8/23/2012

Złe wieści

Nie mam dobrych wieści. Chyba zawieszę bloga, bo po prostu nie umiem nic sensownego napisać. Albo moja wena na to opowiadanie się skończyła (w końcu to już ponad sto napisanych rozdziałów) chociaż wiem, co ma być dalej za parę rozdziałów, to bieżących nie umiem napisać albo po prostu potrzebuję czasu. Wiem, że to jedno z paru opowiadań o naszym Aussie, ale po prostu nie umiem sklecić nic sensownego. Nie wiem jak to będzie od września jak będę w szkole z internatem... Będę usiłowała coś pisać i dopiero, gdy napiszę parę naprawdę sensownych rozdziałów to tu wrócę. I nie mówię, że tylko tego bloga nie umiem pisać. Mam trzy inne i ledwo mi to idzie. Życie osobiste daje mi się we znaki i też przez to tracę wenę.
Mam nadzieję, że mi wybaczycie i będziecie trzymać kciuki za mój szybki powrót do pisania LSCS bez którego nie wyobrażam sobie życia. Jest ze mną od dwóch lat i po prostu muszę dotrwać do celu jakim jest dorosłość Gosi i Cody'ego.
Buziaki! xx
peace&love

P.S.:
Jest cień szansy, że nasz Cods przyjedzie do naszej małej-wielkiej Narnii! Wszystkie nasze losy sądzone są tu: http://www.codysimpson.com/codytoeurope więc wszyscy wchodzą parę razy na dzień i klikają na Polskę! Beliebers już się przyłączyły dzięki czemu mamy ponad 1000głosów, ale Turcja ma 17000 więc leggo głosować! Proście też znajomych, którzy mają Twittera o oddanie chociaż jednego głosu. Razem spełnijmy nasze marzenie!
Kisses.

8/11/2012

Cz. IV R. 7 - Zależność


Rozdział siódmy – Zależność

***
Odbicie w lustrze informuje mnie, że z zewnątrz wyglądam całkiem spoko: kolorowy T-shirt, na który mam zarzuconą marynarkę, luźne spodnie i Tomsy. Włosy jak zwykle lekko zmierzwione. Jednak w środku jestem kompletnie nie spoko. Jestem kompletnie rozbity. Ledwo zebrałem się dzisiaj rano, by wstać, ogarnąć się i przyjechać tutaj. Najchętniej zaszyłbym się w swoim pokoju i z niego nie wychodził. Nie chcę wracać w trasę, chcę ratować swój związek. Wiem, że słowa Gosi były kłamstwem. Przecież rano w dniu swoich urodzin mówiła mi, że mnie kocha, a na drugi dzień, że mnie nienawidzi? Ot tak uczucia się nie zmieniają, nawet u dziewczyn.
Biorę głęboki oddech i po krótkim wprowadzeniu pary prowadzącej program, wchodzę na plan. Gdy tylko przekraczam linię parkietu słyszę pisk fanek. Uśmiecham się sztucznie i lekko macham ręką w stronę jednej z wielu kamer. Odwracam się w stronę moich Angels. Uśmiecham się szerzej, jakbym chciał zapewnić moje dziewczyny o tym, że ze mną jest wszystko w porządku.
- Dzień dobry – witam się, siadając na kanapie.
- Cześć, Cody – mówi facet koło trzydziestki z lekkim zarostem. Ma typowy australijski akcent, na który zapewne poleciała jego żona (poznałem po obrączce). 
- Cieszymy się, że przyjąłeś nasze zaproszenie i znalazłeś chwilę, by tu przyjść. Z tego, co wiemy masz teraz wolny tydzień, prawda? – pyta kobieta siedząca w niebieskiej sukience obok tego kolesia.
- Tak, mam właśnie wolny tydzień. W przyszłym tygodniu wracam do trasy koncertowej – odpowiadam. 
- Jak zaplanowałeś sobie ten czas? Śpisz do południa czy raczej aktywniej spędzasz ten czas? 
- Staram się załadować baterie na kolejną część trasy, więc łączę jedno z drugim: śpię do południa, a potem spotykam się ze znajomymi i zwykle łapiemy fale, jeździmy na rowerach, siedzimy w jednej z naszych ulubionych knajp albo po prostu oglądamy filmy. 
- Spotykasz się wciąż z Jennifer? – pyta kobieta.
Przegryzam dolną wargę. Byłem przygotowany na to pytanie. Wiedziałem, że jej imię dzisiaj padnie, w tym studio.
- Chwilowo nasz związek przeżywa lekki kryzys, jednak mam nadzieję, że szybko go zażegnamy – odpowiadam.
- Jest to związane z tym, że Jennifer wróciła do koncertowania? – dopytuje facet.
Zostaję zbity z pantałyku. 
Gosia i koncerty?! Nie to nie jest możliwe!
Ściągam brwi, marszcząc przy tym czoło.
- Nie, skąd – kłamię. – Cieszę się, że postanowiła dalej grać. Jestem zdania, że ma ogromny talent i potencjał, który powinna objawiać światu. – Uśmiecham się, by wyszło, że mówię prawdę.
Coś czuję, że jak wrócę do domu to muszę z nią poważnie porozmawiać, myślę. 
- W takim razie skąd ten kryzys? – pyta kobieta unosząc jedną brew lekko ku górze.
- W każdym związku bywają kryzysy. Nasz związek jest taki sam jak wszystkie inne na świecie. Też mamy wzloty i upadki – wzruszam ramionami.
***
- Och, zamknij się idioto – mówię, oglądając Cody’ego w jednym z porannych programów. 
- Idiota, a mimo to go kochasz – wcina się Zuza. Pokazuję jej język w odpowiedzi. 
- Słuchaj, on pewnie tu przyjdzie i będzie żądał wyjaśnień. Okłamałaś go w sprawie trasy, koncertów, powrotu do muzyki – mówi Liam. 
Rzucam mu jedno ze spojrzeń, które powinno zabijać.
- Nie mam nic wspólnego z tym kolesiem! – unoszę się wskazując dłonią kolesia w telewizorze.
- Kłamiesz – mówi Harry. 
- Jennifer, byłaś z gościem dwa lata. Macie wiele wspólnego.
- Niall, ogar! Dajcie wy mi wszyscy święty spokój, dobrze? Bo nie wiem, jak wy, ale ja mam zamiar odpocząć podczas tych paru wolnych dni. – Wstaję z kanapy i tupiąc idę na górę do swojego pokoju. Drzwi zamykają się z hukiem, omal nie wypadając z zawiasów. Siadam na parapecie, wtulając się w jedną z poduszek. Przyglądam się bransoletce, którą mam na nadgarstku i po raz kolejny analizuję znaczenie każdej z zawieszek. Anioł – bo jestem jego aniołkiem. Wieża Eiffla – bo Francja to mój ulubiony kraj. Serce – symbol miłości. Litery: C i G – Cody i Gosia. Kot – bo kocham koty. Mikrofon – bo oboje uwielbiamy śpiewać i dawać koncerty. Koniczynka – na szczęście. Liczba 16 – bo mam szesnaście lat. Symbol nieskończoności – bo nasza miłość ma być wieczna, aż po grób. Nutka – bo oboje zdradzamy siebie nawzajem z muzyką, naszą drugą miłością. Liczby: 1, 4, 3 – I love you. Aparat fotograficzny – hm… Chyba chodzi o wspomnienia. Często robimy sobie zdjęcia, które są wspomnieniami chwil szczęścia. Gitara – oboje gramy na gitarze i obok pianina to mój drugi ulubiony instrument. 
Słyszę, że ktoś wchodzi do pokoju. BEZ PUKANIA. Odruchowo spoglądam w tamtą stronę. W progu stoi Cody, a ja mam ochotę podejść do niego, walnąć go z całej siły w twarz i wyrzucić za drzwi. 
-  Czego chcesz? – warczę.
- Wyjaśnienia – odpowiada. Jego twarz jest bezuczuciową maską. 
- Nie mam ci czego wyjaśniać – mówię i spoglądam na swoje nogi. 
Słyszę, że podchodzi.
- Wyjdź stąd. Nikt ci nie pozwolił tu przychodzić.
- Ci kolesie z dołu mnie wpuścili.
Zabiję ich, przysięgam, że ich zabiję!, myślę. 
Cody usiadł naprzeciwko mnie. Skopiował moją pozycję. 
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że chcesz wrócić do koncertów? – pyta, a widząc, że nie mam zamiaru odpowiadać, dodał: - Przecież bym ci nie zabronił. Wiem, że to kochasz. – Uśmiecha się delikatnie, usiłując stopić lody między nami,
- Bo powiedziałbyś, że mam jechać w trasę z tobą – odpowiadam. 
- Ale zapewne, gdybyś mi wyjaśniła o co ci chodzi przystanąłbym na twojej decyzji. Zależy mi po prostu na twoim szczęściu, zrozum to, Gosia. A teraz oboje zaczęliśmy siebie okłamywać. Coś zaczyna się między nami psuć i nie podoba mi się to. 
- A co to teraz zmieni, że ci powiem, dlaczego koncertuję?! Nic. Więc będzie lepiej, jak sobie pójdziesz – mówię. Duszę w sobie emocje, by nie uderzyć  Cody’ego. Jestem nabuzowana złością. Mam ochotę coś rozwalić i jeśli on zaraz sobie nie pójdzie to na nim wyładuję swoje emocje. 
- Szkoda, że tobie nie zależy na tym związku tak samo jak mi – mówi, po czym wstaje i wychodzi. Gdy słyszę, jak drzwi się zamykają, wgryzam się w poduszkę. Ciągle słyszę jego słowa, które niemal boleśnie obijają się mi o czaszkę: „Szkoda, że tobie nie zależy na tym związku tak samo jak mi”. Nosz kurwa mać! 
_________________
Krótki, ale stwierdziłam, że coś muszę dodać. Następny już będzie normalny, ale niech mnie wena napłynie. 
Wczoraj dodałam nową notkę ze zdjęciami z wakacji na: http://basia-wisniewska.blogspot.com/ . 
Xoxo


8/07/2012

Cz. IV R. 6 - Lekkie spięcie


Rozdział szósty – Lekkie spięcie

***
            Godzina dziewiąta, a ja od dobrych dwóch godzin już nie śpię. Jestem zestresowany, a przecież to nie moje urodziny, a Gosi. Wszystko mam dokładnie zaplanowane i mam nadzieję, że wszystko zgodnie z planem się uda.
            Pukam do drzwi domu Gosi. Otwiera mi jej mama.
            - Dzień dobry – mówię z uśmiechem.
            - Cześć, Cody. Nasza solenizantka jeszcze śpi.
            - A mógłbym poczekać aż wstanie? – pytam.
            - Oczywiście! – odpowiada z szerokim uśmiechem. Wpuszcza mnie do środka, a ja kieruję się ku schodom, prowadzącym na piętro. – Chcesz coś do picia? Jadłeś śniadanie? – dopytuje.
            Odwracam się w stronę mamy mojej dziewczyny.
            - Jadłem i nie, dziękuję – odpowiadam i idę na piętro. Po ciuchu skradam się korytarzem, bym przypadkiem nie obudził Gosi. Jeszcze ciszej łapię klamkę i uchylam drzwi. Wchodzę do środka i równie cicho zamykam drzwi. Spoglądam na łóżko. Gosia śpi. Uroczo wygląda. Jej włosy są rozsypane na poduszce, nogi lekko zgięte w kolanach, ręce rozłożone na łóżku. Śpi lekko odkryta, więc delikatnie przykrywam ją kołdrą. Zajmuję miejsce na parapecie. Przyglądam się jak śpi taka spokojna, niczego nieświadoma.
            Wkrótce Gosia się budzi. Najpierw sięga ręką na szafkę nocną, bierze komórkę i sprawdza komórkę. Czyta kilkanaście sms’ów, zapewne z życzeniami. Dopiero później odwraca się w moją stronę. Uśmiecha się, a ja podchodzę do niej. Zajmuję miejsce obok niej, a ona przesuwa się i kładzie głowę na moich kolanach. Przygląda mi się. Odruchowo bawię się jej włosami, nie tracąc kontaktu wzrokowego z nią. Uśmiecham się, bo widząc jej uroczy uśmiech, roześmiane, szczęśliwe oczy nie umiem się nie uśmiechnąć. Jej szczęście jest w końcu moim szczęściem.
            - Wszystkiego najlepszego, aniołku – mówię, zapełniając ciszę jaka zapanowała między nami.
            - Dziękuję – odpowiada i podnosi się. Dotyka dłonią mojego podbródka, po czym muska delikatnie moje usta i znów kładzie się na moich kolanach, wpatrując się we mnie.
            - Mam coś dla ciebie – znów przerywam ciszę, panującą wokół nas.
            - Co takiego? – pyta zaciekawiona.
            - Podnieś się na sekundkę – mówię. Ona się podnosi, a ja wstaję i wyjmuję z  kieszeni kwadratowe pudełko na biżuterię. Ponownie siadam, a Gosia ponownie układa się na moich kolanach. Otwieram przed nią pudełko. Na białym materiale leży bransoletka z charmsami: z wieżą Eiffla, sercem, literami: C i G, kotem, mikrofonem, koniczynką, symbolem nieskończoności, liczbami: 1,4,3 obok siebie, nutką, aniołkiem, liczbą 16, aparatem fotograficznym i gitarą. Wszystkie przywieszki są zrobione na zamówienie, większość z jest nawet zaprojektowanych specjalnie dla Gosi. Długo nie wiedziałem, co kupić. Co roku mam taki sam dylemat: chcę by to było coś tylko ode mnie, symbolicznego i by mogła mieć to zawsze przy sobie. Tym razem Alli sporo pomogła mi przy wyborze odpowiedniego prezentu.
            - Jest śliczna – mówi Gosia, a w jej oczach błyszczą łzy.
            - Nie płacz – szepczę, a w odpowiedzi po jej policzku spływa łza. Natychmiast ścieram ją opuszkiem palca. – Kocham cię, wiesz?
            - Ja cię też – odpowiada.
*
            O dwudziestej wszyscy mają być w klubie. Ja zaoferowałem się, że pojadę do niego z Gosią, która kazała mi przyjść po siebie o dziewiętnastej trzydzieści. Więc punktualnie stawiam się pod jej domem. Drzwi z niewiadomych przyczyn są otwarte, więc wchodzę bez dzwonienia na dzwonek czy pukania. Już od furtki słyszałem głośną muzykę, która teraz okazała się rockiem albo i heavy metalem.
            Spoglądam w lewo i widzę Gosię stojącą na stoliku w salonie dającą lekki popis swoich talentów wokalno-tanecznych. Na ziemi obok niej stoją jej przyjaciółki i siostra, które jej wtórują. Bawią się w najlepsze nie przejmując się otwartymi drzwiami i tym, ze muzykę słychać na pół okolicy. Przyglądam się całej tej sytuacji, w której brakuje mi jednej rzeczy: żadna z dziewczyn nie trzyma w rękach butelek z alkoholem, który ukoronowałby tą chwilę i wyjaśnił ich zachowanie.
            Moją szczególną uwagę przyciąga strój Gosi. Jak dla mnie jest zdecydowanie za wyzywający. Nie żeby mi przeszkadzał fakt, że dużo odkryła, jednak oprócz mnie będzie tam kilkunastu innych chłopaków! Więc do licha mogłaby się ubrać, chyba że chce sprawić, żebym był zazdrosny o pożądliwe spojrzenia innych chłopaków.
            Gosia jest ubrana w kuse, dżinsowe szorty z ćwiekami na przodzie, krótki, czerwony, gorsetowy top, który kończył się zaraz za żebrami odsłaniając tym samym płaski brzuch jego właścicielki i krótkie glany w kwiatki, z których wystają czarne zakolanka.
            W końcu Julka mnie dostrzegła. I cała „impreza” się skończyła. Muzyka ucichła, a Gosia płynnie zeskoczyła ze stolika.
            - Ja… - zaczęła mówić. Wie, że nie wyglądało to pozytywnie w moich oczach. Prawdę mówiąc jej zachowanie mnie zaskoczyło i nieco… zniesmaczyło. Wyglądała jakby ćwiczyła przed pracą w nocnym klubie jako striptizerka.
            - Nic nie mów – odpowiedziałem szybko.
            Atmosfera jaka panowała w salonie stała się napięta. Cisza krępuje nas wszystkich, ale nikt nie ma odwagi jej przerwać. Do czasu.
            - Zbieramy się? – pyta Zuza.
            - Najwyższa pora – odpowiadam. Dziewczyny zabierają z sofy torebki i kierują się ku drzwiom wyjściowym. Idę za nimi. Wsiadamy wszyscy do samochodu Gosi. Zajmuję miejsce obok niej. Po paru minutach, które upłynęły przy słuchaniu ściszonej płyty jakiegoś rockowego bandu dojechaliśmy pod klub. Gdy tylko weszliśmy wszyscy zaczęli śpiewać „Sto lat”.
            Klub jest niewielki, a przez to pełen ludzi. Nie ściągnęliśmy ich za dużo. Paręnaście osób z klasy Gosi, kilka ogólnie ze szkoły. Jest nas z trzydzieścioro. Gra głośna muzyka, wszyscy tańczą. Po dwudziestej drugiej zaczyna się prawdziwa impreza. Nie wiem jak to się dzieje, ale nagle wszyscy dzierżą w dłoniach butelki z piwem. Ja jakimś cudem nie. Nie trzeba długo czekać, by Gosia wstąpiła na jeden ze stołów razem z dziewczynami i zaczęła tańczyć w rytm muzyki. Kołysała biodrami na prawo i lewo. Patrząc na nią zastanawiam się skąd ona nauczyła się takich rzeczy.
            Początkowo to co robiła wyglądało apetycznie i ze smakiem, jednak później stawało to się coraz bardziej zbereźne. Brakuje jej tylko szpilek i rury. Pewnej części mnie podoba  się to, co Gosia robi i uważa to za seksowne i pociągające, jednak ja w przeciwieństwie do niej trzeźwo myślę. Mam ochotę ściągnąć ją z tego stołu i wyprowadzić z klubu, solidnie ją opieprzyć za jej zachowanie i odwieźć do domu. Jednak stwierdzam, że to jej urodziny i jak chce szaleć to niech szaleje.
            Zauważam, że do klubu weszli jacyś kolesie, których w ogóle nie znam. Jeden z nich jest zalany w trupa. Teoretycznie powinienem ich stąd wyrzucić, bo to impreza zamknięta, jednak nie robię tego. Czekam na rozwój wydarzeń. Ten najbardziej pijany, o ciemnej karnacji, włosach postawionych na żel idzie w stronę Gosi. Przygląda się jej. Mierzy ją pożądliwym wzrokiem. Gosia dostrzega go i przykuca na stole. Dostrzegam, że rozmawiają ze sobą, po czym chłopak podaje rękę Gosi, która schodzi ze stołu i gdzieś z nim idzie. Dyskretnie idę za nimi. Zatrzymują się w najmniej zaludnionym kącie klubu. Po chwili zauważam, że całują się. Nerwy mi puszczają, gdy Gosia nie ma zamiaru tego przerwać! Pozwala jego dłoniom dotykać jej miejscami nagiego ciała, zatapiać długie palce swoich jędrnych (nie skąd, nigdy nie sprawdzałem!) pośladkach, całować szyję i zostawiać na niej ślad jego ust. Wkurzony do granic możliwości podchodzę do nich i rozdzielam ich.
            -Odpierdol się od niej! – krzyczę, ba! wrzeszczę nawet się nie przejmując, że w konsekwencji tego mogę uszkodzić sobie struny głosowe. Chwytam dłoń Gosi, wyrywam ją z jego uścisku i przyciągam ją do siebie, a raczej usiłuję, bo ona nie ma najmniejszego zamiaru się od niego oddalić.
            - Puść mnie! – krzyczy, wyrywając się z mojego uścisku. Nie wierzę w to, co robi.
            Poddaję się.
***
            Budzę się w swoim łóżku. Spoglądam na komórkę, która leży na szafce nocnej. Druga popołudniu. Czuję, że mam niezłego kaca. Zastanawiam się jak dotarłam do domu i o której. Film urywa mi się po tym, jak weszłam na stół i zaczęłam tańczyć. Nic więcej nie pamiętam i to mnie martwi. Niechętnie wstaję i idę do łazienki.
            Na swojej szyi widzę ślad po czyiś ustach. Po ich kształcie dochodzę do wniosku, że nie są to usta Cody’ego. A zatem czyje? Martwi mnie to. Biorę prysznic, by doprowadzić się do względnego porządku. Czysta i świeża schodzę na dół. Na kanapach śpią chłopcy z One Direction. Nie przypominam sobie, by byli na imprezie… Liam chyba nie spał, bo gdy usłyszał moje kroki otworzył oczy i spojrzał w moją stronę.
            - Chłopaki wstawać! – krzyczy. Natychmiast wszyscy się podnoszą i leniwie przeciągają. Tylko Zayn śpi uparcie dalej.
            - Zayn, tępa istoto, wstań! – wrzeszczy Harry. Natychmiast się podnosi do pionu.
            Wszyscy wlepiają we mnie swoje oczy.
            - Jesteśmy winni ci małe przeprosiny, a Zayn to już w szczególności – mówi Louis.
            Unoszę brwi w zdziwieniu.
            - Zayn się nieco spił wczoraj i stwierdził, że przyjdzie do klubu – wyjaśnia Harry. – Usiłowaliśmy go powstrzymać, ale nam się nie udało. Więc poszliśmy za nim. Ale już nie powstrzymaliśmy, gdy zaczął się z tobą całować. Cody zrobił lekką awanturę, gdy was zobaczył, a potem wyszedł wkurw… wkurzony z klubu.
            Osz cholera, myślę.
            - Czy ja cię mam zabić, Zayn?! – pytam poirytowana zbliżając się do chłopaków.
            - Ty też trzeźwa nie byłaś – wtrąca się Liam.
            - Ale mimo to nie powinien mnie całować, wiedząc, że w klubie jest Cody!
            - Teraz to akurat nic nie zmieni.
            - Ja pierdolę… - mruczę pod nosem po polsku. Wychodzę z domu i idę do Cody’ego. Otwiera mi jego ojciec.
            - Nie sądzę, żeby Cody chciał z tobą teraz rozmawiać – mówi zamiast powitania.
            - Ale ja muszę z nim porozmawiać! – unoszę się.
            Wzdychając Brad wpuszcza mnie do środka.
            - Dziękuję – mówię i idę na piętro. Do pokoju Cody’ego wchodzę bez pukania. Blondyn siedzi na podłodze i tępo wpatruje się w ścianę naprzeciwko. Powolnym krokiem zbliżam się do niego.
            - Spieprzaj stąd – syczy nawet nie spoglądając w moją stronę. Nie słucham go i dalej brnę w jego stronę. – Powiedziałem coś! – krzyczy.
            Zatrzymuję się wpół drogi.
            - Chcę pogadać – mówię spokojnie.
            - Nie mamy o czym.
            - Uwierz mi mamy.
            Nie odpowiada, więc podochodzę do niego już nieco bardziej zdecydowanym krokiem, a w końcu siadam obok niego.
            - Przepraszam za wczoraj – mówię patrząc na jego nogi, które są zgięte w kolanach.
            - I co myślisz, że jedno zwykłe „przepraszam” wypowiedziane ot tak wszystko załatwi? – pyta z ironią w głosie.
            - Wiem, że nie powinnam tego robić, ale… Byłam pijana, Zayn też i… i jakoś tak…
            - I jakoś tak wyszło! – prycha. W przypływie wściekłości wstaje i staje przede mną. – Kiedyś obiecałaś mi, że nigdy już więcej nie tkniesz alkoholu, a teraz co?! Pijesz w najlepsze. Piwo w twoim ręku to nic nowego. Ciągle zapominasz o tym, co mi obiecałaś dwa lata temu. – Cody mówiąc to ma wściekłość w oczach. Łzy napływają mi do oczu, jest mi wstyd za siebie.
            - I co nie masz nic do powiedzenia? Nic na swoją obronę? Wiesz, gdy widziałem cię z nim jak się całujecie doszedłem do jednego wniosku: nigdy więcej nie dam ci się omamić. Uwiodłaś mnie, a przy byle okazji odrzucasz na bok jak starą zabawkę i idziesz bawić się inną, a gdy ta się zepsuje wracasz do starej. Tak właśnie się czuję! Jestem zawsze przy tobie, martwię się o ciebie, opiekuję się tobą, a ty co? Jak mi się odpłacasz, co? Myślisz, że dasz mi się przelecieć raz na jakiś czas to sprawa będzie załatwiona?
            Jego słowotok przypiera mnie do ściany. Łzy jedna po drugiej spływają po moich policzkach. On tak bardzo się myli… Nie odpowiadam. Czekam na kolejną dawkę słów, które sprawią, że kolejne łzy spłyną po moich policzkach, a serce zostanie poszatkowane na drobną kostkę. Kapituluję.
            - Nie wiedziałam, że masz mnie za dziwkę – mówię w końcu, bo Cody zamilkł.
            Spoglądam mu prosto w oczy. Dostrzegam w nich niedowierzanie, szok. Najwidoczniej przypadkiem trafiłam w jego słaby punkt. On nigdy nie upadł tak nisko, by nazwać mnie dziwką.
            Wstaję i chcę wyminąć go, ale on łapie mnie za przedramię. Usiłuję się wyrwać, jednak on jest silniejszy. Niechętnie na niego spoglądam.
            - Nie to miałem na myśli – odpowiada.
            - Ale ja to tak odebrałam. – Mój głos jest bezbarwny, jakby przeźroczysty. Ponownie usiłuję się wyrwać z jego uścisku i tym razem mi się udaje. Mijam Cody’ego i niespiesznie idę ku wyjściu. Gdy jestem w połowie drogi on mocno łapie mnie za rękę, przez co odwracam się twarzą do niego.
            - Przepraszam – mówi.
            Prycham mu prosto w twarz. Uśmiecham się ironicznie.
            - „I myślisz, że jedno zwykłe „przepraszam” wypowiedziane ot tak wszystko załatwi?” – cytuję go.
            - Nie łap mnie za słowa, Jennifer – mówi cicho, a ton jego głosu jest poważny. Już dawno temu wytrąciłam go z równowagi; stracił swój stoicki spokój.
            Milczę.
            - Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że jesteś dziwką. Najwidoczniej źle dobrałem słowa.
            - Daj mi święty spokój. Powiedziałeś, co myślałeś. To już się nie odstanie. Teraz bynajmniej wiem, co ci leżało na sercu. Uważasz, że cię nie kocham, ale by to ukryć sypiam z tobą. I tyle. Nie musisz nic dodawać. Tylko nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz. – Znów wyrywam się z jego żelaznego uścisku. Nie udaje mi się. Cody przytrzymuje mnie jeszcze mocniej.
            - Nigdzie nie pójdziesz dopóki sobie nie wyjaśnimy paru spraw – mówi głosem nieznoszącym sprzeciwu.
            - Nie mamy sobie nic do wyjaśnienia! Nie łączy już nas nic oprócz paru wspólnych nocy i dwóch lat znajomości. – Chcę jeszcze dodać, że to koniec, ale nie umie mi to przejść przez gardło. – Mogę już wyjść? – pytam spoglądając w jego zimne oczy.
            Nie odpowiada.
            - Mogę?! – unoszę się.
            W odpowiedzi Cody całuje mnie. Najpierw jestem zaskoczona, że posunął się aż do tego stopnia, ale w końcu oddaję pocałunek choć nie powinnam. Jeszcze chwilę temu chciałam wyjść z jego pokoju trzaskając drzwiami tak mocno aż by wyskoczyły z zawiasów, a futryna skruszyła się w drobny mak, a teraz całuję się z nim w najlepsze. Gdy jego dłoń puszcza moją rękę, przenosi się wraz z drugą na moje plecy, a następnie na pupę, puszczają mi nerwy.
            Po chwili przerywam ten pocałunek.
            - I kto teraz robi ze mnie dziwkę? – pytam nabuzowana złością. Z całą siłą jaką posiadam w sobie odpycham go od siebie. Zatacza się i o mało nie upada. Spogląda na mnie, marszczy czoło, a pomiędzy jego brwiami pojawiają się dwie pionowe zmarszczki. – No kto?! – domagam się odpowiedzi.
            - Nie drzyj się, Tom może wszystko słyszeć, a potem będzie moja wina jak zacznie kląć – odpowiada, jednak nie takiej odpowiedzi oczekuję.
            - Odpowiedz na moje pytanie – mówię nieco ciszej.
            - Ja nie robię z ciebie żadnej dziwki. Nigdy bym nie upadł tak nisko, by tak nazwać jakąkolwiek dziewczynę, a już w szczególności ciebie.
            - Wiesz co? – mówię. Złość ciągle jest we mnie, a z każdą sekundą spędzoną w pokoju Cody’ego eskaluje. – Nienawidzę cię. Po prostu cię nienawidzę! – krzyczę mu w twarz. Jego twarz momentalnie tężeje, grymas zastyga. Twarz zamienia się w maskę. Spoglądam na niego po raz ostatni, po czym wychodzę z pokoju nie zapominając o trzaśnięciu drzwiami, co słychać w całym domu. Przebiegam korytarz, zbiegam za schodów i opuszczam ten dom.
            Nienawidzę go, powtarzam w myślach i z tą myślą wchodzę do swojego domu. W salonie są wszyscy: Niall, Louis, Zayn, Liam, Harry, Berry, Julka i Zuza i widzą mnie taką nabuzowaną złością.
            - Pokłóciliście się? – pyta Zuza.
            Kiwam głową.
            - Przepraszam, to moja wina – mówi Zayn.
            - Teraz to nic nie zmieni! Powiedział, co o mnie myśli i tyle. Sprawa zakończona.
            - Co myśli? – dopytuje Liam z pytającym wyrazem twarzy.
            - Stwierdził, że… - głos mi się łamie, w oczach stają łzy. – Że jestem dziwką – szepczę. Dziewczyny głośno wstrzymują powietrze, a po chwili podbiegają do mnie i mnie przytulają.
            - Na pewno tak nie myśli… - Zuza usiłuje mnie pocieszyć.
            - Powiedział tak, bo był zły.
            Wyrywam się w ich uścisku.
            - Właśnie, że nie. On najwidoczniej tak myśli! – unoszę się, a z moich oczu wypływają pierwsze łzy. Niall podchodzi do mnie, a ja go odpycham. Nie poddając się znów podchodzi, łapie moje nadgarstki, bym ponownie go nie odepchnęła.
            - Jennifer – mówi spokojnie, a jego głos uspokaja moje serce, które bije jak oszalałe. Ukaja zszargane nerwy. – Wszystko wróci do normy. Słyszałem od dziewczyn, z resztą nie tylko ja – my wszyscy słyszeliśmy o potędze waszego uczucia. To tylko chwilowy kryzys. Póki co oboje weźmiecie oddech, urlop od siebie. Jeśli cokolwiek się będzie działo, będziesz miała zły dzień, humor przyjdź do nas, a my coś poradzimy, tak? Uwierz mi, Lou w dwie minuty odwróci twój grymas w szczery uśmiech.
            Puszcza moje nadgarstki i przytula mnie. Nie odpycham go. Mam tylko lekkie wyrzuty sumienia, że słowa Cody’ego są prawdą. Już jestem w ramionach innego. Jak dziwka. 
_________________
Edit: Przeeepraszam, że tak późno dodaję rozdział, ale jakoś wyszło. Nie wiem, czy to już jest rozdział za przyszłą sobotę czy za ubiegłą. ^^ Zobaczy się jeszcze. Trochę tam popsułam ich związek i takie tam. A teraz niech lecą hejty na Zayna. Na koniec powiem, że mam pomysł na pewną scenę ( tak, tak +18, moje niegrzeczne aniołki!), która zwali was z nóg. Tylko nie wiem, kiedy ona nastąpi. 
Chwilę temu dodałam 10rozdział na: http://przeznaczenie-destiny.blog.onet.pl/ , więc zapraszam do czytania. 
Tyle ode mnie.
xoxo