Rozdział 20 - Razem
***
Nie da się nie zauważyć, że Gosia się zmieniła. Nie jest już tą zawsze uśmiechniętą dziewczyną, z roześmianymi oczami. Na jej twarzy prawie ciągle widnieje maska obojętności, oczy są puste, a język cięty i przesiąknięty ironią i sarkazmem. Patrząc na nią chcę znów widzieć tą Gosię sprzed wypadku, tej w której się zakochałem. Chcę widzieć jej uśmiech, różowe policzki, oczy iskrzące się szczęściem, słyszeć jej melodyjny śmiech.
Boli mnie to, że już taka nie jest - zmieniła się. Nie wiem czy to sam wypadek ją zmienił czy to co zrobił Zayn. Poruszę niebo i ziemię, by wróciła dawna Gosia.
***
To co widzę jest najpiękniejszą rzeczą w moim życiu - zachód słońca nad morzem. Żółć przechodząca z pomarańczy w czerwień kontrastuje z błękitnym niebem. Słońce chowa się powoli za linią horyzontu. Lekki wiaterek wieje od morza.Odpycham się od maski samochodu i idę plażą ku wodzie. Piasek wciąż jest ciepły. Zdejmuję baleriny i zanurzam stopy w morzu. Woda nie jest ani zimna ani ciepła - jest w sam raz. Fale muskają moje kostki. Głęboko oddycham, wciągając zapach morza.
Czuję, że ktoś obejmuje mnie od tyłu. Wystarczy, że spojrzę na ręce obejmujące mnie w talii i wiem, że to Cody. Na prawej ręce ma cienką bransoletkę, z którą się nie rozstaje.
- Pięknie tu - mówię, wciąż wpatrując się w zachodzące słońce.
- Dlatego cię tu przywiozłem - odpowiada swoim niskim głosem z charakterystycznym akcentem.
Chwilę później oboje siedzimy na piasku i wpatrujemy się w dal. Opieram głowę na ramieniu Cody’ego, a on obejmuje mnie w talii. Uśmiecham się blado. Zastanawiam się, czy on przeleciał ze mną pół świata, bym tylko zobaczyła zachód słońca. Jeśli tak to jest szaleńcem i nie myśli racjonalnie. To samo mogę sobie w Google zobaczyć.
Wiatr nieco przybiera na sile. Mam na sobie jedynie spodenki, koszulkę i baleriny, więc chcąc niechcąc zaczyna mi być zimno. Po moich plecach raz za razem przebiegają dreszcze, po każdym podmuchu wiatru.
Cody zaczyna się wiercić, zabiera rękę z mojej talii. Po chwili czuję ciepłe wnętrze dużej marynarki otulające moje plecy. Spoglądam na blondyna i delikatnie się uśmiecham.
- Jeśli chcesz to możemy iść do domu - mówi.
- Iść do domu? - pytam, zdziwiona.
- Widzisz ten dom? - pyta, wskazując podbródkiem w stronę domu, który odznacza się a tle ściany lasu. - Jest tak jakby mój. - Z powrotem spogląda na mnie. Delikatnie się uśmiecha, wpatrując się we mnie ze skupieniem.
- Możemy iść, bo robi się chłodno - mówię.
Cody wstaje i podaje mi rękę. Chwytam się jej i podnoszę się z piasku. Otrzepuję tyłek z piasku. Idziemy w stronę domu.
Dom to taki plażowy domek - ma werandę z kilkoma schodami, dwa piętra, ścięty po bokach dach i drewniane okiennice. Drzwi wejściowe są umiejscowione pomiędzy dwoma oknami i mają kołatkę.
Cody odnajduje klucz w kieszeni, wkłada go do zamku, a drzwi się uchylają. Zostaję przepuszczona w drzwiach i wchodzę jako pierwsza. Wnętrze domu jest urządzone w barwach plaży i morza: bieli, błękicie i beżu. Ściany są białe, podłoga też, meble są za to beżowe, a akcenty, detale i dodatki niebieskie. Wszystko to idealnie ze sobą harmonizuje. Na ścianach są zdjęcia w błękitnych ramkach, przedstawiające morze, statki, a także Cody’ego z rodzeństwem i rodzicami.
- Ten dom ma klimat, zdajesz sobie sprawę? Wydaje się jakby się było w morzu. - Odwracam się twarzą do niego.
- Tak? - Unosi brwi do góry. - Nigdy nie przyszło mi to do głowy - chichocze.
Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, a ja uciekam wzrokiem, rozglądając się po ścianach, zdjęciach i meblach.
- Jesteś głodna?
Zastanawiam się.
- Umm… Zjadłabym coś lekkiego. - Przegryzam dolną wargę, spoglądając na Cody’ego.
Klnie pod nosem.
- Musimy najpierw zrobić zakupy… Zapomniałem zrobić to jak jechaliśmy tu, wiesz było już późno, a chciałem żebyś…
- Zobaczyła zachód słońca - wcinam się. Uśmiecham się. - Wybaczam. To chodźmy. - Wymijam go i idę ku wyjściu. Przechodzę przez otwarte drzwi wejściowe, kilkoma krokami pokonuję werandę, schodzę po schodach i jestem z powrotem na piasku. Wiatr rozwiewa moje włosy, a ja mocniej otulam się marynarką Cody’ego. W końcu się poddaję i zanurzam ręce w jej rękawach. Wyglądam w niej jak w worku, ale podwijam rękawy, by wyglądać w miarę z klasą.
Na dworze już się zaczęło ściemniać. Niebo stało się ciemniejsze, morze także. Zbliżał się wieczór.
- Zaczekałabyś… - mamrocze Cody z przekąsem, gdy mnie dogadania.
Mam ochotę się odgryźć, ale w ostatniej chwili gryzę się w język. Idę do samochodu, a Cody trzyma się u mojego boku nic nie mówiąc. Przed autem Cody przyśpiesza, wymija mnie, by otworzyć przede mną drzwi jak przystało na porządnego chłopaka. Wsiadam do środka, Cody zatrzaskuje lekko drzwiczki, po czym okrąża samochód i zajmuje miejsce obok mnie. Odpala silnik, a samochód gładko rusza. Dopiero teraz sobie przypominam o zapięciu pasów.
- Zapnij pasy - mówię cicho, zapinając własne.
Cody wzdycha i zatrzymuje samochód. Jesteśmy praktycznie w środku lasu, wokół nas jest ciemno, drogę oświetlają jedynie światła samochodu.
- Co robisz? - pytam, zaskoczona jego zachowaniem.
- Poprowadzisz? - Spogląda na mnie z szerokim uśmiechem.
- Jeśli chcesz żebym rozbiła ten samochód na najbliższym drzewie - których jest tu dość sporo - to jasne, czemu by nie! - mówię sarkastycznie. Unoszę jedną brew do góry, oczekując na jego odpowiedź.
- Dasz radę, to nie jest trudne. - Otwiera drzwi i wysiada. Niepewnie odpinam się z pasów, przekładam, jedną nogę nad skrzynią biegów, podnoszę się i siadam na miejscu kierowcy. Cody tymczasem zajmuje moje miejsce.
- Jak mogę przysunąć fotel? - pytam, szukając jakieś dźwigni czy czegoś takiego.
- Tam z boku, czekaj… - mówi i pochyla się nade mną, szukając ręką czegoś z boku fotela. Czuję zapach jego włosów - pachną miętą. Oddycham głębiej, zaciągając się tym zapachem. Fotel zaczyna się samoistnie przysuwać do przodu, a Cody z powrotem siada.
- A do góry?
Wzdycha i powtarza wcześniejszą czynność. Teraz już widzę maskę samochodu, a nogami sięgam do pedałów. Łapię kierownicę i spoglądam przed siebie.
- Okej, teraz wciśnij ten pedał pod twoją prawą stopą, ten całkiem po prawej - instruuje mnie. Kątem oka widzę, że palcami obejmuje hamulec ręczny. Wciskam powoli pedał, a obroty silnika przyśpieszają. - Ten pedał to właśnie gaz. Na lewo od niego masz hamulec, a całkowicie po lewej jest sprzęgło - wyjaśnia. - Wciśnij ten całkiem po lewej do samego końca. - Wykonuję jego polecenie. - A teraz jednocześnie delikatnie popuszczaj sprzęgło i dodawaj gazu. Ale bardzo delikatnie, z wyczuciem. - Przez chwilę rozmyślam nad jego poleceniem, układając sobie w głowie co mam zrobić po kolei. Prawą stopę kładę z powrotem na pedale (Jezu, jak to brzmi: “Na pedale”. Haha. - od autorki). Stopniowo zwalniam sprzęgło, dodając gazu. Samochód powoli rusza z miejsca. Jadę, gapiąc się przed siebie, starając się jechać prosto.
- No widzisz! To nie takie trudne! Możesz teraz dodać trochę gazu.
- Nie rozpraszaj mnie - mamroczę. - Cholera, nie zapięłam pasów…
- Jedź!
- Ale…
- Jedź - rzuca ostro. Nigdy go jeszcze takiego nie słyszałam. W głębi czuję się zbesztana. Jadę, dodając nieco gazu. Zerkam na licznik - jadę aż czterdzieści kilometrów na godzinę. Mam ochotę przyśpieszyć, ale przypominam sobie, że nie mam zapiętych pasów, więc wolę nie szaleć.
- Na skrzyżowaniu skręć w lewo - mówi Cody, gdy na końcu drogi ukazuje się skrzyżowanie. Powoli dojeżdżam do niego. - Jest znak ustąp, więc musisz przyhamować, żeby zobaczyć, czy coś nie jedzie i dopiero skręcić. Nie zapomnij o włączeniu kierunkowskazu. - Przyhamowuję i szukam odpowiedniego przycisku czy czegoś co włączy migacz. W końcu odpowiedni odnajduję i słyszę ciche tykanie. Droga jest pusta, więc delikatnie ruszam, jednocześnie skręcając kierownicą w lewo. Samochód łatwo wjeżdża na odpowiedni pas.
- Mam prawo jazdy? - pytam.
- Tak - odpowiada. - Nawet mam je ze sobą. Pomyślałem, że pewnie już zapomniałaś jak się prowadzi samochód, więc stwierdziłem, że podczas tego wyjazdu się nauczysz.
- Mhm.
Jadę przed siebie. Samochód prowadzi się bardzo prosto - nie wiem, czy to zasługa samochodu czy wrodzonych umiejętności.
- Tu zaraz za lasem po prawej będzie sklep, więc zjedziesz na pobocze.
*
Razem z Codym gotujemy obiad a raczej kolację - muszę przyznać, że smak i gust ma wyjątkowo trafny i doskonale potrafi łączyć smaki. Ma zadatki na dobre kucharza, nie to co ja - sierota, która prawie spaliła makaron. Tylko dzięki spostrzegawczości Cody’ego został uratowany. Po zjedzmy posiłku oboje jesteśmy wykończeni i pełni, więc wyciągamy się na miękkiej kanapie i odpoczywamy.Czuję, że Cody’ego coś gryzie i to coś dotyczy mnie. Po prostu to czuję. Jednak staram się spychać to wrażenie na jak najdalszy plan i nie zaprzątać nim sobie głowy. Mam już jakieś schizy.
- Idziemy na spacer? - pyta, podnosząc się na łokciach i spoglądając na mnie.
- A jest tu coś ciekawego? - Marszczę brwi. Według mnie jest tu tylko las, piasek i morze. - Poza tym jest ciemno - wskazuję brodą na okno, za którym panuje całkowita ciemność.
- Jest tu całe moje dzieciństwo… - wzdycha.
Intryguje mnie to. Przyglądam się Cody’emu, który zrobił się nieco zasmucony.
- To znaczy…? Wychowałeś się tu?
Przenosi na mnie wzrok, a usta zaciska w wąską linię.
- Spędzałem tu całe wakacje razem z dziadkami*, Alli i Tomem, gdy już przeszedł na świat. Z tym miejscem - rozglądnął się dookoła siebie - mam wiele wspomnień. Z tobą już też. Kiedyś przyjechałaś tu ze mną, Julką, Zuzą i chłopakami.
- Co wtedy robiliśmy? - pytam.
- Różne rzeczy. - Uśmiecha się jakby na wspomnienie, tego co to kiedyś robiliśmy.
- Mógłbyś nie mówić ogólnikami? - proszę.
- A co mam ci powiedzieć? - pyta. Uśmiech znika z jego twarzy. - Że piliśmy wódkę, robiliśmy sobie praktycznie nagie zdjęcia i spaliśmy ze sobą? - Unosi brwi do góry, patrząc wprost na mnie.
Że co proszę?, myślę. Okej, to ostatnie rozumiem i to pierwsze. Ale to drugie. Jezu. Jak bardzo musiałam być pijana lub lekkomyślna żeby się na to zgodzić?
- Masz te zdjęcia? - pytam, po chwili.
Prycha.
- Tak, mam. Chcesz je zobaczyć?
- Jeszcze pytasz! - ironizuję.
Cody wstaje i idzie najwidoczniej do naszej sypialni. Po chwili wraca ze swoim MacBook’iem Pro w ręce. Siada z powrotem obok mnie i włącza laptopa. Po chwili w odpowiednim folderze - prawdę mówiąc, był to folder w folderze folderu… - i włącza pokaz slajdów. Staram się reagować ze stoickim spokojem na to co widzę, ale widząc siebie prawie nagą, okrytą jedynie delikatną pościelą nie jest to możliwe. Zerkam na Cody’ego - oczy mu się świecą, gdy patrzy w ekran. No tak, jemu jest łatwiej przywołać tamte chwile, gdy stał obok mnie prawie nagiej. Szkoda, że on wówczas nie był tak porozbierany!, myślę.
- To co z tym spacerem? - pytam, gdy pokaz slajdów się kończy.
Cody zamyka laptopa bez jego uprzedniego wyłączenia, odkłada go na stolik i wstaje.
- Chodźmy - mówi, spoglądając na mnie z góry.
Wstaję, a Cody puszcza mnie, bym szła pierwsza. Wychodzimy na zewnątrz, gdzie wiatr wciąż wieje, a nawet przybrał na sile.
- Poczekaj, wezmę ci jakiś sweter - mówi Cody, po czym znika we wnętrzu domu. Patrzę w dal, w jakiś punkt na ciemnym horyzoncie, rozmyślając nad tym wszystkim co się dzieje w moim życiu. Nie pamiętam sporej części z niego i trochę tak dziwnie żyje się bez przeszłości. Każdego dnia się dowiaduję jakiś strzępków tego co było, ale to nie zastąpi tego, co ma każdy człowiek.
Cody wraca, trzymając w jednej ręce niebieski sweter, a w drugiej lustrzankę. Smycz aparatu zawiesza na ramieniu i pomaga mi włożyć okrycie. Uśmiecham się lekko w podzięce, po czym idziemy na spacer.
- Zatrzymaj się! - mówi nagle Cody. Zdążyliśmy przejść zaledwie kilkadziesiąt metrów od domku. Idzie sam do przodu, po czym chwyta aparat i robi mi zdjęcie. Zapewne mam na nim nadąsaną minę. - Uśmiechnij się! - Wyłania się zza obiektywu, spoglądając na mnie z szerokim uśmiechem. Uśmiecham się sztucznie. Cody robi mi setkę zdjęć, a ja powoli się rozkręcam, robię głupie miny, śmieję się… W końcu zabieram mu aparat i zaczynam jego fotografować, który przed aparatem czuje się równie dobrze jak za. Robi podobne pozy ode mnie: wystawia język, robi zeza, dzióbek, śmieje się i wykrzywia zabawnie twarz. Śmieję się, widząc to w obiektywie. Jest bardzo fotograficzny - cokolwiek nie zrobi zawsze dobrze wychodzi na zdjęciu.
Nawet nie orientuję się, gdy Cody jest przy mnie i zaczyna mnie łaskotać. Wybucham śmiechem i upadam na ziemię, chroniąc aparat. Śmieję się jak opętana, wijąc się po piasku. Otwieram oczy i widzę twarzy Cody’ego, która jest zawieszona zaledwie kilka centymetrów nad moją. Kilka pasm włosów opada mu na czoło. Wpatruje się we mnie skupionym wzrokiem, jakby nad czymś rozmyślał. Nieśmiało unoszę jedną rękę i kładę ją na jego karku, sunę nią wyżej, wplatam we włosy. Cody pochyla się jeszcze bardziej, aż jego usta znajdują się na moich. Są takie miękkie, smakowite… Pogłębiam pocałunek, zachłannie prosząc o więcej. Cody całuje mnie cierpliwie, spełniając moje niewypowiedziane życzenie. Czuję jak biodrami delikatnie ociera się o moje ciało. Wplatam palce drugiej ręki w jego włosy i lekko pociągam za końce. Cody całuje moją dolną wargę, po czym jego usta się oddalają. Rozczarowuję się. Dlaczego przerwał?, myślę.
Czuję pojedynczą kroplę wody na swoim czole, a potem kilka następnych. Po chwili leje jak z cebra. Cody szybko się podnosi, łapie moją wyciągniętą rękę i pomaga mi wstać. Biegniemy z powrotem do domu. Na werandzie Cody wyjmuje klucze i otwiera drzwi. Wchodzimy do środka, na komodzie zostawiam aparat fotograficzny.
- Idź się szybko wysusz i przebierz w suche ubrania, żebyś chora nie była - mówi Cody, spoglądając na mnie. Ręką przeczesuje mokre włosy, które i tak z powrotem opadają na czoło.
- Nic mi nie będzie, z cukru nie jestem… - odpowiadam przystępując z nogi na nogę. Zahaczam jeden palec wskazujący o drugi. Cody zachodzi mnie od tyłu, kładzie dłonie na moich ramionach i prowadzi mnie do sypialni. Z torby wyjmuje moją pidżamę, którą kładzie na łóżku. Wraca do mnie, zdejmując mój lekko mokry sweter i koszulkę. Przegryzam dolną wargę, gdy stoję przed nim w staniku. Błądzę wzrokiem po pokoju. Cody szybko ubiera mnie w suchą koszulkę. Kuca, zdejmuje moje szorty i pomaga włożyć spodenki z pidżamy.
- Włosy sama rozczeszesz? - pyta, uśmiechając się. Jak widać pasuje mu rola mojej niańki. Postanawiam, że jeszcze trochę pobędę taka uparta.
Kręcę głową.
Cody wzdycha i szuka mojej szczotki do włosów. Gdy ją znajduje delikatnie rozczesuje moje włosy. Po zaledwie kilkakrotnym smagnięciu szczotką moje włosy są rozczesane. Uśmiecham się słodko do Cody’ego, który spogląda na mnie.
- Uśmiechaj się częściej, bo twój uśmiech jest jak klucz do bram nieba - mówi, a moje serce zaczyna wariować.
Uśmiechaj się. Klucz. Niebo. Twój uśmiech jest jak klucz do bram nieba, nieba. Słowa Cody’ego obijają mi się w głowie. Rozbrzmiewają ponownie w uszach z takim samym tembrem, tonem, barwą, akcentem jaki ma Cody.
Mrugam kilkakrotnie powiekami, by dojść do siebie. Czuję, że moje policzki są różowe, spuszczam głowę w dół, patrząc na swoje bose stopy. Dostrzegam nogi Cody’ego przy moich. Dwoma palcami unosi mój podbródek do góry, zmuszając mnie bym spojrzała na niego.
- Nie bądź nieśmiała - mówi spokojnym głosem. Na jego ustach czai się uśmiech. - Naprawdę, gdy się uśmiechasz mam wrażenie jakbym był w niebie. Nie dostrzegasz tego, co potrafisz ze mną zrobić. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem… - Patrzy mi prosto w oczy, będąc poważnym. Bije od niego szczerość, prawda. Nie jest typem chłopaka, który podrywa dziewczynę na byle jakie teksty, by ją tylko zaliczyć. On, gdy mówi, jest w tym całkowicie szczery, przelewa to co czuje na słowa. Swoimi słowami, czynami, całym sobą pokazuje jak bardzo kocha. A do mnie powoli dociera to jak wiele dla niego znaczę.
- Pójdę już spać - mówię cicho i cofam się o krok. Odwracam się plecami do Cody’ego i idę do sypialni na piętrze. Zapalam światło i zamykam za sobą drzwi. Wygląda podobnie do tej, która jest na dole: ma jasnoniebieskie ściany, kremowe panele i białe meble. W ramkach wiszą zdjęcia morza, plaży, statków, jachtów.
Całe szczęście łóżko jest zaścielone, więc gaszę światło i po omacku trafiam do łóżka. Wchodzę pod kołdrę, zamykam oczy i czekam na sen.
Jeden baranek, drugi baranek, trzeci baranek… Osiemdziesiąty dziewiąty barek, dziewięćdziesiąty baranek, dziewięćdziesiąty pierwszy baranek, dziewięćdziesiąty drugi baranek, dziewięćdziesiąty trzeci baranek, dziewięćdziesiąty czwarty baranek, dziewięćdziesiąty piąty baranek… Setny baranek.
Boże, dlaczego jeszcze nie śpię?, myślę, gapiąc się w sufit. Już chyba od godziny próbuję zasnąć i nic. Tak jakbym nie była śpiąca. Jesteś w nowym miejscu.
No tak, ale w trasie udawało mi się zasnąć w nowym miejscu. W trasie zasypiałaś zawsze u boku Cody’ego. To jest to, ale co? Mam teraz po prostu do niego przyjść jak mała dziewczynka i powiedzieć, że nie umiem zasnąć? Może mam jeszcze trzymać w jednej ręce ulubionego misia? No chyba nie. Swoją drogą… Ciekawe, czy poszedł już spać, czy jeszcze coś robi. Prawdę mówiąc nie dochodzą do mnie żadne odgłosy, dające znać o tym, że wciąż nie śpi. Ulegam pokusie i opuszczam łóżko. Cichutko, na palcach, schodzę na dół. Wszędzie światła są pogaszone. Dom wygląda teraz lekko przerażająco. Nie wiem, co może się czaić tuż za rogiem. Nic ci się nie stanie, nic ci się nie stanie, powtarzam sobie w myślach. Jak najszybciej odnajduję sypialnię, w której śpi Cody. Cicho otwieram drzwi i przez niewielką szparę wsuwam się do środka. Blondyn śpi. Na palcach podbiegam do niego i delikatnie wsuwam się pod kołdrę. Czuję ciepło bijące od jego półnagiego ciała, a nawet się do niego nie przytulam.
- Czemu przyszłaś? - słyszę jego cichy głos. Cholera. Przegryzam wewnętrzną stronę policzka.
- Nie mogłam zasnąć, jestem w nowym miejscu. - Spoglądam na Cody’ego, który wciąż jest zwrócony do mnie plecami.
- Ale w trasie udawało ci się zasnąć - stwierdza, a po chwili dodaje: - Prawda?
- Chyba tylko dlatego, że… byłeś obok - wyznaję, szepcząc.
Cody odwraca się do mnie twarzą. Na jego twarzy widnieje delikatny uśmiech. Przytula mnie.
- Śpij już, skarbie. - Całuje mnie we włosy, a ja chowam twarz w jego torsie. Ostatnie co pamiętam, zanim pochłania mnie sen, to cudowny zapach jego skóry.
Budzi mnie słońce wpadające do sypialni i irytujący skrzek mew. Przeciągam się, będąc całkowicie wyspana i wypoczęta. Na łóżku jest dziwnie dużo miejsca, a przecież spał ze mną Cody. Gdzie on jest? Rozglądam się wokół siebie. Na poduszce, na której spał Cody leży mała kartka złożona na pół. Od razu ją chwytam i czytam, co jest na niej napisane.
Poszedłem pobiegać. Jak wrócę to zrobię Ci śniadanie. Mam nadzieję, że się wyspałaś. :) Love, Cody. Xoxo
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak poczekać na niego - wzdycham, mówiąc sama do siebie. Odkładam kartkę na bok, chowam się cała pod kołdrę i usiłuję ponownie zasnąć. Moje powieki robią się powoli ciężkie i bezwładnie opadają. Jednak nie zasypiam. Leżę z zamkniętymi oczami i czekam na Cody’ego. Przychodzi niedługo potem. Delikatnie mnie odkrywa. Otwieram oczy i widzę uśmiechniętego blondyna. Na jego twarzy i szyi błyszczą krople potu.- Śmierdzisz. - Marszczę nos. Cody wybucha śmiechem, odsuwając się ode mnie.
- A ty za to masz totalny busz na głowie - odgryza się. Odruchowo sięgam dłońmi do włosów i palcami je przeczesuję. - Idę wziąć prysznic, a potem zrobię ci śniadanie - mówi, idąc w stronę łazienki.
- Ja pierwsza! - krzyczę, wyskakując z łóżka. Biegnę ku łazience. Koniec końców z Codym razem jesteśmy w drzwiach.- Trochę ciasno jest - marudzę i próbuję się przecisnąć. Udaje mi się to.
- Ja pierwszy powiedziałem, że idę pod prysznic - mówi, patrząc na mnie i kręcąc głową. - Poza tym podobno śmierdzę.
- Jesteś dżentelmenem, więc ustąp dziewczynie. - Unoszę jedną brew do góry, wpatrując się w sylwetkę Cody’ego. Ma na sobie sportowe adidasy do biegania, krótkie spodenki przed kolano i luźny podkoszulek na ramiączkach, który jest mocno przepocony. Ciekawe, ile przebiegł, myślę.
- Jest taka jedna zasada: “Oszczędzaj wodę, kąp się razem ze swoją dziewczyną”. Moglibyśmy się do niej zastosować - szczerzy się i zabawnie porusza brwiami. Przegryzam dolną wargę. Miałby mnie zobaczyć nagą? W sumie to już nieraz widział, ale… Mam dziwny opór. Ogarnij się, Gośka, myślę. No dajesz, może być fajnie.
W odpowiedzi zdejmuję górę z pidżamy.
- To znaczy, że się zgadzasz? - pyta. Nie odpowiadam. Zamiast tego zdejmuję spodenki. Kątem oka dostrzegam, że Cody zdejmuje swoją koszulkę i rzuca ją na ziemię. Odwracam się do niego plecami i odpinam stanik, który ląduje na wykafelkowanej podłodze. Gdy sięgam palcami do majtek, czuję dłonie Cody’ego na swoich biodrach i jego usta na swoim ramieniu. Delikatnie je zsuwa, a one lądują u moich stóp. Otwieram drzwiczki prysznica i staję twarzą do Cody’ego. Przygląda mi się, czci mnie swoim wzrokiem. Jego jabłko Adama porusza się, gdy przełyka ślinę. Na ułamek sekundy spoglądam na jego krocze. Słodki Jezu, myślę. Odkręcam wodę. Cody wchodzi pod prysznic, zamykając za sobą drzwiczki. Krople wody spływają po naszych ciałach. Cody przybliża się do mnie, łapie mnie jedną ręką w talii, przyciągając mnie do siebie. Czuję jego ciało w każdym miejscu swojego. Przylegamy do siebie. Spoglądam na Cody’ego, zadzierając głowę do góry. Wolną dłonią przeczesuje moje włosy, których niesforne pasma opadły na twarz. Uśmiecha się delikatnie. Pochyla się, a ja wspinam się na palce. Nasze usta spotykają się wpół drogi, a ja mam wrażenie, że wokół nas iskrzy się. Cody napiera na mnie całym ciałem, a ja czuję za plecami chłodne kafelki. Drugą dłoń wplata mi we włosy, obejmuje moją twarz. Nieśmiało kładę dłonie na jego biodrach. Czuję jak coś twardego napiera na mnie. O cholera, myślę. Podniecam go! Uśmiecham się, nie przerywając pocałunku. Cody wykorzystuje tą chwilę i zakrada się swoim językiem, który splata się z moim. Wędruję dłońmi wyżej. Delikatnie wbijam paznokcie w jego skórę, przez co jeszcze bardziej przyciska mnie do ściany swoim ciałem.
- Powiedziałem ci kiedyś, że jesteś cholernie seksowna? - pyta, patrząc mi w oczy. Uśmiech ponownie zakrada się na moją twarz.
- Nie pamiętam… - szepczę.
- W takim razie, mówię ci teraz, że jesteś cholernie seksowna. - Ponownie złącza nasze usta. Moje dość drobne ciało jest wciśnięte między silnie zbudowane ciało Cody’ego, a wykafelkowaną ścianę. Zsuwam dłonie niżej i ściskam delikatnie jego pośladki.
- Robisz się niegrzeczna - mruczy, po czym ponownie całuje się ze mną. Męczy mnie ciągłe stanie na palcach. Cody jakby to odczytuje z moich myśli, bo jego dłonie znajdują się na moim tyłku, po czym podnosi mnie, a ja oplatam go nogami w pasie. Wplatam palce w jego włosy. Krople wody wciąż atakuje nasze ciała. Fale podniecenia, raz za razem, rozlewają się po moim ciele.
- Cóż, ten prysznic nie jest zbytnio oszczędny - mówię. Cody spogląda na mnie, przerywając nasz pocałunek. Wciąż jednak wiszę na nim jak małpka, ale już po chwili ponownie moje nogi dotykają białego brodzika. Wpatruje się we mnie z lekko rozchylonymi ustami. Wyraz jego twarzy jest dla mnie nieodgadniony - zastanawiam się, o czym teraz myśli. Nagle, ni stąd ni z owąd, kuca przede mną, trzymając dłonie na moich biodrach. Boże, czuję się delikatnie mówiąc zażenowana. Jestem przed nim naga, a on jeszcze klęczy przede mną z głową na wysokości mojej… no wiecie. Przełykam ślinę, mając nadzieję, że nie zrobi tego, co mam na myśli. Czuję jego usta pomiędzy udami, po chwili jego język delikatnie mnie pieszczący. Mój oddech robi się płytki, a wszystkie mięśnie się napinają. Rozchylam bardziej nogi, a Cody wciąż mnie pieści swoim językiem, sprawiając, że zapominam jak mam na imię, gdzie jestem. Znajduję się w innym świecie tak bardzo odległym od tego i jednocześnie tak bliskim. Rozchylam wargi i zamykam oczy, opierając głowę o kafelki. Jezu! Z moich ust wydobywa się cichy jęk. Nagle Cody przerywa, ale za to po chwili czuję w sobie jego palce, penetrujące moje wnętrze. Cholera, to jest takie… Boże! Zalewa mnie fala podniecenia. W moim ciele szaleje coś czego nie umiem określić. Łapię gwałtowniej oddech, gdy palce Cody’ego szybciej poruszają się we mnie. Kolana mi miękną, gdy docieram na szczyt. Gdyby nie silny uścisk Cody’ego, już bym leżała. Spogląda na mnie, w jego oczach widzę dwie iskierki samozadowolenia.
- Dlaczego…? - pytam, łamliwym głosem.
- A dlaczego nie? - odpowiada wesoło. Podnosi się. Chwyta żel pod prysznic, wylewa go trochę na swoje dłonie i zaczyna mnie delikatnie myć. Wciąż jestem oszołomiona po tym, co stało się przed chwilą.
- Wracaj do łóżka, a ja zrobię ci śniadanie. Na co masz ochotę? - pyta, gdy jestem już w pidżamie. On jest owinięty ręcznikiem w pasie.
- Cokolwiek przyrządzisz - odpowiadam jakby od niechcenia. Leniwym krokiem wracam do sypialni, w której wchodzę pod kołdrę. Zakrywam się kołdrą po same uszy i zastanawiam się nad tym, co niedawno miało miejsce. To było… wow. Najbardziej ciekawiło mnie, dlaczego Cody to zrobił. Nie żeby mi to przeszkadzało, bo to było… niesamowite!
- Śniadanie, dla najpiękniejszej i najseksowniejszej dziewczyny - mówi Cody, wchodząc do sypialni. Wynurzam się spod kołdry. Na jego twarzy widnieje szeroki, pogodny uśmiech, oczy śmieją miłym blaskiem. W rękach trzyma tacę, a na niej dwa małe talerze z omletami i dwie szklanki soku.
- Dziękuję. - Uśmiecham się, gdy na moich kolanach leży taca z jedzeniem. Cody zajmuje miejsce obok mnie. - Smacznego.
- Nawzajem, skarbie.
Podczas jedzenia pysznego śniadania pytam:
- Jakie plany na dziś?
Cody przeżuwając kęs omleta, spogląda na mnie.
- Wczorajszy spacer nam nieco nie wyszedł, więc może dzisiaj ci pokażę okolicę?
- Yup - odpowiadam, ucieszona. Od samego rana byłam zadowolona, uśmiechałam się nawet do ściany. Nie wiem skąd u mnie tyle pozytywnej energii.
- Skocz się ubrać, a ja zmyję naczynia - mówi Cody, całując mnie w policzek.
- Mogę pozmywać, w końcu ty zrobiłeś śniadanie.
- Nie trzeba - odpowiada, schodząc z łóżka. Zabiera tacę z pustymi naczyniami i wychodzi z sypialni.
Wstaję i zaczynam grzebać w jednej z toreb, szukając czegoś do ubrania. Wkładam trampki, szorty i koszulkę, którą wkładam w spodenki. Robię lekki makijaż, usta muskam błyszczykiem.
- Gotowa! - oznajmiam, stawiając się w kuchni.
- Gotowy - odwraca się Cody, wycierając dłonie w mały ręcznik. Uśmiecha się szeroko, ukazując przy tym swoje białe zęby. Podchodzi do mnie. - Czekaj, wezmę jeszcze aparat. - Muska ustami przelotnie mój policzek. Cierpliwie czekam, aż wróci. Łapie mnie za rękę, mając przez ramię przewieszony aparat. Wychodzimy z domu, zamykając go na klucz, choć nie wiem po co skoro i tak nikt tu nie przychodzi.
Idziemy plażą, trzymając się za ręce i oboje milczymy. Nie warto zużywać niepotrzebnie słów. Jest ich tak niewiele w eterze.
- Razem z Alli i Tomem udawaliśmy, że ten las jest wielką puszczą. Chodziliśmy po drzewach, chroniąc się przed Indianami. Całe dnie potrafiliśmy tu przesiedzieć i się tak bawić. Mama i tata niejednokrotnie wołali nas z plaży żebyśmy wracali. Tyle razy prosili nas byśmy tam nie chodzili, żebyśmy nie wspinali się na drzewa, bo ciągle chodzimy z poobdzieranymi kolanami, ubrania ciągle są brudne. Jednak dla nas był to wówczas cały świat i nie mieliśmy zamiaru z niego rezygnować.
Uśmiecham się słysząc tą opowieść.
- Mam z tym miejsc wiele wspomnień, dlatego tu wracam. Byłem tu szczęśliwy.
- A teraz jesteś? - pytam, spoglądając na niego. Zatrzymujemy się i Cody mi się przygląda z konsternacją.
- Oczywiście. Jesteś ze mną, a to już czyni mnie szczęśliwym. - Chowa pasmo moich włosów za ucho. - A czy ty jesteś szczęśliwa? - pyta, przekrzywiając głowę i wpatruje się we mnie swoimi nieprzeniknionymi niebieskimi oczami.
Przegryzam wewnętrzną stronę policzka, zastanawiać się co odpowiedź. Czy jestem szczęśliwa? Rano obudziłam się taka wesoła. Chyba to jest szczęście.
- T-tak - odpowiadam.
- Wahasz się - zauważa.
- Nie do końca wiem, kiedy mogę mówić o szczęściu w swoim przypadku.
- Dokonam wszelkich starań, byś była zawsze szczęśliwa. - Unosi moją dłoń i całuje ją.
*
Popołudnie spędzamy na plaży, wylegując się w ciepłych promieniach słońca. W zasadzie to ja się wyleguję - Cody jest zbyt ruchliwy i nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu więcej niż dziesięć minut.. Znalazł sobie świetne zajęcie - robienie mi setek - jeśli nie tysięcy… - zdjęć. Jest nieco natrętny jak paparazzi. Jednak nie chcę mu sprawić przykrości, gdy on się tak dobrze bawi. W końcu odwracam się i wyciągam rękę po aparat. Jednak w jakiś niewyjaśniony sposób leżę na Cody’m. Czuję jego rozgrzaną skórę. Szczerzy się do mnie, będąc przygwożdżonym ciężarem mojego ciała. Zerkam na jego kuszące wargi, które aż się proszą o to, by je pocałować. Wpijam się w nie, a Cody bardzo szybko odpowiada na mój pocałunek. Jego dłonie znajdują się na mojej talii. Delikatnie ocieram się biodrami o jego krocze, czując, że Cody ma coraz ciaśniej w kąpielówkach. Uśmiecham się, nie przerywając pocałunku. Jestem ciekawa do jakiego stopnia potrafi się kontrolować. Jego dłonie zsuwają się i zatrzymują się na moich pośladkach, lekko je ściskając, przez co jeszcze bardziej się o niego ocieram.- Chcesz doprowadzić do tego, żebyśmy się kochali na środku plaży? - pyta, spoglądając mi w oczy, w których błyszczy ciekawość i podniecenie.
- Czemu by nie - wzruszam ramionami, obejmując dłońmi jego twarz. Całuję go ponownie, będąc ciekawa jak to się dalej potoczy. Jednak tym razem Cody nie oddaje pocałunku wcale. Jestem zawiedziona. - … Dlaczego? - pytam, kładąc się obok niego.
- Nie mam przy sobie gumki - odpowiada. Wyraz jego twarzy zrobił się poważniejszy, a rysy twarzy wyraźnie wyostrzyły.
- Ach. - Widać włączyła się w nim racjonalna część. W sumie ma rację i nie powinnam być zła. Jednak mimo wszystko mnie odtrącił i to zabolało. Cody odwraca się na bok i patrzy na mnie z miłością.
- Nie zrozum mnie źle. Już raz prawie wpadliśmy i nie chcę byśmy oboje ponownie przez to przechodzili. - Ma łagodny wyraz twarzy, kciukiem gładzi mój policzek. Unoszę kąciki ust do góry, ale zaraz ponownie opadają. MARTWI SIĘ O CIEBIE, KRETYNKO!, krzyczy moje wewnętrzne ja.
- Pociągam cię? - pytam cicho. Skąd u mnie tyle odwagi?!
Cody się uśmiecha.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo.
Nagle klęka u mojego boku. Wsuwa ręce pod moje ciało i wstając unosi mnie do góry, po czym biegnie do wody.
- ZWARIOWAŁEŚ?! - drę się. Bez jakiegokolwiek skutku, bo Cody już jest po pas zanurzony we wodzie. Uśmiecha się szaleńczo, zatrzymując się. - Nie wrzucisz mnie, prawda? - pytam, spoglądając na niego.
- Od ciebie to zależy - odpowiada, zabawnie poruszając brwiami. Marszczę brwi. Przekręca mnie tak, że mam nogi oplecione wokół jego pasa, a ramiona wokół szyi. Przymyka oczy, zbliżając swoją twarz do mojej. Gdy czuję jego usta na swoich również zamykam oczy. Całujemy się dobrą chwilę, przy czym czuję, że Cody idzie w głąb morza. W końcu oboje jesteśmy cali zanurzeni we wodzie i wciąż się całujemy. Boże, jakie to romantyczne! Po chwili się wynurzamy, by zaczerpnąć powietrza. Wciąż jestem opleciona wokół ciała Cody’ego. Uśmiecha się szeroko, prezentując swoje proste, białe żeby. W jego niebieskich oczach odbijają się promienie Słońca, przez co błyszczą jak szalone. Trzyma mnie mocno w swoich objęciach, jego mokra skóra dotyka mojej. Czuję jak jego serce bije przyspieszonym rytmem. Bum, bum, bum-bum.
W tej chwili wiem już dlaczego Bóg postawił tego chłopaka przede mną. On mnie kocha, a ja …jego. Nie ma innej opcji. Opiekuje się mną, stawia mnie nade wszystko, chce dla mnie jak najlepiej, nie może znieść myśli, że coś mogłoby mi się stać, moje szczęście jest jego szczęściem. Boże, biję ci pokłony za stworzenie tego człowieka. To najlepsze co mogłeś zrobić.
Nosem trącam jego szyję, wdychając jego zapach. Boski zapach mojego chłopaka. Pachnie żelem pod prysznic, wanilią. W odpowiedzi on przytula mnie jeszcze mocniej.
Zawiewa lekki wiaterek, a mnie przebiega dreszcz po plecach. Cody czuje to, więc idzie ku plaży, na której siada mnie na kocu i przykrywa ramiona ręcznikiem. Z wiklinowego piknikowego kosza wyjmuje butelkę wody.
- Napij się - mówi, podając mi ją.
Kręcę głową.
- Nie chce mi się pić.
Mruży niebezpiecznie oczy.
- Mimo to powinnaś dużo pić. Jest strasznie ciepło, nie chcę żebyś się odwodniła i znów wylądowała w szpitalu i to znów przeze mnie. - Ton jego głosu jest poważny. Jego twarz już nie jest tą uroczą twarzyczką plażowego gościa, co niedawno. Znów przypomina dorosłego mężczyznę.
Wzdycham i biorę od niego butelkę, upijając spory łyk.
- Grzeczna dziewczynka - mówi wesołym głosem. Sam wypija jeszcze większy łyk przez co butelka jest w ponad połowie pusta. - Zjesz coś?
- A co masz? - pytam, podchodząc na czworaka do koszyka, niczym kot. Są w nim same owoce i kanapki. - Nie ma niczego słodkiego… - Spoglądam na niego smutnymi oczami, a usta wyginam w podkówkę.
- Aniołku, na tym upale wszystko by się roztopiło. W domu mamy coś słodkiego - mówiąc to gładzi mnie kciukiem po policzku. Przysiadam na piętach. Wpadam na pewien pomysł. - Masz badmintona? - Szczerzę się.
- Myślę, że w domu powinien być.
- Gdzie? Pójdę po niego. - Wstaję. Patrzę na niego z góry. Wydaje się być teraz takim małym chłopcem.
- Um… w piwnicy. I najlepiej będzie jeśli pójdziemy oboje. - Również wstaje.
- Dlaczego? - Marszczę brwi.
- Nie zostawię cię tu samej, ale też samej cię nie puszczę. Bóg wie jak ta piwnica wygląda, skoro do niej nikt nie wchodził przez… rok? I nie ma w niej światła. - Łapie moją rękę.
- Zostawisz to wszystko…? - Wskazuję brodą na koc i kosz.
- Najwyżej zwierzęta z lasu coś sobie zjedzą. - Wzrusza ramionami. Puszcza na chwilę moją rękę, bierze klucze, telefony i aparat, po czym ponownie splata nasze palce.
W piwnicy faktycznie - nie ma światła. Na szczęście znaleźliśmy dwie latarki, które teraz są jedynym źródłem światła. Nie wygląda najgorzej - wszystko jest poukładane (zaryzykowałabym stwierdzenie, że aż pedantycznie poukładane), jedynie jest dużo kurzu i trochę pajęczyn. Szczurów ani myszy nie widzę.
Paletki do badmintona znajdujemy na jednej z półek, tuż obok piłek. Na tej samej półce są również lotki.
- Coś jeszcze chcesz? - pyta, kierując snop światła swojej latarki wprost na moją twarz, przez co zasłaniam oczy ręką.
- Nie, chodźmy stąd - odpowiadam.
Chwilę później znów jesteśmy na plaży i gramy w badmintona, jednak wiatr trochę nam to uniemożliwia. Mimo to śmiejemy się, a Cody parę razy rzuca się na klatę na piasek był odbić lotkę.
_____________________________________________________________________
* nie pamiętam dokładnie tego, co Cody opowiadał jak byli w tym domku po raz pierwszy, więc za wszelkie błędy rzeczowe z góry przepraszam. Jestem zbyt leniwa, by szukać odpowiedniego rozdziału i czytać go, by wszystko się zgadzało.
_______________________
WESOŁYCH ŚWIĄT
Ta pogoda jest strasznie myląca! Haha.
Rozdział ma 12stron (myślałam, że jest krótszy o.O), więc bijcie pokłony.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba. :)
Byłam na koncercie Justina (jednak), więc jeśli chcecie dowiedzieć się jak było wpadnijcie tu: Uwieczniając swój styl !
Make your dreams come true,
Basia. xoxo