiałaś?! – zapytałem, gdy Gosia wyrwała swoją dłoń z uścisku mojej dłoni i wręcz biegła do Mike’a. Nie dość, że miałem ochotę kolesia rozerwać na strzępy tu i teraz za krzywdy jakie wyrządził Gosi to dodatkowo urządziłbym mu tortury za jej aktualne zachowanie. Najwidoczniej, gdy ją porwał zrobił jej porządne pranie mózgu. Normalnie ofiary porwań starają się uciekać od porywaczy, a nie biegną do nich uszczęśliwione.
            Zerwałem się i dogoniłem Gosię. Moim ramieniem brutalnym ruchem objąłem ją za brzuch i odciągnąłem w swoją stronę.
            - Zostaw mnie! – warknęła i zaczęła się wyrywać. Mike doszedł do nas i pomógł Gosi wydostać się z mojego objęcia.
            - Jennifer prosiła cię, żebyś ją zostawił – odparł niskim, lodowatym głosem, który zmroził mnie od środka. Spojrzałem w jego ciemne oczy, które przypominały śmierć. Zirytowałem się. Nie, nie zirytowałem tylko porządnie wkurwiłem się widząc, jak przytula Gosię.
            - Łapy precz od niej! – krzyknąłem i usiłowałem ich rozdzielić. Gosia zachowywała się co najmniej irracjonalnie.
            - Cody, uspokój się – odparła Gosia tonem nieznoszącym sprzeciwu.
            - Jak mogę być spokojny, gdy on cię obmacuje?! – rzuciłem wkurzony do granic możliwości. Wszelkie granice spokoju i bycia miłym dla świata puściły jak tama, na którą napiera ściana wody.
            - Uważaj, co mówisz, gówniarzu – syknął Mike, mierząc mnie wzrokiem. Zmrużyłem oczy i usiłowałem zabić go wzrokiem. Bezskutecznie. Co ja bym dał, żeby móc zabić go spojrzeniem niczym Bazyliszek! Swoje Ferrari Boxter S z limitowanej edycji i dorzuciłbym jeszcze kilka tysięcy dolarów amerykańskich.
            - Za to co jej zrobiłeś powinieneś gnić w więzieniu – syknąłem.
            - Ale jak widać nie jestem w więzieniu – odparł, a w jego głosie dało się rozpoznać nutę samozadowolenia. Że też jakimś cudem Gosia nie zgodziła się na proces. Powinien gnić w pudle przez wszystkie dni swojego nędznego żywota. – Ciągle się dziwię, że z tobą jest… - dodał spoglądając na Gosię, która stała z rękami skrzyżowanymi na piersiach i spoglądała to na mnie, to na niego. Jego wzrok dobitnie świadczył o jego myślach, które niezaprzeczalnie były brudne. Wiedziałem, że właśnie rozbiera ją wzrokiem. Na ogół przywykłem do tego, że Gosia podoba się większości chłopakom, ale u Mike’a nie mogłem tego znieść.
            - Przestań! – warknąłem zirytowany do granic możliwości. Gosia spojrzała na mnie jak na wariata, a pomiędzy jej brwiami pojawiły się dwie pionowe zmarszczki. Za to Mike głupawo się uśmiechał.
            - Co „Przestań”? – zapytał jakby nie był świadom o co mi chodzi.
            - Przestań rozbierać ją wzrokiem – odparłem tak spokojnie na ile pozwalały mi na to moje zszargane nerwy, akcentując każdy wyraz z osobna.
            Mike milczał. Uśmiech zszedł z jego twarzy. Zmiażdżyłem go.
            - Gosiu chodź do domu – powiedziałem po polsku, tak by Mike nas nie zrozumiał. Podszedłem do Gosi i wyciągnąłem do niej dłoń. Spojrzała na nią, a potem chcąc nie chcąc chwyciła ją.
            - My już pójdziemy. Cześć, Mike – rzuciła, gdy odchodziliśmy. Smutno się uśmiechała.
            - Do zobaczenia – odparł i odszedł w przeciwnym kierunku. Ciągle byłem rozdrażniony sytuacją sprzed chwili. Roznosiło mnie to od środka. Musiałem się wygadać, wykrzyczeć i to w trybie natychmiastowym.
            - Wiesz, że zachowujesz się irracjonalnie? – zapytałem spokojnie.
            - Wiem – wzruszyła ramionami. – Irracjonalnym zachowaniem jest spotykanie się z tobą.
            - Niby czemu? – spytałem zdezorientowany.
            - Masz ponad dwa miliony dziewczyn na całym świecie i wkrótce zaczniesz z nimi randkować.
            Chwilę mi to zajęło zanim rozgryzłem tą metaforę.
            - Przecież wiążąc się ze mną zdawałaś sobie z tego sprawę, prawda?
            - Niby tak, ale nie wiem czy zniosę teraz to. Będę na ostatnim roku liceum. Najtrudniejszym, a zarazem najważniejszym. Będę zawalona nauką od świtu do nocy. Będę potrzebowała kogoś kto mi powie, że warto, że powinnam przecierpieć, że mnie  kocha i że dam radę…
            - Kochanie – zacząłem. Puściłem dłoń Gosi i stanąłem przed nią. – Kocham cię. Od świtu do nocy i jeszcze dłużej. Jesteś mądra, inteligentna, więc bez problemu dasz sobie radę. Poza tym część tego materiału już ze mną przerobiłaś. Nie będziesz cierpieć, bo to spłynie po tobie jak po kaczce. Raz-dwa i będzie czerwiec. Ani się obejrzysz, a za chwilę po raz kolejny się zobaczymy: na twoje urodziny, na gwiazdkę, na moje urodziny, na Wielkanoc… Będzie dobrze – powiedziałem. Sam chciałbym być na tyle naiwny i wierzyć we własne słowa, które kilka chwil temu wypłynęły z moich ust i rozniosły się po okolicy.
            Gosia w ramach odpowiedzi rzuciła się w moje objęcia. Odruchowo ją objąłem, co nie było już odruchem nabytym, a wrodzonym, jakbym się z tym urodził. Jakbym miał zakodowane w głowie, że gdy Gosia się przytula do mnie muszę ją objąć, złapać jej dłoń…
            - Kocham cię, idioto wiesz? – powiedziała wpatrując się we mnie. Jej wzrok świdrował mnie, zaglądał na same dno duszy. Delikatnie uniosłem kąciki ust do góry w niemrawym uśmiechu.
            - Wiem, skarbie – szepnąłem i musnąłem jej usta w subtelnym geście, czymś na kształt pieczęci.
           
           
            Stany Zjednoczone Ameryki liczą pięćdziesiąt stanów, a pierwotnie było tylko trzynaście kolonii. Pięćdziesiąt gwiazdek na fladze USA symbolizuje właśnie stany Ameryki, a trzynaście czerwonych i białych pasów jest na pamiątkę trzynastu kolonii brytyjskich założonych w Ameryce Północnej.
Znów siedzę w wygodnym fotelu w samolocie. Tym razem przemierzam Amerykę Północną z Chicago do Los Angeles. Gosia, która siedzi obok mnie wygląda przez okno. Jest ciągle zła na mnie za tą akcję z Mike’iem. Najwidoczniej nie rozumie, że martwię się o nią i staram się, jak tylko mogę, ją chronić przed złem tego świata. Próbowałem do niej jakoś dotrzeć, wyjaśnić jej o co mi chodzi, jednak ona była zamknięta na wszelkie moje słowa na ten temat. Byłem bezradny, a nie chciałem by przypadkiem znów nawiązała jakikolwiek kontakt z Mike’iem. A co jeśliby ją znów porwał i tym razem już nie usiłował, a zgwałcić Gosię? Czy ona się z tym nie liczy? Powinna mieć go za wroga numer jeden, a nie przyjaciela. Przecież przyjaciele nie porywają dla zabawy i nie usiłują zgwałcić!
Znów wynająłem samochód – tym razem Lexusa IF S. Auto na autostradzie prowadziło się niezwykle komfortowo – szybko się rozpędzał i wcale nie było czuć zawrotnej prędkości. Co chwila dociskałem pedał gazu do podłogi. Musiałem się wyżyć, wyładować w jakiś sposób emocje, które kumulowały się we mnie. Mocniej ścisnąłem kierownicę i dodałem gazu chociaż na liczniku miałem już prawie dwieście kilometrów na godzinę. Nawet nie miałem ochoty sprawdzać, czy Gosi podoba się jazda – tak byłem zły. Zacząłem wyprzedzać wszystkie samochody, które jechały przede mną, więc jechałem slalomem, zmieniając co chwila pas i wrzucając kierunkowskaz z prawego na lewy i na odwrót. Wjechaliśmy do miasta, gdzie byłem zmuszony zdjąć nogę z gazu. Wskazówka na prędkościomierzu zeszła z dwustu kilometrów na godziną do stu. Miałem niezmierną ochotę wysadzić Gośkę i pojeździć sobie jeszcze po autostradzie. Jednak pojechałem pod jej mieszkanie, którego dziwnym trafem jeszcze nie sprzedała. Wjechałem na parking podziemny i zaparkowałem. Wysiadłem, obszedłem przód samochodu i otworzyłem drzwiczki auta Gosi, by wysiadła. Prędko wyjąłem bagaże z bagażnika. Gosia zabrała swoją walizkę i odeszła zapewne do domu. Zamknąłem auto na autopilocie i poszedłem za nią. Znalazłem Gosię czekającą na windę. Po upływie kilku chwil wjeżdżaliśmy już na ostatnie piętro. Mieszkanie mieściło się na poddaszu skąd były świetne widoki – zwłaszcza o zachodzie słońca, świcie i wieczorem – na panoramę Miasta Aniołów. Lokum nie było wielkie: mała kuchnia, łazienka, dwa pokoje. Czego chcieć więcej? To że oboje mamy status gwiazd nie znaczy, że musimy mieć od razu wielkie wille z basenami. Dwupokojowe mieszkanie też nam potrafi wystarczyć. Prawdę mówiąc nie wiedziałem na jak długo tu zostaniemy. Gosia zadecydowała o naszym wyjeździe z Chicago, więc mi nie pozostało nic innego jak spakować walizkę, zabukować bilet i jechać na lotnisko.
Napięta atmosfera powoli mnie denerwowała. Nie lubię się kłócić z Gosią. Odnosiłem wrażenie, że żyjemy w separacji. Pragnąłem przytulić się do niej, posmakować jej ust, odpowiedzieć na jej pytanie ciepłym głosem, a nie zimnym, wypranym z jakichkolwiek pozytywnych emocji. Miałem ochotę się wykrzyczeć, żeby z moich ust wypłynęła wiązanka wszystkich przekleństw jakie tylko znałem, byle mi ulżyło. Chciałem, by zaistniała sytuacja zmieniła się. By było jak dawniej. Nie umiem tak żyć.
- Nie meczy cię już ta sytuacja? – spytałem, gdy wszedłem do salonu, w którym Gosia oglądała telewizję.
- Oglądam – mruknęła. Wkurzony zabrałem pilot ze stolika i wyłączyłem telewizor. – Oszalałeś?! – krzyknęła. W jej oczach dostrzegłem złość w najczystszej postaci. – Włącz mi ten cholerny telewizor!
- Jak odpowiesz na moje pytanie – powiedziałem spokojnym tonem. – Nie męczy cię ta sytuacja?
- A czy wyglądam na zmęczoną? Nie, więc włącz mi ten telewizor.
Przyparty do muru, włączyłem telewizor. Wkurzony wyszedłem z domu trzaskając drzwiami. Gdy opuściłem budynek zacząłem spacerować ulicami L.A. Pech chciał, że nogi niosły mnie do tych miejsc, w których byłem z Gosią, gdy  przyjechała na moje zaproszenie tutaj dwa lata temu. Tak wiele się od tego czasu zmieniło…
- Kurwa – mruknąłem, kopiąc jednocześnie suchy piasek. Miałem ochotę wejść do wody i się utopić. Jednak ta opcja z miejsca odpadała, bo pływam zbyt dobrze, by się utopić. Zrezygnowany usiadłem na piasku. Zacząłem szukać wyjścia z tej sytuacji. Muszę się pogodzić z Gosią, bo tak dłużej już nie wytrzymam. Ile można się kłócić? Dzień? Dwa? Góra. Ale nie cztery dni!
- Gośka, przepraszam – powiedziałem, gdy wszedłem do sypialni, w której zastałem swoją dziewczynę. – Po prostu martwię się o ciebie i próbuję cię jakoś chronić… Poza tym kocham cię zbyt mocno, by móc się z tobą kłócić. Ja tak nie umiem. Kapituluję. Poddaję się walkowerem.
Gosia podniosła się. Poklepała miejsce na łóżku obok siebie. Czyli jednak moje słowa coś podziałały, bo ostatnią noc musiałem spędzić na niewygodnej sofie w salonie.
- Ja też przepraszam – odparła. Widać było jak na dłoni jej skruchę. Ta kłótnia była jej nie na rękę. Męczyła ją tak samo jak mnie. Ułożywszy się obok niej, objąłem ją. Brakowało mi tej bliskości. Rozchylonymi wargami delikatnie musnąłem usta Gosi, a nasz pocałunek po chwili przerodził się w bardziej namiętny.
Było już rano, jeśli nie południe. Gosia leżała zwrócona plecami do mnie. Ciągle spała. Delikatnie objąłem ją tak, że moja dłoń była pod szarą, lekką koszulką Gosi na jej nagim w tej chwili brzuchu. Kciukiem wodziłem po jej ciepłej skórze. Ustami musnąłem jej ramię.
- Cody nie chcę… - mruknęła. Od razu zrozumiałem o co jej chodzi.
- Spokojnie, ja też – odparłem uspokajającym tonem. – Śpij jeszcze, aniołku. 

_________________________
Powoli będę teraz wdrążać to co od dawna mam w głowie, więc kolejne rozdziały będą coraz ciekawsze. I hope u like it!

UWAGA: Jeśli nie chcesz wysilać się na komentarz (a pewnie Ci się nie chce) to chociaż kliknij w reakcje. Dla Ciebie to tylko jeden klik, a dla mnie wskazówka i motywacja do pisania. 

Cz. III R. 43 - Strach


Rozdział 43 – Strach

            Słońce muskało swoimi promieniami nasze półnagie, rozgrzane ciała. Delikatny wiaterek ochładzał nas, ale niewiele. Woda była jedynym skutecznym sposobem na schodzenie się. Zielona trawa wokół nas była przeplatana kocami i ręcznikami. W tafli wody odbijało się całe błękitne niebo z niewielką ilością chmur pierzastych i ze Słońcem na czele. Lato. Wakacje.
            Wróciłem z basenu, bo skwar dawał mi się we znaki i czułem wielką potrzebę pilnego schłodzenia się. Gosia została na kocu i czytała książkę. Jak zawsze. Jednak, gdy wróciłem to już nie czytała. Leżała zwinięta z rękami na brzuchu. Padłem na kolana przy niej.
          - Co jest? – zapytałem z troską w głosie. Nie wiedziałem, co robić, gdzie mogę ją dotknąć. Położyłem rękę na ramieniu, które wręcz paliło.
                - Nic mi nie jest. Tylko brzuch mnie trochę boli – mruknęła.
            - Raczej nie trochę. – Szybko przeanalizowałem sytuację, w której się znajdowałem i w ułamku sekundy podjąłem decyzję. Wracamy do domu.
           
               - Dojdziesz sama? Ja skoczę do sklepu – powiedziałem, gdy byliśmy niedaleko naszego osiedla.
            - Tak, dam sobie radę, ale… wróć zaraz, dobrze? – spytała cicho. Widać było jak na dłoni, że cierpi. Czułem się jak największy dupek na świecie, bo nie wiedziałem jak mogę jej pomóc.
             - Ani się obejrzysz, a już będę – pocałowałem ją subtelnie w czoło i szybkim krokiem udałem się do sklepu. Wszedłem do pobliskiej sieciówki. Kupiłem jakieś banalne rzeczy jak: sok, woda, mleko, płatki... Oczywiście kilka dziewczyn nie omieszkało powzdychać na mój widok, zaczerwienić się czy choćby wskazać na mnie palcem. Udałem, że ich nie widzę, bo nie miałem czasu. Muszę się spieszyć. Zapłaciłem za zakupy. Wracając ze sklepu wszedłem do apteki.
            - Poproszę test ciążowy – powiedziałem głosem, który ewidentnie do mnie nie należał. Nie był to już ten baryton, przez który moje fanki omdlewają, a głos jakiś szorstki, niemiły.
            Aptekarka zmierzyła mnie wzorkiem i udała się na zaplecze. Wróciła po chwili z białym opakowaniem. Przeskanowała kod kreskowy, wystukała coś na klawiaturze. Podała cenę, a ja wyjąłem pierwszy lepszy banknot z portfela. Chwilę później byłem już w domu.
            - Jestem! – krzyknąłem. Zdjąłem buty i sprawdziłem, co u Gosi. Leżała w swoim pokoju na łóżku zwinięta w ciasny kłębek. – Wypakuję zakupy tylko i przyjdę do ciebie – oznajmiłem, starając się by mój głos brzmiał miło, jednak było to trudne. Jak mam być miły i spokojny patrząc na cierpienie swojej dziewczyny, które najprawdopodobniej sam sprawiłem?! Jej cierpienie było ewidentnie moją winą. To ja powinienem się teraz zwijać z bólu, a nie ona.
            Na kompletnym automacie wypakowałem zakupy z siatki, analizując przy tym szanse na to, że Gosia może być w ciąży. Wydawały mi się niewielkie, jednak wtedy przypomniał mi się wczorajszy wieczór, gdy byliśmy w kuchni. Niech to szlag.
            Położyłem się obok Gosi. Objąłem ją ramieniem. Byłem bezradny. Nie wiedziałem, co począć; co mogę zrobić, by ulżyć jej cierpieniu; co byłoby najlepsze w tej sytuacji oprócz biczowania się w myślach.
            Przebudziłem się, a więc musiałem zasnąć. Gosia spała wtulona we mnie. Nieco pokrzepił mnie fakt, że śpi – bynajmniej na chwilę może uciec od bólu. Subtelnie pogładziłem ją po gładkich włosach.
            - Cody – powiedziała cicho. Wydawało mi się, że mamrocze przez sen. – Cody – powtórzyła nieco głośniej i dobitniej. – Kocham cię… - powiedziała ciszej. Uśmiech zakradł się na moją twarz.
            - Ja ciebie też, kochanie – wyszeptałem, nie chcąc jej obudzić.
           
            Na dworze ściemniło się, a my dalej leżeliśmy na łóżku. Gosia ciągle spała, a ja zastanawiałem się nad tym co będzie za rok, dwa... W moich wizjach nadal byliśmy razem, szczęśliwi. Zwiedzaliśmy świat, przeżywając kolejną przygodę. Czy może być coś lepszego? Muszę odpłacić się za to, że przez dziesięć miesięcy nie będę się widzieć z Gosią, bo będę w trasie koncertowej. Spędzenie całych dwóch miesięcy razem, podróżując z miejsca na miejsce; z kraju do kraju wydawało mi się idealnym odpokutowaniem.
           
            - Wyspałaś się? – zapytałem, gdy Gosia otworzyła oczy. Słodko się przeciągnęła się, niczym mały kotek. Uśmiechnęła się.
            - Ta-ak – odparła wesoło. Wtuliła się we mnie.
            - Jesteś głodna?
            - Cii… - Przyłożyła palec do moich ust. Przymknęła powieki. – Rozkoszuj się chwilą – powiedziała melodyjnym głosem. – Bum – bum – bum – doskonale udawała zsynchronizowane bicie naszych serc. – Kochasz mnie jeszcze? – zapytała spoglądając na mnie swoimi wielkimi, brązowymi oczyma.
            - Oj, głuptasie, oczywiście! – musnąłem jej zaróżowiony policzek. – Kocham jak wariat.
            Kąciki jej ust uniosły się ku górze. Delikatnie pocałowała mnie krótko, przelotnie. Z kocią gracją zsunęła się z łóżka i podreptała ku szafie. Otworzyła ją, wyjęła pidżamę, bieliznę i wyszła bez słowa, które były zbędne. Napawałem się jej widokiem; pochłaniałem wzorkiem każdy jej ruch nawet ten najdrobniejszy; obserwowałem zmysłowe kołysanie się jej bioder, falowanie włosów, sposób w jaki stawiała każdy krok.
           
            Rano wstałem przed Gosią. Delikatnie wyswobodziłem się z jej objęcia. Postawiłem bose stopy na zimnym parkiecie. Starałem się cicho stawiać każdy krok, więc szedłem na palcach, modląc się w duchu, by podłoga nie zaskrzypiała. Dopiero, gdy wyszedłem z pokoju odetchnąłem z ulgą. W kuchni z szafki wyjąłem schowany test ciążowy. Zaniosłem go do łazienki i położyłem na umywalce. Nie umiałbym go dać wprost Gosi. Tchórz!, zawołał głos wewnątrz mnie. Muszę się z nim zgodzić. Jestem tchórzem i nic na to nie poradzę.
            Po cichu wróciłem do pokoju Gosi. Wsunąłem się pod kołdrę i napawałem się widokiem Gosi. Tym jak spokojnie i miarowo oddycha; tym jak uroczo wygląda, gdy śpi – niczym mały aniołek albo mała dziewczynka; tym, że jej policzki są ślicznie zaróżowione i przybierają barwę niedojrzałej róży. Wszystko w niej jest takie idealne, w idealnych proporcjach. Jest niczym dzieło sztuki. Nieraz zastanawiam się nad tym, ile czasu Bóg spędził tworząc ją. Muszę być ogromnym szczęściarzem mając w posiadaniu takie arcydzieło, które wyszło spod ręki samego Stwórcy.
            - Dzień dobry – zaspany głos Gosi wyrwał mnie z transu.
            - Cześć, kotku. – Pocałowałem ją w policzek. – Wyspałaś się?
            Gosia wtuliła się we mnie.
            - Jak zawsze przy tobie. A ty?
            - A jakżeby inaczej? Oczywiście, że tak.
            - Mam ochotę na długi spacer.
            - Możemy się potem przejść – odparłem.
           
            Niedługo potem Gosia poszła do łazienki, a ja czekałem jak na szpilkach aż wróci. Nerwowo przytupywałem nogą. Usiłowałem się uspokoić, jednak bez większych skutków, a bynajmniej pozytywnych. Tylko jeszcze bardziej się denerwowałem i wkurzałem na siebie. Chciało ci się seksu w kuchni to teraz cierp, powiedział głos wewnątrz mnie. Ach, uspokój się!, warknąłem. Tępo wpatrywałem się w podłogę i liczyłem ilość paneli, co było naprawdę pochłaniającym zajęciem. Z moich wyliczeń wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Podniosłem wzrok i zobaczyłem Gosię z testem w ręce. Nieśmiało wstałem i podszedłem do niej. Podała mi test, który wyglądał niemal identycznie jak elektryczny termometr. Spojrzałem na wynik. Jedna pionowa kreska, która oznaczała wynik negatywny. Gosia nie jest w ciąży. Zanim ta informacja do mnie dotarła trochę minęło. Odetchnąłem z ulgą.
            Zacząłem być ciekawy i się zastanawiać, jaka byłaby moja reakcja, gdyby wynik okazał być się pozytywny. Załamałbym się czy może ucieszyłbym się? Odszedłbym od Gosi czy został z nią? Jak wyglądałby dla mnie świat oczyma młodego ojca? Jaka byłaby reakcja wszystkich wokół mnie: rodziców, przyjaciół, fanów na wieść o tym, że za dziewięć miesięcy zostanę ojcem? Jakby wyglądało moje życie? Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi.
           
            Zieleń otaczała nas z każdej strony. Zielona trawa, zielone korony drzew. Niebieskie niebo. Szary chodnik. Ciemnobrązowe kory drzew. Nasycenie barw świadczyło o pełni lata. A gdyby ktoś ciągle niedowierzał to dla pewności ćwierkały ptaki, a dzieci śmiały się i krzyczały, goniąc się. Ludzie spacerowali i jedli lody, chcąc choć trochę się ochłodzić. Temperatura w słońcu wynosiła dobre trzydzieści stopni. Dla mnie – rodowitego Australijczyka z krwi i kości – to nic nowego. Przez trzynaście lat życia na Złotym Wybrzeżu zdążyłem przyzwyczaić się i uodpornić na ciepło.
            Zajęliśmy jedną z niewielu wolnych ławek. Gosia położyła się na moich kolanach. Zacząłem bawić się jej włosami.
            - Co byś zrobił jakby wynik był pozytywny? – zapytała. Widać było po niej, że to pytanie nurtowało ją od samego rana.
            - Wiesz, że sam się nad tym zastanawiam? – spytałem retorycznie z nutą wyrażającą rozbawienie w moim głosie. Zamyśliłam się na chwilę. – Nie wiem… Możliwe, że przez pewien czas nie wiedziałabym jak się zachować. Byłbym w nowej, nieznanej mi dotąd sytuacji... Może bym uciekł, ale na pewno bym wrócił. Nie mógłbym cię zostawić w takiej sytuacji, bo to w zasadzie byłaby moja wina – mówiąc to wszystko patrzyłem jej w oczy. – A jaka byłaby twoja reakcja?
            - Strach i panika. To na pewno. Strach przed światem, który będzie mnie osądzał i wyszydzał, bo w wieku prawie szesnastu lat dałam zrobić sobie dziecko. Strach przed tym, co się będzie działo z nami. Panika czy będę miała odwagę powiedzieć ci o wyniku i o tym, czy będę umiała powiedzieć rodzicom o ciąży. Panika czy sobie poradzę jako matka.
            Nastała chwila ciszy. Względnej, bo wokół nas panował hałas: świergot ptaków, piski dzieci, rozmowy ludzi mijających nas, szelest liści poruszanych przez wiatr, który wiał co jakiś czas. Wziąłem głęboki oddech. Nie ma nic lepszego niż świeże powietrze.
            - Nie wiem czy mam żałować czy się cieszyć, że nie jestem w ciąży. Odnoszę wrażenie, jakbym chciała mieć to dziecko.
            - A chcesz teraz płacić za nie cenę bycia wytykaną przez cały świat? – zapytałem nieco oschle.
            - Nie… Chyba nie.
            - Kochanie… Obiecuję ci, że za – zamyśliłem się na chwilę. – Że za pięć lat będziemy w tym parku tyle, że z małym dzieckiem. Idziesz na taki układ?
            - Pięć lat, mówisz? – zastanowiła się chwilę. – A może cztery?
            - Jak cię poznałem nie lubiłaś dzieci, a teraz ci coś śpieszno, by mieć własne – zaśmiałem się.
            - Dziwne, nie? Widać odzywają się we mnie matczyne instynkty.
            - Cztery lata – powtórzyliśmy zgodnie.