Rozdział 44 –
Podróże
Świat
tworzy sześć kontynentów, cztery oceany, siedemdziesiąt jeden mórz i sto
dziewięćdziesiąt cztery państwa. Po Ziemi chodzi ponad siedem miliardów ludzi. Właśnie
ktoś umarł, a właśnie ktoś się urodził. Co sekundę zmienia się ilość osób na
świecie. A ja?
A
ja właśnie lecę nad Oceanem Atlantyckim wraz z Gosią, która właśnie śpi z głową
ułożoną na moim ramieniu. Nasze dłonie od dobrych kilku godzin są splecione. O
dziwo lot nie nuży mnie. Jestem pełen energii jakbym wypił kilka napoi
energetycznych czy kaw. Rozglądam się po samolocie, spoglądam na słodko
drzemiącą Gosię, wyglądam za okno… I tak w kółko. Nic się nie zmienia.
Większość pasażerów śpi, Gosia ciągle tkwi w tej samej pozycji, wpół
uśmiechnięta, a za oknem panuje wszechogarniająca ciemność.
Będąc
przed lotniskiem w Chicago wynajmuję samochód. Nie mam zamiaru rozbijać się
taksówkami. Lubię siedzieć za kierownicą, co odpręża mnie. Uczucie pędu i wolności
jest czymś co zdecydowanie lubię.
-
Gdzie mieszka ta twoja ciotka? – zapytałem, przekręcając kluczyk w stacyjce
Forda Mustanga, którego wypożyczyłem. Silnik od razu zaskoczył i wydobył się z
niego cichy pomruk.
-
Eee… Bo ja pamiętam. Jedź tam na obrzeża Chicago. Na tą dzielnicę domków
jednorodzinnych, wiesz gdzie? – spytała spoglądając na mnie z pytającym wyrazem
twarzy.
-
Nie?
-
Daj mi chwilę, a ty jedź już… gdzieś – wymamrotała i wyjęła swoją komórkę.
Zapewne przeglądała mapę Chicago. Wrzuciłem pierwszy bieg. Powoli zwolniłem
pedał sprzęgła, a jednocześnie delikatnie dodawałem gazu. Wrzuciłem
kierunkowskaz w lewo, spojrzałem w lusterko boczne i skręciłem kierownicę w
lewo, wyjeżdżając na drogę szybkiego ruchu. – Mam! – oznajmiła Gosia, gdy od dobrych
dziesięciu minut pruliśmy autostradą. Zjechałem na pobocze. Zajrzałem na mapę,
wprowadziłem adres do swojego GPS w komórce i uruchomiłem go. Włączyłem się z
powrotem do ruchu drogowego. Autostrada o tej porze świeciła pustkami, więc
przycisnąłem pedał gazu do podłogi, a wskazówka prędkościomierza zaczęła
zbliżać się do stu dwudziestu. Zerknąłem na Gosię. Uśmiechała się, a jej oczy
błyszczały. Nie wiem po kim ona to ma, ale uwielbia szybką jazdę samochodem. Nie zwracając uwagi na znaki, które dobitnie
informowały, że na tej drodze sto dwadzieścia kilometrów to prędkość
maksymalna, docisnąłem jeszcze bardziej gaz, tak że prędkościomierz pokazywał
sto czterdzieści kilometrów na godzinę. Zaczęła mnie się podobać taka jazda. Ta
adrenalina krążąca w żyłach. Skupienie na drodze, która była pusta, jakby całe
miasto opustoszało. Strach przed tym, że zaraz policja może mnie złapać. Czyste
szaleństwo.
W
Chicago w domu matki chrzestnej Gosi spędziliśmy tydzień. Całymi dniami
opiekowaliśmy się jej dziećmi, bo Maja musiała chodzić do pracy, a że oboje się
zaoferowaliśmy to opiekunka do dzieci dostała wolne.
-
I wyobraź sobie, że za cztery lata dokładnie tak samo będziemy się zajmować
naszymi dziećmi – odparłem spoglądając na Gosię, która bawiła się z Kate lalkami
Barbie.
-
Tak? W takim razie nie mogę się doczekać – rzuciła przez ramię, pochłonięta
całkowicie zabawą.
Gdy
Drew lub Maja wracali z pracy, ja i Gosia zwykle wychodziliśmy z domu.
Spacerowaliśmy po parku, chodziliśmy nad jezioro Michigan i do Lincoln Park Zoo
lub po prostu przechadzaliśmy się ulicami miasta, uzbrojeni w czarne jak noc
okulary przeciwsłoneczne i w miarę maskujące naszą tożsamość ubrania. Nasze
dłonie były za każdym razem splecione, świadcząc o naszej miłości. Gosia
pokazywała mi różne miejsca w Wietrznym mieście, które zdążyła poznać podczas
swojego miesięcznego pobytu tutaj dwa lata temu.
Gdy
wracaliśmy już do domu ciotki Gosi i byliśmy już na odpowiedniej ulicy
zauważyłem Mike’a. Od razu adrenalina mi skoczyła, a ciśnienie krwi wzrosło.
Odruchowo mocniej ścisnąłem dłoń Gosi i pociągnąłem ją, by przejść na drugą
stronę, jednak ona zaprotestowała, co wydawało mi się niedorzeczne i
lekkomyślne. Już kiedyś stwierdziłem, że oszalała, a to zachowanie ewidentnie
potwierdzało moją tezę.
-
Zgłupiałaś?! – zapytałem, gdy Gosia wyrwała swoją dłoń z uścisku mojej dłoni i
wręcz biegła do Mike’a. Nie dość, że miałem ochotę kolesia rozerwać na strzępy
tu i teraz za krzywdy jakie wyrządził Gosi to dodatkowo urządziłbym mu tortury
za jej aktualne zachowanie. Najwidoczniej, gdy ją porwał zrobił jej porządne
pranie mózgu. Normalnie ofiary porwań starają się uciekać od porywaczy, a nie
biegną do nich uszczęśliwione.
Zerwałem
się i dogoniłem Gosię. Moim ramieniem brutalnym ruchem objąłem ją za brzuch i
odciągnąłem w swoją stronę.
-
Zostaw mnie! – warknęła i zaczęła się wyrywać. Mike doszedł do nas i pomógł
Gosi wydostać się z mojego objęcia.
-
Jennifer prosiła cię, żebyś ją zostawił – odparł niskim, lodowatym głosem,
który zmroził mnie od środka. Spojrzałem w jego ciemne oczy, które przypominały
śmierć. Zirytowałem się. Nie, nie zirytowałem tylko porządnie wkurwiłem się
widząc, jak przytula Gosię.
-
Łapy precz od niej! – krzyknąłem i usiłowałem ich rozdzielić. Gosia zachowywała
się co najmniej irracjonalnie.
-
Cody, uspokój się – odparła Gosia tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-
Jak mogę być spokojny, gdy on cię obmacuje?! – rzuciłem wkurzony do granic
możliwości. Wszelkie granice spokoju i bycia miłym dla świata puściły jak tama,
na którą napiera ściana wody.
-
Uważaj, co mówisz, gówniarzu – syknął Mike, mierząc mnie wzrokiem. Zmrużyłem
oczy i usiłowałem zabić go wzrokiem. Bezskutecznie. Co ja bym dał, żeby móc
zabić go spojrzeniem niczym Bazyliszek! Swoje Ferrari Boxter S z limitowanej
edycji i dorzuciłbym jeszcze kilka tysięcy dolarów amerykańskich.
-
Za to co jej zrobiłeś powinieneś gnić w więzieniu – syknąłem.
-
Ale jak widać nie jestem w więzieniu – odparł, a w jego głosie dało się
rozpoznać nutę samozadowolenia. Że też jakimś cudem Gosia nie zgodziła się na
proces. Powinien gnić w pudle przez wszystkie dni swojego nędznego żywota. –
Ciągle się dziwię, że z tobą jest… - dodał spoglądając na Gosię, która stała z
rękami skrzyżowanymi na piersiach i spoglądała to na mnie, to na niego. Jego wzrok
dobitnie świadczył o jego myślach, które niezaprzeczalnie były brudne.
Wiedziałem, że właśnie rozbiera ją wzrokiem. Na ogół przywykłem do tego, że
Gosia podoba się większości chłopakom, ale u Mike’a nie mogłem tego znieść.
-
Przestań! – warknąłem zirytowany do granic możliwości. Gosia spojrzała na mnie
jak na wariata, a pomiędzy jej brwiami pojawiły się dwie pionowe zmarszczki. Za
to Mike głupawo się uśmiechał.
-
Co „Przestań”? – zapytał jakby nie był świadom o co mi chodzi.
-
Przestań rozbierać ją wzrokiem – odparłem tak spokojnie na ile pozwalały mi na
to moje zszargane nerwy, akcentując każdy wyraz z osobna.
Mike
milczał. Uśmiech zszedł z jego twarzy. Zmiażdżyłem go.
-
Gosiu chodź do domu – powiedziałem po polsku, tak by Mike nas nie zrozumiał.
Podszedłem do Gosi i wyciągnąłem do niej dłoń. Spojrzała na nią, a potem chcąc
nie chcąc chwyciła ją.
-
My już pójdziemy. Cześć, Mike – rzuciła, gdy odchodziliśmy. Smutno się
uśmiechała.
-
Do zobaczenia – odparł i odszedł w przeciwnym kierunku. Ciągle byłem
rozdrażniony sytuacją sprzed chwili. Roznosiło mnie to od środka. Musiałem się
wygadać, wykrzyczeć i to w trybie natychmiastowym.
-
Wiesz, że zachowujesz się irracjonalnie? – zapytałem spokojnie.
-
Wiem – wzruszyła ramionami. – Irracjonalnym zachowaniem jest spotykanie się z tobą.
-
Niby czemu? – spytałem zdezorientowany.
-
Masz ponad dwa miliony dziewczyn na całym świecie i wkrótce zaczniesz z nimi
randkować.
Chwilę
mi to zajęło zanim rozgryzłem tą metaforę.
-
Przecież wiążąc się ze mną zdawałaś sobie z tego sprawę, prawda?
-
Niby tak, ale nie wiem czy zniosę teraz to. Będę na ostatnim roku liceum.
Najtrudniejszym, a zarazem najważniejszym. Będę zawalona nauką od świtu do
nocy. Będę potrzebowała kogoś kto mi powie, że warto, że powinnam przecierpieć,
że mnie kocha i że dam radę…
-
Kochanie – zacząłem. Puściłem dłoń Gosi i stanąłem przed nią. – Kocham cię. Od
świtu do nocy i jeszcze dłużej. Jesteś mądra, inteligentna, więc bez problemu
dasz sobie radę. Poza tym część tego materiału już ze mną przerobiłaś. Nie
będziesz cierpieć, bo to spłynie po tobie jak po kaczce. Raz-dwa i będzie
czerwiec. Ani się obejrzysz, a za chwilę po raz kolejny się zobaczymy: na twoje
urodziny, na gwiazdkę, na moje urodziny, na Wielkanoc… Będzie dobrze –
powiedziałem. Sam chciałbym być na tyle naiwny i wierzyć we własne słowa, które
kilka chwil temu wypłynęły z moich ust i rozniosły się po okolicy.
Gosia
w ramach odpowiedzi rzuciła się w moje objęcia. Odruchowo ją objąłem, co nie
było już odruchem nabytym, a wrodzonym, jakbym się z tym urodził. Jakbym miał
zakodowane w głowie, że gdy Gosia się przytula do mnie muszę ją objąć, złapać
jej dłoń…
-
Kocham cię, idioto wiesz? – powiedziała wpatrując się we mnie. Jej wzrok
świdrował mnie, zaglądał na same dno duszy. Delikatnie uniosłem kąciki ust do
góry w niemrawym uśmiechu.
-
Wiem, skarbie – szepnąłem i musnąłem jej usta w subtelnym geście, czymś na
kształt pieczęci.
Stany
Zjednoczone Ameryki liczą pięćdziesiąt stanów, a pierwotnie było tylko
trzynaście kolonii. Pięćdziesiąt gwiazdek na fladze USA symbolizuje właśnie
stany Ameryki, a trzynaście czerwonych i białych pasów jest na pamiątkę
trzynastu kolonii brytyjskich założonych w Ameryce Północnej.
Znów siedzę w
wygodnym fotelu w samolocie. Tym razem przemierzam Amerykę Północną z Chicago
do Los Angeles. Gosia, która siedzi obok mnie wygląda przez okno. Jest ciągle
zła na mnie za tą akcję z Mike’iem. Najwidoczniej nie rozumie, że martwię się o
nią i staram się, jak tylko mogę, ją chronić przed złem tego świata. Próbowałem
do niej jakoś dotrzeć, wyjaśnić jej o co mi chodzi, jednak ona była zamknięta
na wszelkie moje słowa na ten temat. Byłem bezradny, a nie chciałem by
przypadkiem znów nawiązała jakikolwiek kontakt z Mike’iem. A co jeśliby ją znów
porwał i tym razem już nie usiłował, a zgwałcić Gosię? Czy ona się z tym nie
liczy? Powinna mieć go za wroga numer jeden, a nie przyjaciela. Przecież
przyjaciele nie porywają dla zabawy i nie usiłują zgwałcić!
Znów wynająłem
samochód – tym razem Lexusa IF S. Auto na autostradzie prowadziło się niezwykle
komfortowo – szybko się rozpędzał i wcale nie było czuć zawrotnej prędkości. Co
chwila dociskałem pedał gazu do podłogi. Musiałem się wyżyć, wyładować w jakiś
sposób emocje, które kumulowały się we mnie. Mocniej ścisnąłem kierownicę i
dodałem gazu chociaż na liczniku miałem już prawie dwieście kilometrów na
godzinę. Nawet nie miałem ochoty sprawdzać, czy Gosi podoba się jazda – tak
byłem zły. Zacząłem wyprzedzać wszystkie samochody, które jechały przede mną,
więc jechałem slalomem, zmieniając co chwila pas i wrzucając kierunkowskaz z
prawego na lewy i na odwrót. Wjechaliśmy do miasta, gdzie byłem zmuszony zdjąć
nogę z gazu. Wskazówka na prędkościomierzu zeszła z dwustu kilometrów na
godziną do stu. Miałem niezmierną ochotę wysadzić Gośkę i pojeździć sobie jeszcze
po autostradzie. Jednak pojechałem pod jej mieszkanie, którego dziwnym trafem
jeszcze nie sprzedała. Wjechałem na parking podziemny i zaparkowałem.
Wysiadłem, obszedłem przód samochodu i otworzyłem drzwiczki auta Gosi, by
wysiadła. Prędko wyjąłem bagaże z bagażnika. Gosia zabrała swoją walizkę i
odeszła zapewne do domu. Zamknąłem auto na autopilocie i poszedłem za nią.
Znalazłem Gosię czekającą na windę. Po upływie kilku chwil wjeżdżaliśmy już na
ostatnie piętro. Mieszkanie mieściło się na poddaszu skąd były świetne widoki –
zwłaszcza o zachodzie słońca, świcie i wieczorem – na panoramę Miasta Aniołów.
Lokum nie było wielkie: mała kuchnia, łazienka, dwa pokoje. Czego chcieć
więcej? To że oboje mamy status gwiazd nie znaczy, że musimy mieć od razu wielkie
wille z basenami. Dwupokojowe mieszkanie też nam potrafi wystarczyć. Prawdę
mówiąc nie wiedziałem na jak długo tu zostaniemy. Gosia zadecydowała o naszym
wyjeździe z Chicago, więc mi nie pozostało nic innego jak spakować walizkę,
zabukować bilet i jechać na lotnisko.
Napięta
atmosfera powoli mnie denerwowała. Nie lubię się kłócić z Gosią. Odnosiłem
wrażenie, że żyjemy w separacji. Pragnąłem przytulić się do niej, posmakować
jej ust, odpowiedzieć na jej pytanie ciepłym głosem, a nie zimnym, wypranym z jakichkolwiek
pozytywnych emocji. Miałem ochotę się wykrzyczeć, żeby z moich ust wypłynęła
wiązanka wszystkich przekleństw jakie tylko znałem, byle mi ulżyło. Chciałem,
by zaistniała sytuacja zmieniła się. By było jak dawniej. Nie umiem tak żyć.
- Nie meczy
cię już ta sytuacja? – spytałem, gdy wszedłem do salonu, w którym Gosia
oglądała telewizję.
- Oglądam –
mruknęła. Wkurzony zabrałem pilot ze stolika i wyłączyłem telewizor. –
Oszalałeś?! – krzyknęła. W jej oczach dostrzegłem złość w najczystszej postaci.
– Włącz mi ten cholerny telewizor!
- Jak
odpowiesz na moje pytanie – powiedziałem spokojnym tonem. – Nie męczy cię ta
sytuacja?
- A czy
wyglądam na zmęczoną? Nie, więc włącz mi ten telewizor.
Przyparty do
muru, włączyłem telewizor. Wkurzony wyszedłem z domu trzaskając drzwiami. Gdy
opuściłem budynek zacząłem spacerować ulicami L.A. Pech chciał, że nogi niosły
mnie do tych miejsc, w których byłem z Gosią, gdy przyjechała na moje zaproszenie tutaj dwa
lata temu. Tak wiele się od tego czasu zmieniło…
- Kurwa –
mruknąłem, kopiąc jednocześnie suchy piasek. Miałem ochotę wejść do wody i się
utopić. Jednak ta opcja z miejsca odpadała, bo pływam zbyt dobrze, by się
utopić. Zrezygnowany usiadłem na piasku. Zacząłem szukać wyjścia z tej
sytuacji. Muszę się pogodzić z Gosią, bo tak dłużej już nie wytrzymam. Ile
można się kłócić? Dzień? Dwa? Góra. Ale nie cztery dni!
- Gośka,
przepraszam – powiedziałem, gdy wszedłem do sypialni, w której zastałem swoją
dziewczynę. – Po prostu martwię się o ciebie i próbuję cię jakoś chronić… Poza
tym kocham cię zbyt mocno, by móc się z tobą kłócić. Ja tak nie umiem.
Kapituluję. Poddaję się walkowerem.
Gosia
podniosła się. Poklepała miejsce na łóżku obok siebie. Czyli jednak moje słowa
coś podziałały, bo ostatnią noc musiałem spędzić na niewygodnej sofie w
salonie.
- Ja też
przepraszam – odparła. Widać było jak na dłoni jej skruchę. Ta kłótnia była jej
nie na rękę. Męczyła ją tak samo jak mnie. Ułożywszy się obok niej, objąłem ją.
Brakowało mi tej bliskości. Rozchylonymi wargami delikatnie musnąłem usta Gosi,
a nasz pocałunek po chwili przerodził się w bardziej namiętny.
Było już rano,
jeśli nie południe. Gosia leżała zwrócona plecami do mnie. Ciągle spała.
Delikatnie objąłem ją tak, że moja dłoń była pod szarą, lekką koszulką Gosi na
jej nagim w tej chwili brzuchu. Kciukiem wodziłem po jej ciepłej skórze. Ustami
musnąłem jej ramię.
- Cody nie
chcę… - mruknęła. Od razu zrozumiałem o co jej chodzi.
- Spokojnie,
ja też – odparłem uspokajającym tonem. – Śpij jeszcze, aniołku.
_________________________
Powoli będę teraz wdrążać to co od dawna mam w głowie, więc kolejne rozdziały będą coraz ciekawsze. I hope u like it!
UWAGA: Jeśli nie chcesz wysilać się na komentarz (a pewnie Ci się nie chce) to chociaż kliknij w reakcje. Dla Ciebie to tylko jeden klik, a dla mnie wskazówka i motywacja do pisania.
zawaliste!!!!!czekam na nn!!!!!
OdpowiedzUsuńbooo, sądziłam, że wyrypią sie na autostradzie czy coś, a oni sobie tak po prostu dojechali do celu.. xD nie no, żartuję, świetny rozdział, czekam na następny ^^
OdpowiedzUsuńbtw, chciałabym zaprosić Ciebie (i wszystkich, którzy to czytacie)na mojego nowego bloga, może się spodoba xd - royal-life-with-one-direction.blogspot.com
poozdr. ;D
no i w końcu się pogodzili ;D ♥
OdpowiedzUsuńW końcu sie pogodzili, czekam na nn. :D
OdpowiedzUsuń@dusia_pl
Dawaj nn :D Już się nie mogę doczekać...
OdpowiedzUsuńChyba o mnie zapomniałaś! Ja też czekam na kolejne rozdziały a tu gówno xD No nic, znalazła, zajebistyz czekam na kolejny ;* @ZuzixMuzixx
OdpowiedzUsuń