12/14/2013

Cz. IV R. 24 - Oczekiwanie

Wchodzę do sypialni i widzę Gosię siedzącą po turecku na łóżku, otoczoną książkami. Wzdycham przeciągle.
            - To nasz ostatni dzień tutaj, a ty się uczysz? – pytam, siadając obok niej.
            - Cody, za dwa tygodnie mam egzaminy. To ostatni dzwonek na powtórkę czegokolwiek – mówi, spoglądając na mnie.
            - Przecież ty i tak umiesz to wszystko. Przerabiałaś ten materiał ze mną rok temu. – Gdy Gosia chce już coś powiedzieć, dodaję: - Aniołku, skoro ja zdałem egzaminy to ty tym bardziej. No już. Idziemy na plażę. – Wyciągam dłoń w jej stronę.
            - Ale…
- Nie ma żadnego ale. To też nasz ostatni dzień, bo jutro ja wracam do Europy, a ty zostajesz na Złotym Wybrzeżu.
            - Niech ci będzie… - Wzdycha.
*

            - Pamiętaj, że Cię kocham, aniołku – powtarzam Gosi po raz setny. Jesteśmy na lotnisku. Powinienem stać już w tej długiej kolejce do odprawy, ale zamiast tego żegnam się z Gosią.
            - Kocham Cię, Cody – mówi. Jej czekoladowe oczy są smutne, wypełnione tęsknotą. – Napisz, zadzwoń jak wylądujesz.
            - Obiecuję. Kocham Cię. Pamiętaj. Cholera, już tęsknię. – Wpijam się w jej usta, zachłannie pragnąc pocałunku. Zobaczę ją dopiero za dwa tygodnie. Jak ja sobie poradzę bez niej w trasie? Zatęsknię się na śmierć. Tak bardzo ją kocham. Tak bardzo tęsknię.
            - Idź, bo zaraz zamkną bramki. Kocham Cię. – Gosia kładzie dłoń ma mojej klatce piersiowej i delikatnie odpycha mnie od siebie. Patrzę na nią, na jej zeszklone oczy. Serce mi się kraja. Uśmiecham się delikatnie, próbując ją pocieszyć.
            - Kocham Cię – mówię, idąc w stronę taśm. Macham jej na pożegnanie. Kładę plecak w plastikowym koszyku, wyjmuję też zawartość kieszeń. Odwracam się, by spojrzeć na Gosię, ale jej już nie ma. Smutnieję. Wzdycham. Nie dziwię się jej, że już poszła, myślę. Przeciąganie pożegnań nigdy nie wychodzi na dobre. Przechodzę przez bramkę i pokazuję swój bilet i paszport.

***
            Siedzę na łóżku i wpatruję się w jedno z naszych wspólnych z Cody’m zdjęć, które mam na telefonie. To akurat zostało zrobione kilka dni temu. Oboje szczerzyliśmy się do aparatu jak głupcy. Oboje w tamtym momencie byliśmy szczęśliwi. A teraz? Mam doła jak stąd do piekła i żadnej chęci, by uczyć się do egzaminów.
            Ktoś puka do drzwi, a ja tak jak za każdym razem mam nadzieję, że to Cody.
            - Proszę.
            Do mojego pokoju wchodzi mama, w ręce trzyma tacę, na której jest dzbanek z sokiem pomarańczowym, szklanka i kilka jej domowych, czekoladowych babeczek.
            - Jak Ci idzie nauka? – pyta, kładąc tacę na szafce, przy łóżku. Siada obok mnie.
            - Marnie, nie mam sił na naukę…
            - Tęsknisz za nim, wiem. – Mama chwyta moją rękę.
            - Też kochałaś kiedyś kogoś tak mocno, że to aż się bolało?
            - Tak, właśnie w ten sposób kocham Twojego tatę. – Uśmiecha się.
            - Wiesz, co? Chodźmy na zakupy, a potem biorę się za naukę.
            - Świetny pomysł.
*
            Na zakupach jak zwykle nie mogę się opanować i kupuję wszystko, co mi się podoba. Przy okazji idziemy z mamą zrobić sobie paznokcie. Gdy mama korzysta z okazji i jest u fryzjera, by podciąć swoje włosy, dzwoni mój telefon. Spoglądam na wyświetlacz i widzę zdjęcie Cody’ego. Czym prędzej odbieram.
            - Cześć – mówię.
            - Hola, Aniołku. Co u Ciebie? – Jego głos jest wesoły.
            - Jestem właśnie z mamą u fryzjera, byłyśmy na zakupach…
            - „Za dwa tygodnie mam egzaminy. To ostatni dzwonek, by się zacząć uczyć” – marnie próbuje naśladować mój głos.
            - Jak tylko wrócę do domu to siadam do książek. No dobra, lepiej opowiadaj, co u Ciebie.
            - Hm… Tęsknię. Odliczam dni do powrotu do Ciebie.
            - Skup się na trasie, dawaj najlepsze koncerty w swoim życiu. Twoje Aniołki na to zasługują.
            - A Ty zasługujesz na to, bym codziennie był z Tobą.
            - Doczekam się tego. Wyjdź przed hotel, pogadaj z dziewczynami.
            - Zadzwonię później.
            - Kocham Cię.
            - Ja Ciebie też. Pa. – Cody się rozłącza. Przez chwilę tkwię w rozmyśleniu, jednak na Ziemię sprowadza mnie głos mamy.
            - I jak?
            Ma lekko ścięte włosy i pocieniowaną grzywkę. Wygląda pięknie.
            - Jest świetnie – mówię z uśmiechem.
            Truskawkowe frapuccino później jestem już w domu. Chowam zakupy do szafy, po czym siadam do biurka i zaczynam gruntowne powtórki. Rozwiązuję zadania, czytam notatki. Nawet nie orientuję się kiedy mija północ. Włączam laptopa i sprawdzam Twittera Cody’ego. Pisze, że tęskni, ale jednocześnie jest szczęśliwy, bo może spędzać czas z fankami. Martwi mnie to, że wciąż nie zadzwonił. Postanawiam zadzwonić do niego, jednak on nie odbiera. Próbuję się tym nie przejąć i idę się wykąpać. W wannie spędzam godzinę czytając magazyn, po czym, gdy woda jest już zimna, wychodzę. Szczotkuję zęby, rozczesuję włosy, wcieram krem do twarzy na noc, smaruję ciało balsamem i po ubraniu szortów i podkoszulki Cody’ego kładę się do łóżka.
*
            Całe dwa tygodnie mijają mi na rozmowach z Cody’m, które nie trwają dłużej niż pięć minut, nauce i spędzaniu czasu z dziewczynami, dzięki czemu jeszcze nie zwariowałam od ciągłej nauki.
            Dzisiaj przyjeżdża Cody. I dzisiaj piszę ostatni egzamin. Ubrana czarną ołówkową spódnicę z wysokim stanem, białą koszulę z krótkim rękawem i czarne czółenka na dziesięciocentymetrowym obcasie idę do szkoły. Moje serce bije jak szalone, w głowie powtarzam sobie wszystkie istotne wiadomości.
            Dwie godziny później jestem już po egzaminie. Myślę, że napisałam go dobrze. Znałam odpowiedź na każde pytanie. Zdam, na pewno. Jest to bardziej pewne niż to, że jutro wstanie słońce. Przemierzam pusty korytarz krokiem modelki na wybiegu. Skończyłam pisać jako pierwsza. Schodzę po schodach, przechodzę przez główne wejście do szkoły. Na końcu schodów czeka na mnie Cody z bukietem kwiatów.
______________________________
Witam Was moje najdroższe skarby!
Dzisiaj natchnęło mnie do napisania tego rozdziału. Wcześniej planowałam napisać po prostu epilog, ale jakoś stwierdziłam, że napiszę po prostu kolejny rozdział. Szału nie ma, ale mam nadzieję, że się cieszycie. 
Mam nadzieję, że ktoś jeszcze pamięta o tym opowiadaniu. 
Buziaki.
Wesołych Świąt, bo nie wiem, czy napiszę coś jeszcze przed świętami, ale chyba nie - brak czasu, wybaczcie. Xoxo

            

6/08/2013

Cz. IV R. 23 - Złamanie

            To jeden z naszych ostatnich dni tutaj. Spędzamy go razem, wylegując się na plaży, słuchając skrzeku mew i szumu morza. Nie liczy się nic oprócz nas. Dla chwil takich jak ta warto żyć – jesteśmy sami, jesteśmy razem. Nie potrzebujemy słów, by zapełnić ciszę jaka panuje między nami. Wystarczy nam nasza obecność.
            Podnoszę się, wsuwam ramiona pod ciało Gosi i z nią na rękach wstaję. Na twarzy mojej dziewczyny widnieje najpiękniejszy uśmiech jakim jest zdolna mnie obdarzyć. W jej czekoladowych oczach widzę szczęście. Udało mi się przywrócić dawną Gosię, tą w której zakochałem się podczas koncertu w Chicago. Nie mówcie mi, że nie ma rzeczy niemożliwych.
            Uchodzę kawałek, po czym klękam i kładę Gosię na piasku. Składam krótki pocałunek na jej ustach, po czym suchym piaskiem delikatnie posypuję jej ciało. Zauważam dużo wyrzuconych muszelek, więc zbieram je i układam wokół sylwetki Gosi.
            - Beach wife – mówię, podziwiając swój efekt.
            - Beach kid – odgryza się Gosia. Sięga ręką do mojego policzka. Uśmiecham się. Pochylam się nad Gosią i całuję ją. Jej długie palce wplatają się w moje włosy i burzą moją fryzurę. Uśmiecham się przez pocałunek. Chcę by ta chwila trwała wiecznie, nie chcę stąd wyjeżdżać. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie nic nie robiąc ze swoją dziewczyną. Okej, okej – gdy się całujemy i leżymy razem w łóżku jestem jeszcze szczęśliwszy. Miłość czyni nas najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
            - Kocham cię – szepcze Gosia, patrząc mi w oczy.
            - Ja ciebie bardziej, aniołku – odpowiadam, muskając ustami czubek jej nosa. Chichocze w odpowiedzi na tą pieszczotę.
*
            - Umiesz zrobić gwiazdę? – pyta Gosia, odwracając się na bok. W jej oczach kryje się ciekawość.
            - Kiedyś potrafiłem, ale dawno nie robiłem… - Drapię się po karku, będąc lekko zakłopotanym. Kilka lat temu z Alli robiliśmy gwiazdy, stawaliśmy na rękach, ale dzisiaj jestem wyższy, cięższy i wyszedłem z wprawy.
            - Spróbujesz? – Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki i zapłonęła w nich nadzieja. Usta delikatnie wygięły się w podkówkę.
            - Ale niczego nie obiecuję! – ostrzegam, wstając. Gosia także się podnosi i siada po turecku. Znajduję w miary równy teren i przymierzam się, by wykonać gwiazdę. Raz, dwa i… trzy. W mgnieniu oka z powrotem jestem na nogach. Spoglądam na Gosię, będąc dumnym z tego, że mi wyszło. Uśmiecham się triumfalnie, szczerząc zęby.
            - Zrób coś jeszcze!
            - Twoja kolej. – Przekazuję jej pałeczkę.
            - Coś ty, ja nie umiem. Nie jestem tak wyćwiczona jak ty.
            - Pomogę ci – oferuję. Gosia poddaje się i wstaje. Podchodzi do mnie i zatrzymuje się przede mną z rękami podpartymi na biodrach. – Okej, to może na razie tylko stanie na rękach spróbujesz – instruuję. Brwi Gosi wędrują ku górze, na jej czole pojawiają się poziome zmarszczki.
            - Może spróbujmy coś mniej ekstremalnego? – proponuje cienkim głosem.
            - Nie-e – odpowiadam. Zaczynam zastanawiać się, jakby tu podnieść Gosię i ją obrócić, by w efekcie „stanęła” na rękach. – Połóż się – mówię.
            - Po co…? – pyta podejrzliwie.
            - Po prostu mnie posłuchaj. – Pełna rezygnacji kładzie się. Staję u jej stóp, łapię jej kostki podnoszę ją do góry, na co reaguje krzykiem. – Nie krzycz, nic ci nie robię przecież! – Śmieję się, na co Gosia obdarza mnie morderczym spojrzeniem. Natychmiast milknę. – No okej, więc skoro teraz tak już wisisz to postaw ręce na piasku. – Gosia wyciąga ręce i kładzie całe dłonie na piasku. – Dobrze, a teraz spróbuj zrobić kilka kroków do przodu.
            - Że co?! – krzyczy, spoglądając na mnie.
            - Spokojnie, trzymam cię. – Gosia wzdycha przeciągle, po czym rusza nieco do przodu. Idę z nią, wciąż trzymając jej kostki. Powoli nawet przyspiesza. – Ej, ej, ale zwolnij, co? – Gosia zatrzymuje się.
            - Możesz mnie odstawić z powrotem? Kręci mi się w głowie.
            Chwilę później Gosia leży na kocu.
            - Lepiej ci? – pytam, troskliwym gestem chowając pasmo jej włosów za uchem.
            - Tak, chociaż wciąż mam wrażenie, że jestem na karuzeli…
            - Zamknij oczy i oddychaj głęboko. – Gosia stosuje się do mojej rady.
*
            Z Gosią leżącą na mnie obracam się o sto osiemdziesiąt stopni, tak że leżę na niej.
            - Cięęęężki jesteś! – Śmieję się i podnoszę na wyprostowanych rękach. Do moich uszu dobiega trzask łamanej kości. Jedyne co udaje mi się to nie upaść na Gosię, tylko obok. Ból jest nie do zniesienia, łzy stają mi w oczach, ale zaciskam zęby.
            Gosia klęczy u mojego boku.
            - Boże, Cody, co się stało?! – pyta. Jej głos drży, jest przerażona.
            - Jeszcze nie Boże – żartuję. Świetnie – mam złamaną rękę, umieram z bólu, ale pożartować nie zaszkodzi, prawda? – Musisz zawieźć mnie do szpitala.
            - Co?! – Jej oczy znów są wielkie, widać w nich strach.
            - Dasz radę. – Powoli zaczynam się podnosić, trzymając się za prawą rękę, by ograniczyć ruchy nią do minimum. Gosia także wstaje. – W holu na szafce jest mój portfel z dokumentami i kluczyki z samochodu i jakbyś mogła weź mi bluzę i buty – mówię w drodze do domu. Gosia przytakuje i przyspiesza. Siadam na werandzie i czekam aż wróci. Nie mija kilka minut, a jest już ubrana, a w rękach ma wszystko o co prosiłem. Uśmiecham się ciepło do niej. Delikatnie wkładam bluzę, a lewą ręką usiłuję wcisnąć Tomsy na swoje stopy. Po chwili się to udaje i idziemy do samochodu. Dokładnie objaśniam Gosi jak ma odpalić samochód. Piętnaście minut później jesteśmy już w szpitalu. Tak jak myślałem: moja ręka była złamana. Na szczęście nie dostałem gipsu tylko aircast. Po godzinie spędzonej na kozetce jestem już w domu.
            - Połóż się do łóżka, a ja zrobię coś do jedzenia. Odpocznij – mówi Gosia, gdy tylko weszliśmy do domu.
            - Gosiu, mam tylko złamaną rękę, nie jestem umierający. – Przyciągam ją lewą ręką do siebie. Całuję jej czoło, ciesząc się z tego, że jestem od niej wyższy. – Ty się połóż, odpocznij, a ja zrobię coś do jedzenia.
            - Jedną ręką w dodatku lewą? – pyta Gosia.
            - Dam sobie radę – odpowiadam, całując czubek jej nosa. Uśmiecha się.
            - Jakbyś mnie potrzebował to krzycz – mówi, po czym znika w drzwiach sypialni. Wchodzę do kuchni i zastanawiam się, co przygotować do jedzenia. Otwieram lodówkę w poszukiwaniu jakiegoś pomysłu. Marie dała nam trochę kurczaka, więc wkładam go do mikrofalówki. Z zamrażalnika wyjmuję frytki i wkładam je do frytkownicy.
            - Gosia! – krzyczę, gdy posiłek jest już na talerzach.
            Słyszę jak Gosia biegnie, a sekundę później jest już w kuchni.
            - Tak?
            - Jedzenie gotowe – mówię z uśmiechem.
            - Wow. Nieźle pachnie. – Uśmiecha się i podchodzi do blatu, na którym są talerze. – Twórcze, nie ma co – śmieje się.
            - Przepraszam, ale z jedynie sprawną lewą ręką nie mogłem zrobić nic lepszego – bronię się.

            - Okej, okej. – Podnosi ręce w poddańczym geście. – Rozumiem. Chodźmy jeść, umieram z głodu. – Chwyta talerze i wychodzi z nimi z kuchni. 
_______________________________________
Tak, wiem, krótki. Ale chciałam, żebyście coś mieli do czytania. 
Myślę, czy nie skończyć opowiadania wcześniej niż za trylion rozdziałów - ostatnio brakuje mi ochoty i czasu do napisania czegokolwiek. I tak to opowiadanie ma już grubo ponad 100rozdziałów, co się naprawdę rzadko zdarza. 
Zostawiam Wam link do:
- mojego photobloga: photoblog.pl/fuckitimforeveryoung
- mojego bloga: Be oryginal
- mojego nowego opowiadania z Justinem: Well, let tell me a story about a girl and a boy
Co myślicie o nowym szablonie?
Buziaki,
Basia.

5/11/2013

Cz. IV R. 22 - Zabawne


***
Mierzę wzrokiem sylwetkę Cody’ego. Ma na sobie białą koszulkę z krwistoczerwonymi ustami i czarne spodnie.
- Nie podoba mi się ta koszulka - mówię, podchodząc do niego. Łapię jej dół i zaczynam podciągać do góry, jednak Cody kładzie swoje wielkie dłonie na moich.
- Co ci się w niej nie podoba? - pyta, spoglądając na mnie.
- Jest zbyt wyzywająca - odpowiadam i stawiam opór jego dłoniom, które poddają się i mogę zdjąć koszulkę Cody’ego. Cody pomaga mi zdjąć ją do reszty, bo niestety jestem za niska, po czym składam ją i podchodzę do jego walizki. Przeszukuję ją, jednak nie ma w niej żadnego normalnego t-shirtu, którego nadruk by mi odpowiadał. Po chwili na dnie znajduję zwykłą białą koszulkę na ramiączkach. - Tą możesz ubrać, a jak wrócimy do Europy to zabieram cię na zakupy - mówię, rzucając Cody’emu T-shirt. Ten łapie go w locie i szybkim ruchem przeciąga przez głowę. - Od razu lepiej. - Uśmiecham się. - Teraz możemy iść na spacer. - Podchodzę do niego i łapię jego dłoń.
- Co ci nie pasuje w moich koszulkach? - pyta, gdy idziemy plażą.
- Jakoś nie lubię oglądać cię ubranego w koszulki z półnagimi dziewczynami albo takimi ustami jak ta dzisiejsza.
- To ja przejrzę twoje koszulki i też co nieco wyrzucę. - Wbija mi palec w talię i zaczyna łaskotać. Podskakuję i zaczynam się bronić, jednak już po chwili leżę na piasku, a Cody jest tuż nade mną tak, że nie mam się jak ruszyć. - Przegrałaś. -Szczerzy się.
- Nie byłabym tak pewna na twoim miejscu - mówię, łapiąc go za ramiona i używając wszystkich swoich sił jakie posiadam w swoim drobnym ciele, próbuję położyć Cody’ego, jednak skutek jest raczej marny, przez co Cody się śmieje.
- Pogódź się z tym, że jestem silniejszy - szepcze mi do ucha, po czym delikatnie całuje miejsce pod uchem. Czuję jak jego usta przysysają się do mojej skóry na szyi. Wiem, że będę miała tam dokładny odcisk ust Cody ego i mam nadzieję, że do powrotu on zniknie. Kładę dłoń na szyi blondyna i z całej siły przyciągam go do siebie odpłacając się mu tym samym. - Niegrzeczna się robisz. - Delikatnie gryzie mnie w szyję. - Ale podoba mi się to.
*
Podnoszę się z łóżka po popołudniowej drzemce. Spoglądam za okno - jest już ciemno, słońce zdążyło zajść. Przeciągam się, rozglądając się po pokoju, jednak nigdzie nie widzę Cody’ego, więc wychodzę z łóżka i opuszczam pokój powolnym krokiem. Swojego chłopaka - a raczej Bad assa po tym, co mi zrobił - znajduję w salonie. Swoją drogą salon został nieco przemieniony - światła są przyciemnione, na stole stoją dwie szklanki, przekąski, z głośników wydobywa się klubowa muzyka. Zaczynam się zastanawiać, co to wszystko ma znaczyć. Czuję dłonie Cody’ego na swojej talii i jego oddech na swoim karku. - Tonight I will love, love you tonight. Give me everything tonight. - Jego głos jest niski i pociągający. Do głowy wpada mi pewien pomysł. Odwracam się i zarzucam Cody’emu ręce na szyję.
- Oczywiście - odpowiadam, starając się brzmieć kusząco. Cody delikatnie przegryza moją dolną wargę, po czym puszcza ją.
- Włóż coś seksownego - mruczy. - A ja idę coś dokończyć. - Szczęka opada mi do ziemi. Czy ja mam coś seksownego?, zastanawiam się w drodze do sypialni. Klękam przed walizką i przeszukuję jej zawartość. Do rąk wpada mi jakiś czarny materiał, którym okazuje się być obcisła sukienka. Przeszukuję ponownie walizkę, jednak nie znajduję nic odpowiedniejszego, jedynie s e k s o w n ą bieliznę. Boże, jeśli Cody mi ją kupił, to ja chyba zapadnę się pod ziemię, myślę. W końcu ubieram się w czarny stanik, którego miseczki są pokryte koronką i ładnie skrojone majtki, które także są koronkowe i nic nie zakrywają. Wbijam się w sukienkę i stwierdzam, że jestem gotowa, chociaż nie czuję się komfortowo w tym, co mam na sobie. Powoli i niepewnie wychodzę z sypialni. - Wyglądasz jeszcze lepiej niż przypuszczałem - mówi Cody, widząc mnie. Siedzi na sofie, totalnie wyluzowany. Wstaje i podchodzi do mnie. Wbijam wzrok w stopy i przyglądam się swojemu granatowemu pedicurowi. - Aniołku, nie bądź speszona - szepcze, unosząc na dwóch palcach moją brodę, bym spojrzała na niego. - Jesteś piękna, uwierz w to - mówi, patrząc mi prosto w oczy. Dostaję palpitacji serca. Pochyla się, czuję jego słodki oddech na szyi. - A w tej sukience wyglądasz pociągająco - dodaje, ściszonym głosem. Jestem w niebie, prawda? Nastaje chwila ciszy. - No to skoro sobie tą kwestię wyjaśniliśmy to możemy zacząć nasz wieczór! - mówi zadowolony. - Panie przodem. - Gestem ręki zaprasza mnie na sofę. Mijam go, czując na sobie - a konkretnie na swoim tyłku - jego wzrok. Siadam na kanapie i czekam, aż Cody zajmie miejsce obok mnie. Dostrzegam na stojącą na stole butelkę wódki. Ach, to taki ma plan, myślę.
***
Poranne promienie słoneczne padające wprost na moją twarz budzą mnie. Odwracam się na drugi bok i przyciągam do siebie ciało Gosi. Zaciągam się jej zapachem, nie otwierając oczu. Na moją twarz wkrada się uśmiech, gdy czuję jak Gosia wtula się we mnie i cicho wymawia moje imię. Ustami muskam nagą skórę jej ramienia. Wygląda uroczo z rozczochranymi włosami, lekko zaróżowionymi policzkami, delikatnym uśmiechem i wachlarzem rzęs na górze policzków.
Stwierdzam, że muszę wstać, więc powoli odsuwam się od Gosi. Przykrywam ją kołdrą, po czym podchodzę do walizki, by wyjąć czyste bokserki. Wkładam je i wychodzę z sypialni, spoglądając zza ramienia na słodko śpiącą Gosię. Widząc w salonie pustą butelkę po alkoholu, szklanki i miseczki z przekąskami, uśmiecham się – wracają do mnie wspomnienia z wczorajszej nocy.
- Wiem, co planujesz – mówię w trakcie pocałunku. Delikatnie chwytam jej dolną wargę w zęby. Spogląda na mnie swoimi pięknymi brązowymi oczami. Jej spojrzenie jest niewinne, jakby nie wiedziała o co mi chodzi. - Jeśli dobrze to rozegrasz to twój plan się powiedzie – dodaję, uśmiechając się. Ponownie całuję ją, wplatając palce w jej włosy. Gosia subtelnie ociera się o moje krocze, przez co w spodniach mam coraz mniej miejsca. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak to na mnie działa – zapominam o Bożym świecie. Mimo alkoholu, przez który szumi mi w głowie i wzrastającej ochoty na seks, staram się panować nad sytuacją, bo wiem, że Gosia jest w innym świecie. Z jednej strony nie chcę teraz tego robić, gdy jest pijana, bo będę uważał, że ją wykorzystałem. Jednak, gdyby spojrzeć na to z drugiej strony to Gosia naciska, a ja jestem tylko nastoletnim chłopakiem z burzą hormonów.
Gosia zdejmuje mój T-shirt , po czym jej paznokcie suną po moich plecach, zapewne zostawiając na nich czerwone ślady. Przybliża się jeszcze bliżej mnie. Moje dłonie zsuwają po jej plecach i zatrzymują się na biodrach. Nie przerywając pocałunku ani na chwilę, wstaję. Gosia oplata mnie nogami w pasie i rękoma wokół szyi. Przemierzam pokój, aż nie docieram do ściany. Dociskam do niej Gosię i wpijam się jeszcze mocniej w jej usta. Mój język splata się z jej językiem. Palce Gosi przeczesują moje włosy i łaskoczą kark. Podobnie jak wcześniej ociera się o moje krocze. Jedną ręką podciągam jej sukienkę, która po chwili ląduje u naszych stóp. Koronkowy materiał stanika drapie mnie w tors. Gosia zaczyna rozpinać moje spodnie. Podtrzymując ją jedną ręką, sięgam do kieszeni dżinsów i wyjmuję z niej opakowanie z prezerwatywą. Odpinanie spodni idzie Gosi opornie, jednak po chwili jestem jedynie w bokserkach. Podaję jej gumkę, po czym wsuwam palce pod materiał bielizny Gosi, oznajmiając, że chcę się jej pozbyć. Jakby wyczytując z moich myśli odplątuje nogi, a moja jedna ręka trzyma ją wciąż w powietrzu, obejmując ją w talii, a druga zsuwa koronkowy materiał. W brązowych oczach Gosi widzę iskierki podniecenia, błyszczą jak szalone. Z powrotem oplata nogami mój pas, jednak po dłuższym pocałunku, unoszę ją do góry, prostując ręce, na co reaguje piskiem. Spoglądam na nią i posyłam jej uśmiech. Jej nogi są przerzucone przez moje barki, a jej kobiecość jest na wysokości mojej twarzy. Gosia kurczowo trzyma się moich włosów, ciągnąc za nie lekko, bojąc się, że spadnie. Czyżby miała lęk wysokości?, zastanawiam się. Podtrzymuję ją, trzymając dłonie na jej pośladkach – kusząco miękkich pośladkach.
Językiem sunę po jej intymności. Czuję, jak mocniej ciągnie mnie za włosy, słyszę jak powietrze głośno opuszcza jej usta. Gdy ponawiam swoją czynność do moich uszu dobiega wiązanka przekleństw z wplecionym między nimi moim imieniem. Motywuje mnie to do dalszej pracy, więc jeszcze intensywniej badam językiem jej kobiecość. W jakimś stopniu przynosi mi to przyjemność taką jak Gosi. Na myśl o tym, co ona mogłaby zrobić swoimi ustami i językiem z moim penisem... Stop! Skup się na tym, co masz do zrobienia, karcę się w myślach. Za dużo pornosów, za dużo pornosów... Cholera, przecież ja ich nie oglądam. Głupieję już z tego wszystkiego.
Wkładam jeden palec do wnętrza Gosi. Jest strasznie ciasna, zaraz dojdzie, a ja nie chcę by doszła przez mój dotyk.
- Chcesz tego? - pytam, spoglądając na nią. Jej usta są lekko rozchylone, a głowa odchylona do tyłu.
- Błagam cię... - szepcze. Zsuwa się po moim torsie i oplata mnie nogami w pasie. Zdejmuję bokserki i jedną ręką nakładam prezerwatywę.
- Jesteś pewna, aniołku? - pytam. Gosia w odpowiedzi przyciska swoje usta do mojej szyi, dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej zrobiła malinkę. Wchodzę w nią delikatnie, by nie zrobić jej krzywdy. Mam coś w rodzaju deja vu. Tutaj przeżyliśmy swój pierwszy raz i też byliśmy pijani. W tle leci Bruno Mars śpiewający: „Cuz your sex takes me to paradise...”Gosia wychodzi swoimi biodrami mi naprzeciw, więc czubek mojego penisa i jej punkt G spotykają się w pół drogi.
Palcami przejeżdżam po miejscu, w którym mam odciśnięte usta Gosi. Uśmiecham się jeszcze szerzej, po czym zabieram się za zrobienie porządku. Po chwili na stole i wokół niego jest już czysto, więc wracam do sypialni. Gosia wciąż śpi. Jej cała prawa noga jest odkryta, prawa ręka spoczywa na pościeli. Wygląda to seksownie, więc bez zastanowienia chwytam telefon i robię zdjęcie. Jedno, drugie... Najmniej erotyczne wrzucam na Instagram z dopiskiem: „Moja śpiąca księżniczka”. Sprawdzam godzinę – jest ósma rano. Postanawiam iść pobiegać. Wkładam spodnie dresowe, podłączam słuchawki do telefonu, włączam muzykę, po czym wkładam go do kieszeni i zamykając dom na klucz, wybiegam. Przez jakieś pół godziny biegam i wracam do domu. Gosia wciąż śpi, więc wskakuję pod prysznic. Świeżo wykąpany i ubrany w czyste ubrania, idę do kuchni, by zrobić śniadanie. Robię tosty, a do szklanek nalewam soku. Gdy tosty są gotowe, nakładam je na talerz i razem z piciem zanoszę do sypialni.
- Dzień dobry, aniołku – witam się. Gosia z uśmiechem przeciąga się, ale zaraz ten uśmiech zastępuje grymas. Momentalnie sam przestaję się cieszyć. Kładę tacę z jedzeniem na szafce nocnej. - Co jest? - pytam, kucając i łapiąc jej malutką dłoń w moje. Niepokoję się.
- Wszystko w porządku Cody – odpowiada z uśmiechem. Wolną dłonią dotyka mojego policzka, próbując zbyć moje zmartwienie.
- Boli cię coś? - dopytuję, nie wierząc jej zapewnieniom.
- Głodna jestem – mówi, marszcząc uroczo brwi. Wzdycham i podaję jej tosta. Wysilam się na uśmiech. - Zjedz też.
- Nie jestem głodny. - Mój wzrok jest utkwiony w Gosi, zastanawiam się, co mogło sprawić, że jej uśmiech zszedł jej z twarzy wcześniej.
- Biegałeś?
- Tak, zawsze rano biegam – odpowiadam machinalnie. To przecież oczywista oczywistość. Zawsze rano biegam.
- Więc teraz musisz zjeść. - W jej głosie jest wesołość, ale także coś w rodzaju troski. Wciska mi w usta tosta. Gryzę malutki kawałek. - Większy, Cody – mówi. Jej jedna brew wędruje do góry, a twarz poważnieje. Mam wrażenie, że jest teraz moją mamą, która wciska mi jedzenie na siłę tak jak wtedy, kiedy byłem mały. I nagle nasze role się zamieniły – dopiero co ja się troszczyłem i jej „matkowałem”, a teraz robi to Gosia.
Gryzę znacznie większy kawałek, a na twarz Gosi wraca uśmiech.
- Położysz się obok mnie? - pyta.
- W ubraniach? - śmieję się. Uśmiech Gosi jest szerszy, zaczyna się śmiać. Je ostatni kawałek tosta.
- Możesz je przecież zdjąć – odpowiada. Wstaję i zdejmuję spodnie i koszulkę. Obchodzę łóżko dookoła i kładę się obok Gosi, pod kołdrą. - Mamy jakieś plany na dzisiaj? - pyta, wtulając się we mnie. Obejmuję ją ramieniem. Jest wciąż naga. Czuję jej piersi na swoim torsie.
- Póki co zaplanowałem, że zjesz śniadanie. - Muskam ustami jej czoło.
- A może... poleniuchujemy cały dzień w łóżku? - proponuje, spoglądając na mnie. W jej oczach tli się nadzieja.
- O ile mi powiesz, co cię boli – odpowiadam poważnym tonem, jednak nie chłodnym. Gosia głośno wzdycha. Wędruje palcami po moim torsie. Opuszki jej palców są chłodne.
- Po prostu... - zaczyna, patrząc na mnie. Dawno nie... No wiesz... I dlatego jestem lekko obolała, zwłaszcza po tym jak wczoraj... - mamrocze, po czym chowa twarz w mojej klatce piersiowej. Obejmuję ją mocniej, chociaż boję się, że sprawię jej tym ból. - Zrobimy to jeszcze, prawda? - pyta ściszonym głosem.
- Nie skrzywdziłem cię wczoraj? - To w jaki sposób wczoraj się z nią kochałem, raczej nie było delikatne.
- Nie, skąd. Przecież mówiłam ci, że nie mógłbyś... - zaczyna.
- Tylko nie kłam, proszę – wcinam się. Ton mojego głosu jest dość oschły, przez co Gosia gwałtownie odsuwa się ode mnie. Boli mnie to. Cholera, ja to potrafię wszystko spieprzyć, myślę. - Gosiu, to nie tak... - zaczynam. Leży zwinięta w kłębek na drugim końcu łóżka. Mam wrażenie, że ktoś wbił mi nóż w serce. - Aniołku, to nie tak miało zabrzmieć. Przepraszam, nie chciałem zarzucić ci kłamstwa. - Wzrok Gosi natrafia na mnie. Jej oczy są wypełnione smutkiem po brzegi. Proszę niebiosa o to, by nie zaczęła płakać. - Chodź tu do mnie – mówię. Mija chwila, która się dłuży niemiłosiernie, zanim Gosia decyduje się wrócić w moje ramiona. Całuję czubek jej głowy, powtarzając słowa przeprosin. Wtula się we mnie. Zimny czubek nosa ociera się o moją skórę. - Kochasz mnie jeszcze? - pytam.
- Oczywiście, że tak, głuptasie – chichocze, spoglądając na mnie. Przytulam ją mocno do siebie. Nie wyobrażam sobie, co by się ze mną stało, gdybym miał ją ponownie stracić.
- Chcę tylko jednej rzeczy. Wiesz jakiej?
- Mhm? - Jej czekoladowe oczy są pełne ciekawości.
- Chcę codziennie budzić się u twojego boku jak dzisiaj.
- Będziesz, obiecuję. - Ustami muska moją klatkę piersiową.
*
- Dlaczego wrzuciłeś moje zdjęcie jak śpię na IG? - pyta, zdenerwowana Gosia, trzymając swój telefon w ręce. Wwierca swój rozzłoszczony wzrok we mnie.
- Bo wyglądałaś bardzo słodko rano? - odpowiadam pytaniem na pytanie, szczerząc się jak idiota. Nie przekonuje to jednak Gosi. Z szafki zabiera mój telefon. Nie muszę patrzeć, by wiedzieć, że przegląda galerię. - Tylko niczego nie usuwaj, proszę – mówię cicho. Okej, wiem, że to są prawie nagie zdjęcia, ale ona jest moją dziewczyną na litość boską. Wolę mieć w telefonie jej zdjęcia niż jakieś wyretuszowanej laski z nienaturalnie dużymi piersiami.
- Cody, na przyszłość wolałabym wiedzieć, jakie moje zdjęcia masz w telefonie, okej? - pyta, oddając mi telefon.
- Jasne – odpowiadam. Rzucam telefon obok siebie. - Pora coś zjeść, aniołku – mówię.
- Nie jestem głodna.
- Nie zjadłaś dzisiaj nic oprócz tosta – zauważam. - Aniołku, jest już wieczór. Musisz coś zjeść. Na co masz ochotę?
Gosia odwraca się twarzą do mnie, a na jej twarz pojawia się uśmiech. Domyślam się, co on oznacza.
- Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie dzisiaj, aniołku. - Uśmiech zamienia się w grymas, a oczy ciemnieją. Przybliżam się do Gosi i przytulam ją. - Kocham cię i uwielbiam się z tobą kochać, ale twoje dobro jest dla mnie na pierwszym miejscu.
- Ale to przecież jest dobre dla mnie – protestuje, wyrywając się z mojego uścisku. Nie udaje jej się to.
- Nie, póki sprawia ci to ból.
- A co z tym, że praktyka czyni mistrza? - Nie poddaje się.
- Aniołku... - przeciągam samogłoski. Wiem, że mnie sprawdza. Mnie i moją silną wolę. Jej palce wsuwają się pod moje bokserki, wędrują po pośladkach (wyobraźcie sobie tą miękką skórę pośladków Cody'ego... OMG – od autorki). Przymykam oczy, starając się utrzymać żądze na wodzy. Druga dłoń Gosi zsuwa moją z jej talii, na jej pośladki. Nie chcę zrobić jej przykrości, odtrącając ją, ale nie chcę przeciągać struny. - Gosiu, proszę. Poczekaj chociaż do jutra, dobrze?
W odpowiedzi Gosia odsuwa się ode mnie.
- Idę wziąć prysznic – rzuca, wstając z łóżka. Jedną ręką podtrzymuje piersi i szybkim krokiem idzie do łazienki, zatrzaskując lekko za sobą drzwi. Słyszę, że zamyka je na klucz. Wstaję z łóżka i podchodzę do drzwi z toalety.
- Gosiu, jesteś zła? - pytam, stojąc pod drzwiami. Nie słyszę, by brała prysznic, ale też – co jest pocieszające – nie słyszę żeby płakała.
- Po prostu przyznaj, że cię nie pociągam będzie nam obojgu łatwiej! - krzyczy. Ręce mi opadają. Jak ona może pomyśleć coś takiego?!
- Gosiu, otwórz – mówię. Mój ton nie jest przyjemny. Naciskam na klamkę, ale drzwi nie ustępują. Jestem wkurzony po tym, co usłyszałem. - Otwórz! - krzyczę, zaczynam walić z pięści w drzwi. Słyszę dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Natychmiast naciskam klamkę i wchodzę do środka. Gosia stoi na środku łazienki, owinięta czarnym ręcznikiem, który sięga jej do kostek. W jej oczach zauważam strach. Podchodzę do niej i łapię jej nadgarstki. - Nie. Mów. Że. Mnie. Nie. Pociągasz. Bo. Tak. Naprawdę. Nie. Wiesz. Jak. Wielką. Ochotę. Mam. Na. Ciebie. W. Tej. Chwili. - mówię. W oczach Gosi pojawia się jeszcze większy strach.
Zayn. Zachowuję się właśnie jak on. Mam ochotę sobie porządnie przywalić. Puszczam nadgarstki Gosi i ją przytulam.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – mówię cicho. Kołyszę nami na boki. Czuję jak Gosia drży. - Przepraszam, nie chciałem, naprawdę. - Robię pauzę, po czym dodaję: - Po tym jak usłyszałem, że niby mnie nie pociągasz.... Aniołku, zapewniam cię, że jesteś jedyną dziewczyną, która mnie pociąga.
*
Budzi mnie pocałunek w usta. Uśmiecham się i otwieram oczy. Gosia klęczy nade mną. Na jej twarzy widnieje uśmiech, w jej oczach jest ten blask, co kiedyś. Dziwi mnie fakt, że jest już ubrana. Widocznie wstała przede mną. Obejmuję ją w talii i przyciągam do siebie, przez co ląduje na moim torsie. Oboje zaczynamy się śmiać. Czuję usta Gosi na swojej szyi. Mruczę cicho, rozkoszując się jej pieszczotą.
Popołudnie spędzamy na plaży. Są świetne fale, więc postanawiam to wykorzystać i uczę Gosię surfować. Idzie jej to raczej marnie, jednak nie tracę zapału. Ilość razy jaką już spadła z deski jest chyba większa niż ta, ile razy ja spadłem. No cóż... Brak talentu do surfowania nadrabia swoim urokiem osobistym.
- Poddaję się, to nie dla mnie! - oznajmia ze śmiechem. Kładzie się na plecach na desce. Postanawiam zrobić jej żart, więc chwytam brzeg deski i zrzucam z niej Gosię, która z pluskiem wpada do wody. - ZABIJĘ! - krzyczy, gdy tylko się wynurza. Wygląda jak zmokły szczur – słodki szczur – z mokrymi i poprzylepianymi włosami do twarzy. Śmieję się i czekam aż do mnie podejdzie. Popycha mnie, a ja upadam – oczywiście robię to celowo, dla jej satysfakcji. Gdy się wynurzam, szybkim ruchem poprawiam włosy, po czym łapię Gosię wpół i przerzucam sobie przez ramię. Wychodzę z wody, ciągnąc za sobą deskę. Na plaży kładę na piasku Gosię i obsypuję jej mokre ciało piaskiem. Ona zamiast się wiercić i uciekać, grzecznie leży. W końcu podnosi się i napiera swoim ciałem na moje, przez co też jestem cały w piasku. Muskam jej usta, po czym obejmuję ją w talii i zanoszę z powrotem do wody. Kładę Gosię na powierzchni i delikatnie opłukuję jej ciało wodą, tak by oczyścić je z piasku. Po chwili wychodzimy z wody, trzymając się za ręce. - Gonisz! - krzyczy Gosia i chce wyswobodzić dłoń z mojej, jednak wtedy tylko mocniej ją zaciskam.
- Nie uda ci się to, kochanie – szepczę, przyciągając ją do siebie. Delikatnie puszczam jej dłoń. - Gonisz! - krzyczę i zaczynam biec jak najszybciej. Co chwilę oglądam się za siebie. Gosia jest daleko za mną. Nie ma szans, by mnie dogoniła. Zwalniam, dając jej fory. - No chodź do tatusia! - krzyczę, śmiejąc się. Dogania mnie, a ja zamiast biec to zatrzymuję się. Rozkładam ramiona, w które wpada Gosia z taką siłą, że mnie przewraca i oboje lądujemy na piasku, śmiejąc się. Nie podoba mi się to, że jest nade mną, więc bez problemu obracam nas tak, że teraz ja jestem nad Gosią, a ona nie ma żadnej drogi ucieczki. Pochylam się nad nią, czując jej oddech na swojej twarzy. - I co teraz zrobisz? - pytam cwaniacko. Jej nadgarstki są zamknięte w moich dłoniach, moje kolana są przyciśnięte do jej boków. Lubię ten fakt, że jestem od niej wyższy, silniejszy.
- Pocałuję cię – mówi, przybliżając swoje usta do moich. Nasze usta spotykają się wpół drogi. Po dość długim pocałunku, wstajemy i trzymając się za ręce idziemy na nasz koc. Gosia kładzie się na plecach i zamyka oczy. Zajmuję miejsce obok niej, kładąc się na brzuchu i przerzucając lewą rękę przez jej brzuch. Czuję jak Gosia się wierci, a po chwili delikatnie przegryza moje ramię.

- Ej, ej, ale bez gryzienia! - oburzam się, wstając na równe nogi. Spoglądam na Gosię, która uśmiecha się szeroko, dumna ze swojego czynu, jednak po chwili uśmiech schodzi z jej twarzy. W oczach widzę skruchę. Wiem, że jest to zamierzone. I tak nie mógłbym się na nią złościć. Gosia podnosi się, obejmuje mnie w pasie i ustami muska miejsce, w które mnie ugryzła.
- Lepiej? - pyta, spoglądając na mnie z nadzieją w oczach.
- Lepiej będzie jeśli pocałujesz mnie jeszcze tutaj. - Wskazuję na swoje usta. Gosia bez zawahania dotyka swoimi ustami moich. Obejmuję ją w talii i mocniej wpijam się w jej usta. Po chwili Gosia leży, a ja jestem nad nią, wciąż całując się z nią. Czuję jak się uśmiecha. Jej język splata się z moim. Moja dłoń wędruje poprzez talię, żebra, ramię aż do jej policzka. Ostatni raz muskam jej usta, po czym odsuwam się od niej.
- Ej! - piszczy, rozczarowana. Jej usta są wygięte w podkówkę, a oczy smutne. Pochylam się nad jej dekoltem i składam na nim kilka pocałunków, a później powtarzam tą czynność pomiędzy jej piersiami i na brzuchu. Spoglądam na nią, będąc na wysokości jej brzucha. Jej oczy są weselsze, a na ustach z powrotem widnieje uśmiech.
- Zadowolona? - pytam, muskając po raz kolejny jej skórę.
- Oczywiście, że tak – odpowiada. Sięga dłonią do moich włosów i przeczesuje je palcami. Uwielbiam, gdy to robi.
- Cieszę się. - Układam się obok niej, na boku i wodzę palcem po jej brzuchu, gdzie chwilę temu były moje usta. Gosia zamyka oczy i relaksuje się pod moim dotykiem. Zauważam dwie osoby idące plażą. Gdy są dostatecznie blisko rozpoznaję je – są to znajomi moich rodziców, którzy gdy byliśmy tutaj w lato często u nas przesiadywali. - Gosiu, chodź, przedstawię cię komuś – mówię. Gosia leniwie otwiera oczy i się podnosi.
- Co? Niby komu? - pyta, rozglądając się. Wstaję i wyciągam dłoń w jej stronę. Gosia chwyta ją i wstaje. Trzymając się za ręce idziemy w stronę znajomych.
- Miło was znów widzieć! - witam się. - Co tutaj robicie? - pytam. Podaję dłoń najpierw kobiecie, a później mężczyźnie. Małżeństwo jest w wieku moich rodziców. Kobieta ma krótkie brązowe włosy i niebieskie oczy, pociągłą twarz, wąskie usta i ładnie zarysowane łuki brwiowe. Ma na sobie długą sukienkę, która sięga jej do kostek, a jej nadgarstek zdobi masa bransoletek. Jej mąż ma ciemne oczy, mocno zarysowaną szczękę, grube brwi i poziome zmarszczki na czole. Ubrany jest w spodnie w kolorze khaki, które sięgają mu za kolano, sandały i biały T-shirt.
- Cody! - Cieszy się kobieta. - Kiedy ostatni raz się widzieliśmy? - pyta.
- Chyba na krótko przed tym jak wyjechałem z Australii – odpowiadam.
- Kim jest ta ślicznotka? - pyta pani Maria, mierząc wzrokiem Gosię.
- To Jennifer, moja dziewczyna – oznajmiam. Spoglądam na Gosię.- Jennifer poznaj Marię i Jonatana. To dobrzy znajomi moich rodziców. - Gosia niepewnie wyciąga dłoń w stronę Marii. Ta zamiast ją uścisnąć po prostu przytula Gosię i całuje ją w oba policzki. Ona i Jonatan nie mogą mieć dzieci, więc mnie i moje rodzeństwo traktują jak swoje własne dzieci. Mam tak jakby dwie mamy i dwóch tatów. Zabawne, nie?
Jonatan również przytula Gosię, która jest zszokowana ich wylewnością.
- Cieszę się, że doczekałam się dnia, w którym było mi dane poznać miłość Cody'ego. Angie wspominała, że przyjechałeś do Australii, ale nic o tym, że będziecie tutaj. - Uśmiecham się. Mocniej ściskam dłoń Gosi, dodając jej otuchy. Czuję, że jest zagubiona.
- Może przyjedziecie dzisiaj do nas na kolację? Będziemy mieli wtedy okazję by porozmawiać – proponuje Jonatan. Spoglądam na Gosię. Uśmiecha się delikatnie, co odbieram jako zgodę.
- Jasne. O której?
- Siódma? - pyta Maria.
- Idealnie – odpowiadam.
- W takim razie do zobaczenia – mówi Maria i przytula i mnie i Gosię na pożegnanie, a Jonatan podaje sobie z nami dłonie.
- Miło było was zobaczyć. - Posyłam im uśmiech, gdy już idą w kierunku, z którego przyszli.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zła za to, że spędzimy z nimi wieczór – mówię, gdy wracamy do naszego miejsca.
- Nie, skąd – odpowiada machinalnie.
- Maria i Jonatan są dla mnie rodziną. Dawno się z nimi nie widziałem. - Siadamy na kocu. Wciąż trzymam dłoń Gosi.
- Cody, ja to rozumiem. Pójdziemy do nich wieczorem i nie mam nic przeciwko temu. - Wolną dłoń kładzie na moim policzku, przekonując mnie do swojego zdania.

- Już idę! - mówi Gosia, na którą czekam od piętnastu minut. Jednak, gdy ją widzę dochodzę do prostego wniosku: było warto czekać. Miała na sobie białą bokserkę, niebieską rozkloszowaną spódniczkę i kremowe balerinki. Wygląda niesamowicie. - Ziemia do Cody'ego! - Gosia macha mi dłonią przed oczami. Mrugam szybko, by się otrząsnąć. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
- Wyglądasz bosko – mówię. Policzki Gosi stają się różowe, co dodaje jej uroku. Przenosi wzrok na swoje stopy. - Ej, ej, chyba ci coś mówiłem na ten temat, prawda? - pytam, unosząc jej brodę tak, by spojrzała mi w oczy. Delikatnie przytakuje. - Jesteś piękna, pamiętaj. - Całuję jej nosek, po czym łapię jej rękę i wychodzimy z domu. - Kto prowadzi? - pytam, gdy jesteśmy przy samochodzie.
- Oczywiście, że ty – odpowiada Gosia, spoglądając na mnie.
- A już myślałem, że będę mógł sobie spokojnie na ciebie popatrzyć... - Wzdycham. Kilka chwil później siedzę już na miejscu kierowcy i odpalam silnik. Po dziesięciu minutach drogi jesteśmy na miejscu. Szybko wysiadam z auta, okrążam je i otwieram drzwi Gosi, która z gracją wysiada, obdarowując mnie przy tym delikatnym uśmiechem. Chwytam jej dłoń, po czym odwracając się przez ramię zamykam autopilotem samochód.
Dom jest większy niż mój na plaży, jednak jego wnętrze jest przytulne i ciepłe, dzięki Marie, która od zawsze interesuje się architekturą. Wejściowe drzwi są opatrzone numerem domu, tabliczką z napisem: „J.M. Johnson”, szparą na listy i kołatką. Obok drzwi są dwa wąskie okna, które są zasłonięte żaluzjami. Na ganku po lewej stronie jest drewniana ławka i stolik.
Delikatnie kołatką uderzam o drzwi i robię krok w tył, uśmiechając się przy tym do Gosi. Wiem, że jest lekko zestresowana.
- Nie bój się, oni nie gryzą – chichoczę do jej ucha. Gosia nerwowo wygładza spódnicę. - Pokochają cię, zobaczysz.
Drzwi się otwierają i widzę Marie i Jonatana. Oboje uśmiechają się ciepło do nas.
- Wejdźcie! - Zaprasza Jonatan. Wchodzimy do środka, a oni od razu nas przytulają.

Wieczór mija nam w miłej atmosferze. Jedzenie, które Marie przygotowała jest jak zwykle pyszne. Rozmawiamy i śmiejemy się. Oczywiście Jonatan jest ciekawy tego jak poznaliśmy się z Gosią więc mniej więcej opowiadam mu naszą historię pomijając wszelkie dramaty jakie nas spotkały – wypadek samochodowy Gosi i to co... Wiecie.
- Pomogę ci sprzątnąć – oferuję się, gdy Jonatan zbiera talerze.
- Nie trzeba, dam sobie radę – odpowiada, jednak ja wstaję i pomagam mu. Razem idziemy do kuchni i wkładamy naczynia do zmywarki. - Jennifer jest bardzo miła, ale trochę skryta – mówi Jonatan, spoglądając na mnie. Podaję mu talerz.
- Wiesz, ona już tak ma jeśli kogoś nie zna. Naprawdę, jeśli poznałbyś ją bliżej to zobaczyłbyś, że jest inna. Poza tym... - Wzdycham. - Ona ostatnio dużo przeszła.
Jego twarz poważnieje, oczy ciemnieją.
- To znaczy? - pyta natychmiast. - Znaczy... To nie moja sprawa, ale...
- Jennifer miała wypadek samochodowy. Straciła pamięć. Ale, proszę, nie wspominaj o tym Marie, wiesz jaka ona jest.
- Oczywiście – mówi. Wiem, że mogę mu zaufać. Marie zaraz by się tym przejęła i zaczęłaby zadawać tysiące niepotrzebnych pytań. Jonatan zamyka zmywarkę i wracamy do jadalni, w której Gosia i Marie rozmawiają.
Dalsza część wieczoru mija w miłej atmosferze dopóki z ust Marie nie ulatuje jedno pytanie:
- Uprawiacie seks?
- Marie! - krzyczy Jonatan. Lekko rozbawiony spoglądam na Gosię. Wpatruje się w swoje dłonie, a jej policzki są czerwone.
- Przepraszam, nie powinna – mówi Marie. Zauważam, że jest lekko speszona – chyba dopiero teraz zorientowała się, o co zapytała. Rozumiem, że jestem dla niej jak syn, ale nie powinna pytać o takie rzeczy. A już szczególnie nie przy Gosi...

Pół godziny później razem z Gosią żegnamy się z Marie i Jonatanem. Oczywiście dostajemy cały zapas jedzenia – jakby nasza lodówka była pusta.
- Miło było was gościć – mówi Jonatan, gdy już odchodzimy. Odwracam się i macham im na pożegnanie, uśmiechając się serdecznie.
- Nie było aż tak źle – mówię cicho do Gosi w drodze do samochodu.
- Taa. - Otwieram przed Gosią drzwi z samochodu, po czym zajmuję miejsce za kierownicą. Słyszę brzdęk zapinanego pasa bezpieczeństwa. Robię to samo, włączam światła i odpalam silink. Uśmiecham się ciepło do Gosi, po czym wjeżdżam na drogę.
- To było zabawne, gdy... - zaczynam, spoglądając na Gosię. Nie kończę, bo zasnęła. Uśmiecham się i dociskam pedał gazu. Kilka minut później jestem już przy domku na plaży. Wyłączam silnik, wyjmuję kluczyki ze stacyjki, odpinam swój pas. Wychodzę z samochodu, lecę do domu otworzyć drzwi i pozapalać światła. Szybko wracam, odpinam Gosię z pasów, delikatnie, by jej nie zbudzić, biorę na ręce. Nogą zatrzaskuję drzwi, wciskam przycisk na autopilocie, zamykając samochód. Niosę Gosię do domu i kładę ją na łóżku. Zdejmuję baleriny z jej stóp i spódniczkę, po czym przykrywam ją kołdrą i gaszę światło. Idę do kuchni, by napić się wody. Z uśmiechem na ustach, wspominam wieczór. Opierając się o blat kuchenny, wyjmuję telefon z kieszeni i wchodzę na Twittera. Dodaję post.
Ten wieczór był całkiem zabawny.

____________________________________________
Przepraszam, przepraszam, przepraszam za to, że musieliście tyle czekać.
Mam nadzieję, że chociaż długość (8stron, ponad 5tysięcy słów) i treść jaka jest w rozdziale wynagradza Wam długie czekanie.
Zapraszam na moje nowe opowiadanie: http://story-about-a-girl-and-a-boy.blogspot.co.uk/ :)

Do napisania,
Baśku. xoxo

4/28/2013

Cz. IV R. 21 - Troska


***
Słońce już dawno zaszło. W pokoju świeci się jedynie jedna lampa, przez co panuje półmrok, nadający intymną atmosferę. Gosia leży na moich kolanach, bawiąc się moimi palcami. Uśmiecham się, patrząc na jej uśmiech, szczęście w oczach. Splotła nasze palce i przyglądała im się.
- Masz wielkie dłonie w porównaniu do moich - zauważa.
Śmieję się.
- Jestem z Australii, tu wszystko jest duże.
- Dłonie także? - pyta, wiercąc się na moich nogach. Gosia siada na piętach obok mnie, na jej twarzy widnieje uśmiech.
- Też. Ty masz za to małe łapki w porównaniu do moich. - Przykładam nasze dłonie do siebie. Końce jej palców sięgają nawet nie do połowy moich. To słodkie. Z powrotem splotłem nasze dłonie. Nastała cisza, którą po chwili przerwał głos Gosi.
- Tonight, we are Young, so lets set this Word on fire… - Jej głos jest cichy i melodyjny. Ładnie przeciąga samogłoski.
Cover, wpada mi do głowy.
- Nagramy coś? - proponuję.
Gosia w odpowiedzi wzrusza ramionami.
- Masz gitarę? - pyta.
Przytakuję.
- Masz kamerę?
Znów kiwam głową.
- Ale że teraz?! - Podnosi się gwałtownie i wpatruje się we mnie.
- Czemu nie? - Uśmiecham się i poprawiam na kanapie.
- Musimy poćwiczyć, ty musisz się nauczyć chwytów. - Wzrok Gosi goni po całym pomieszczeniu, po czym zatrzymuje się na mnie.
- Za godzinę wszystko będzie wyćwiczone, przecież jesteśmy profesjonalistami. - Wstaję, idę do sypialni po gitarę i laptopa. Wracając zastaję Gosię w dokładnie tym samym miejscu, gdzie była wcześniej. Wpatruje się we mnie jak mała dziewczynka w upragnioną lalkę. To słodkie. Siadam obok niej, opierając gitarę o kanapę i włączam laptopa. Po chwili mam już znalezione chwyty, więc zaczynam je ćwiczyć.
Po pół godzinie jesteśmy zgrani: Gosi i mój wokal, a także gitara. Kamera stoi naprzeciwko kanapy, na której siedzę, a Gosia włącza nagrywanie, o czym świadczy zapalona czerwona lampka.
- Cześć, tutaj Cody Simpson i moja dziewczyna Jennifer. - Gosia siada obok mnie. - Mamy dla was cover piosenki “We are Young”, którą w oryginale śpiewa zespół Fun. Mamy nadzieję, że się wam spodoba. - Spoglądam na Gosię - uśmiecha się delikatnie. Przytakuje delikatnie. - Raz, dwa, trzy, raz, dwa trzy. - Zaczynam grać przykrywkę, a po chwili Gosia zaczyna śpiewać. W refrenie śpiewamy razem. Wychodzi nam to fantastycznie.
Przybijamy piątki, gdy Gosia z powrotem siada obok mnie.
- Gdybyśmy się założyli to bym wygrał - wyrobiliśmy się w pół godziny. - Uśmiecham się tryumfująco.
- A co byś chciał wygrać…? - pyta Gosia, zmysłowo przeciągając samogłoski i przybliżając się do mnie. Nosem ociera się o moją szyję.
- Ciebie - szepczę, po czym obejmuję jej drobną twarz w dłonie i całuję jej usta. Gosia kładzie opiera swoje łokcie na moich barkach i wplata swoje palce w moje włosy, lekko ciągnąc za ich końce. To cholernie seksowne i pobudzające. Delikatnie przegryzam jej dolną wargę, a z ust Gosi wydostaje się cichy, mimowolny jęk. Kładę się na sofie, ciągnąc za sobą Gosię. Umiejscawia swoje nogi po bokach moich. Ani na chwilę nie przerywa pocałunku. Czuję jak ociera się swoimi biodrami o moje, przez co w moich bokserkach robi się coraz ciaśniej.
- Cody? - pyta cicho. Otwieram oczy i widzę, że wpatruje się we mnie. Jej piękne brązowe oczy są ciemniejsze niż zwykle. - Prześpij się ze mną. - Wplatam palce w jej włosy, nie wiedząc co mam jej odpowiedzieć. Oczywiście, że chciałbym, ale po tym co zrobił Zayn, boję się. Boję się tego, że mogę ją skrzywdzić podobnie jak on.
- Boję się, że cię skrzywdzę - odpowiadam, wpatrując się w jej drobną twarz.
- Nie mógłbyś… - Nastaje cisza. - Proszę.
*
Będąc pod prysznicem zastanawiam się jak spełnić prośbę Gosi, by jej nie skrzywdzić. Wiem, że muszę być bardzo delikatny i nie wywierać presji na niej. Że też ten idiota musiał ją tak skrzywdzić. Na wspomnienie tego, co ten palant jej zrobił momentalnie wszystko we mnie wrze. Uderzam pięścią w ścianę. Mam ochotę na czymś się wyładować, zacząć krzyczeć. Strumienie wody spływają po moim ciele. Przegryzam mocno wargę. Gdy się kogoś naprawdę kocha to nie krzywdzi się tej osoby. Zayn nie kochał Gosi, bo ją skrzywdził. Ja… chyba nigdy jej nie skrzywdziłem. A przynajmniej nie do tego stopnia co Zayn. No cóż, skoro on myśli kroczem, a nie głową to jest z nim coś nie tak.
Zastaję Gosię siedzącą po turecku przed oknem. Wygląda na zamyśloną, jakby nieobecną. Podchodzę do niej i kucam za nią. Kładę dłonie na jej ramionach.
- O czym myślisz? - pytam cicho. Wpatruję się w widok za oknem.
- O tobie, o tym co dla mnie robisz. Poświęcasz się dla mnie, chcesz dla mnie jak najlepiej. Dlaczego to wszystko robisz? - pyta, odwracając się. Spogląda na mnie z zaciekawieniem.
- Cóż… - Przeczesuję dłonią włosy. - Może dlatego, że cię kocham? - Wpatruję się w nią czekając na jakąś reakcję. Gosia dłuższą chwilę wpatrywała się we mnie, po czym przytula się. Odruchowo zamykam ją w swoich objęciach. Dłonią głaszczę ją po włosach.
- Ja ciebie też kocham - szepcze, spoglądając na mnie. Przytulam ją bardziej do siebie. Mam właśnie w ramionach cały swój świat, sens mojego życia.
***
- Idę na spacer - oznajmiam. Kieruję się w stronę drzwi, mijając Cody’ego, który odruchowo łapie mnie za rękę.
- Pójdę z tobą - mówi ochoczo.  Jego twarz jest blisko mojej.
- Chcę iść sama - odpowiadam. Usiłuję wyswobodzić dłoń z uścisku Cody’ego, jednak bez jakichkolwiek skutków.
- Samej cię nie puszczę, nie znasz okolicy. Poczekaj, ubiorę koszulkę i pójdziemy razem. - Widzę, że już-już chce puścić moją dłoń i iść do sypialni, ale zatrzymuje się i pyta: - Poczekasz? - Wpatruje się we mnie wyczekująco.
- T-tak - odpowiadam.
- Pod żadnym, ale to żadnym pozorem nie wychodź sama - mówi poważnym głosem. Wiem, że nie chcę pożałować swojego samotnego spaceru, więc postanawiam zostać.
- Dobrze. - Uśmiecham się delikatnie i spoglądam na niego, chcąc go upewnić, że nie ucieknę.
Cody odwzajemnia uśmiech, puszcza moją dłoń i idzie do sypialni. Patrzę się w zarys jego sylwetki. Ma szerokie ramiona, lekki zarys mięśni na plecach, fajny tyłek. Jego ciało jest idealnie zbudowane. Wiem, że jest silny i potrafi spożytkować swoją siłę, ale nie w taki sposób w jaki zrobił to… Stop! Nie myśl o tym! Biorę głęboki oddech i kręcę głową, chcąc odpędzić myśli o wydarzeniu sprzed kilku miesięcy. Jestem tutaj z Codym, nic mi nie grozi, miło spędzamy czas. Wszystko jest dobrze, wszystko będzie dobrze. Moje myśli wciąż krążą wokół Zayna. Czuję ból w podbrzuszu jak wtedy. Łapię się ściany, by nie upaść.
- No możemy… - zaczyna Cody, naciągając koszulkę. Jego wzrok pada na moją skuloną sylwetkę. Nim się orientuję jest już przy mnie i obejmuje mnie w talii. - Gosiu, co jest? - pyta. Jego głos jest zmartwiony. Spoglądam na niego. Rysy jego twarzy są wyostrzone, wygląda na starszego niż jest, w jego oczach kryje się troska. - Mogę się położyć? - pytam cicho. Ból jest niemiłosierny, czuję jakby całe podbrzusze było spięte. Cody w odpowiedzi na moje pytanie bardzo delikatnie bierze mnie na ręce i zanosi do sypialni, gdzie kładzie mnie na łóżku. Zdejmuje moje baletki i przykrywa kołdrą. Siada obok mnie i chowa pasmo moich włosów za ucho, wpatrując się we mnie z przejęciem.
- Co cię boli? - pyta. Cholera, co mam mu odpowiedzieć? Uświadamiam sobie, że ten ból nie jest tyle fizyczny co psychiczny i przeniósł się właśnie tam. - Chcesz jakieś tabletki?
- Połóż się obok mnie, proszę.
Cody marszczy brwi, nie wiedząc jak ma mi to pomóc. Pomiędzy jego brwiami tworzą się dwie pionowe zmarszczki. Postanawia wykonać moją prośbę, bo wstaje, obchodzi łóżko, zsuwa buty ze stóp i kładzie się obok mnie. Delikatnie odwracam się na bok i wtulam się w jego ciało. Cody wodzi palcem wzdłuż mojego kręgosłupa, co uspokaja mnie. Będąc wtulona w niego, ból mija. Pewnie to za sprawą jego obecności i mojej świadomości, że przy nim nic minie grozi.
***
Wystraszyłem się, widząc Gosię skuloną i trzymającą się ściany. Nie wiedziałem, co mam robić. Byłem wtedy bezradny, w dodatku ona tak mało mi powiedziała. Udzielała mi zdawkowych odpowiedzi. Jednak teraz, gdy leży wtulona we mnie i najwidoczniej śpi, bo jej oddech jest miarowy, wiem, że wszystko wróciło do normy, ból ustąpił. Właśnie dlatego nie chcę z nią iść do łóżka, bo już nie jest tą hardą dziewczyną, co kiedyś. Stała się bardzo delikatna. Kiedyś zajmowała się tysiącem rzeczy, nic jej nie zatrzymywało, a dzisiaj? Dzisiaj jest zupełnie inaczej. 
Delikatnie wyswobadzam się z objęć Gosi i wychodzę z łóżka. Przechadzam się po domu, gasząc wszędzie światła i zamykając dokładnie drzwi na wszystkie zamki. Ogarniam lekki bałagan jaki sam się zrobił, wypijam puszkę Mountain Dew, zdejmuję koszulkę i wracam do łóżka. Gosia wtula się w mój tors i cichutko pochrapuje. Próbuję usnąć, ale nie potrafię. Moje myśli krążą wokół Gosi. W głowie zaczyna układać mi się spokojna melodia, a pojedyncze słowa układają się w wersy. Ponownie delikatnie wyswobadzam się z objęć Gosi i stawiam bose stopy na panelach. Chwytam gitarę, znajduję długopis i kartkę, po czym idę na plażę.

Jest 2:15 nad ranem i wciąż myślę o Tobie, kochanie
Ziewam często, ale wciąż myślę o Tobie, kochanie
Niebo stworzyło Cię świetną w każdym kawałku, kochanie
Myślę, że jestem w zakochany w każdym fragmencie Ciebie, kochanie

Nie wiem jak usnę tej nocy
Jeśli Ty nie, Ty nie wyjdziesz z moich myśli*

Piosenka jest gotowa w rekordowym czasie. Muszę, po prostu muszę zagrać ją Gosi i to teraz. To nie może czekać do rana. Gram całą piosenkę jeszcze raz, po czym wstaję i idę szybkim krokiem do domku. Siadam w sypialni pod ścianą, naprzeciwko łóżka i zaczynam grać, wiedząc, że to obudzi Gosię. Nie mylę się, po pierwszych dwóch wersach budzi się i wpatruje we mnie z uśmiechem. Śpiewając patrzę na nią i też się uśmiecham. Jest moją inspiracją do tworzenia muzyki.
- To jest piękne - mówi, gdy kończę. Wstaję, opierając gitarę pod ścianą i podchodzę do Gosi. Siadam na łóżku.
- Cieszę się, że ci się podoba. - Całuję czubek jej drobnego noska, a kąciki jej ust unoszą się do góry.
- Zagrasz mi coś jeszcze? - pyta, będąc kompletnie rozbudzona.
- Nie jesteś senna? - Przyglądam się jej, szukając jakiś oznak niewyspania.
- Nie, ale jeśli zagrasz mi jakąś kołysankę to pewnie usnę - odpowiada. Wygląda uroczo z poczochranymi włosami i zaróżowionymi policzkami. Wstaję i biorę gitarę.
- Co mam Ci zagrać?
Gosia namyśla się w przerysowany sposób, przez co uśmiecham się.
- Jakąś swoją starą piosenkę - mówi, wiercąc się na łóżku. Przykrywa się kołdrą i wpatruje we mnie. Mam wrażenie, że patrzę na małą dziewczynkę, która czeka aż tata opowie jej bajkę na dobranoc. Wzdycham. Zaczynam grać „Love so strong”. Pamiętam, że gdy kiedyś wykonywałem tą piosenkę nie wiedziałem o istnieniu tak niesamowitej dziewczyny, która dzisiaj jest moim całym światem i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Gram i śpiewam dość cicho, przez co pod koniec piosenki Gosia ponownie śpi. Odkładam gitarę na stojak, po czym kładę się do łóżka.
____________________________
* Awake All  Night, tłumaczenie moje własne.

____________________________________________________________________________
PRZEPRASZAM,
wiem, rozdział miał być już dawno, jednak nie miałam czasu, by siąść i go po prostu napisać. pisałam go w pociągu, trochę w domu, trochę w internacie. Jest krótszy niż chciałam by był, jednak stwierdziłam, że dodam ile mam, byście tylko mieli co czytać.

Macie jakieś pytania do Gosi i Cody'ego? 
Jeśli tak to kierujcie je tutaj: http://ask.fm/LoveStoryCodySimpson (nie trzeba się rejestrować ani nic podobnego). Tylko napiszcie do kogo np: Cody: Kochasz Gosię?
Pytania do mnie (kiedy rozdział lub inne) kierujcie tutaj, a nie tam: http://ask.fm/xBaskux 

Zapraszam Was na mojego nowego bloga z opowiadaniem: http://story-about-a-girl-and-a-boy.blogspot.com/ 

Jeszcze raz Was przepraszam. 

3/30/2013

Cz. IV R. 20 - Razem


Rozdział 20 - Razem

***
Nie da się nie zauważyć, że Gosia się zmieniła. Nie jest już tą zawsze uśmiechniętą dziewczyną, z roześmianymi oczami. Na jej twarzy prawie ciągle widnieje maska obojętności, oczy są puste, a język cięty i przesiąknięty ironią i sarkazmem.
Patrząc na nią chcę znów widzieć tą Gosię sprzed wypadku, tej w której się zakochałem. Chcę widzieć jej uśmiech, różowe policzki, oczy iskrzące się szczęściem, słyszeć jej melodyjny śmiech.
Boli mnie to, że już taka nie jest - zmieniła się. Nie wiem czy to sam wypadek ją zmienił czy to co zrobił Zayn. Poruszę niebo i ziemię, by wróciła dawna Gosia.
***
To co widzę jest najpiękniejszą rzeczą w moim życiu - zachód słońca nad morzem. Żółć przechodząca z pomarańczy w czerwień kontrastuje z błękitnym niebem.  Słońce chowa się powoli za linią horyzontu. Lekki wiaterek wieje od morza.
Odpycham się od maski samochodu i idę plażą ku wodzie. Piasek wciąż jest ciepły. Zdejmuję baleriny i zanurzam stopy w morzu. Woda nie jest ani zimna ani ciepła - jest w sam raz. Fale muskają moje kostki. Głęboko oddycham, wciągając zapach morza.
Czuję, że ktoś obejmuje mnie od tyłu. Wystarczy, że spojrzę na ręce obejmujące mnie w talii i wiem, że to Cody. Na prawej ręce ma cienką bransoletkę, z którą się nie rozstaje.
- Pięknie tu - mówię, wciąż wpatrując się w zachodzące słońce.
- Dlatego cię tu przywiozłem - odpowiada swoim niskim głosem z charakterystycznym akcentem.
Chwilę później oboje siedzimy na piasku i wpatrujemy się w dal. Opieram głowę na ramieniu Cody’ego, a on obejmuje mnie w talii. Uśmiecham się blado. Zastanawiam się, czy on przeleciał ze mną pół świata, bym tylko zobaczyła zachód słońca. Jeśli tak to jest szaleńcem i nie myśli racjonalnie. To samo mogę sobie w Google zobaczyć.
Wiatr nieco przybiera na sile. Mam na sobie jedynie spodenki, koszulkę i baleriny, więc chcąc niechcąc zaczyna mi być zimno. Po moich plecach raz za razem przebiegają dreszcze, po każdym podmuchu wiatru.
Cody zaczyna się wiercić, zabiera rękę z mojej talii. Po chwili czuję ciepłe wnętrze dużej marynarki otulające moje plecy. Spoglądam na blondyna i delikatnie się uśmiecham.
- Jeśli chcesz to możemy iść do domu - mówi.
- Iść do domu? - pytam, zdziwiona.
- Widzisz ten dom? - pyta, wskazując podbródkiem w stronę domu, który odznacza się a tle ściany lasu. - Jest tak jakby mój. - Z powrotem spogląda na mnie. Delikatnie się uśmiecha, wpatrując się we mnie ze skupieniem.
- Możemy iść, bo robi się chłodno - mówię.
Cody wstaje i podaje mi rękę. Chwytam się jej i podnoszę się z piasku. Otrzepuję tyłek z piasku. Idziemy w stronę domu.
Dom to taki plażowy domek - ma werandę z kilkoma schodami, dwa piętra, ścięty po bokach dach i drewniane okiennice. Drzwi wejściowe są umiejscowione pomiędzy dwoma oknami i mają kołatkę.
Cody odnajduje klucz w kieszeni, wkłada go do zamku, a drzwi się uchylają. Zostaję przepuszczona w drzwiach i wchodzę jako pierwsza. Wnętrze domu jest urządzone w barwach plaży i morza: bieli, błękicie i beżu. Ściany są białe, podłoga też, meble są za to beżowe, a akcenty, detale i dodatki niebieskie. Wszystko to idealnie ze sobą harmonizuje. Na ścianach są zdjęcia w błękitnych ramkach, przedstawiające morze, statki, a także Cody’ego z rodzeństwem i rodzicami.
- Ten dom ma klimat, zdajesz sobie sprawę? Wydaje się jakby się było w morzu. - Odwracam się twarzą do niego.
- Tak? - Unosi brwi do góry. - Nigdy nie przyszło mi to do głowy - chichocze.
Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, a ja uciekam wzrokiem, rozglądając się po ścianach, zdjęciach i meblach.
- Jesteś głodna?
Zastanawiam się.
- Umm… Zjadłabym coś lekkiego. - Przegryzam dolną wargę, spoglądając na Cody’ego.
Klnie pod nosem.
- Musimy najpierw zrobić zakupy… Zapomniałem zrobić to jak jechaliśmy tu, wiesz było już późno, a chciałem żebyś…
- Zobaczyła zachód słońca - wcinam się. Uśmiecham się. - Wybaczam. To chodźmy. - Wymijam go i idę ku wyjściu. Przechodzę przez otwarte drzwi wejściowe, kilkoma krokami pokonuję werandę, schodzę po schodach i jestem z powrotem na piasku. Wiatr rozwiewa moje włosy, a ja mocniej otulam się marynarką Cody’ego. W końcu się poddaję i zanurzam ręce w jej rękawach. Wyglądam w niej jak w worku, ale podwijam rękawy, by wyglądać w miarę z klasą.
Na dworze już się zaczęło ściemniać. Niebo stało się ciemniejsze, morze także. Zbliżał się wieczór.
- Zaczekałabyś… - mamrocze Cody z przekąsem, gdy mnie dogadania.
Mam ochotę się odgryźć, ale w ostatniej chwili gryzę się w język. Idę do samochodu, a Cody trzyma się u mojego boku nic nie mówiąc. Przed autem Cody przyśpiesza, wymija mnie, by otworzyć przede mną drzwi jak przystało na porządnego chłopaka. Wsiadam do środka, Cody zatrzaskuje lekko drzwiczki, po czym okrąża samochód i zajmuje miejsce obok mnie. Odpala silnik, a samochód gładko rusza. Dopiero teraz sobie przypominam o zapięciu pasów.
- Zapnij pasy - mówię cicho, zapinając własne.
Cody wzdycha i zatrzymuje samochód. Jesteśmy praktycznie w środku lasu, wokół nas jest ciemno, drogę oświetlają jedynie światła samochodu.
- Co robisz? - pytam, zaskoczona jego zachowaniem.
- Poprowadzisz? - Spogląda na mnie z szerokim uśmiechem.
- Jeśli chcesz żebym rozbiła ten samochód na najbliższym drzewie - których jest tu dość sporo - to jasne, czemu by nie! - mówię sarkastycznie. Unoszę jedną brew do góry, oczekując na jego odpowiedź.
- Dasz radę, to nie jest trudne. - Otwiera drzwi i wysiada. Niepewnie odpinam się z pasów, przekładam, jedną nogę nad skrzynią biegów, podnoszę się i siadam na miejscu kierowcy. Cody tymczasem zajmuje moje miejsce.
- Jak mogę przysunąć fotel? - pytam, szukając jakieś dźwigni czy czegoś takiego.
- Tam z boku, czekaj… - mówi i pochyla się nade mną, szukając ręką czegoś z boku fotela. Czuję zapach jego włosów - pachną miętą. Oddycham głębiej, zaciągając się tym zapachem. Fotel zaczyna się samoistnie przysuwać do przodu, a Cody z powrotem siada.
- A do góry?
Wzdycha i powtarza wcześniejszą czynność. Teraz już widzę maskę samochodu, a nogami sięgam do pedałów. Łapię kierownicę i spoglądam przed siebie.
- Okej, teraz wciśnij ten pedał pod twoją prawą stopą, ten całkiem po prawej - instruuje mnie. Kątem oka widzę, że palcami obejmuje hamulec ręczny. Wciskam powoli pedał, a obroty silnika przyśpieszają. - Ten pedał to właśnie gaz. Na lewo od niego masz hamulec, a całkowicie po lewej jest sprzęgło - wyjaśnia. - Wciśnij ten całkiem po lewej do samego końca. - Wykonuję jego polecenie. - A teraz jednocześnie delikatnie popuszczaj sprzęgło i dodawaj gazu. Ale bardzo delikatnie, z wyczuciem. - Przez chwilę rozmyślam nad jego poleceniem, układając sobie w głowie co mam zrobić po kolei. Prawą stopę kładę z powrotem na pedale (Jezu, jak to brzmi: “Na pedale”. Haha. - od autorki). Stopniowo zwalniam sprzęgło, dodając gazu. Samochód powoli rusza z miejsca. Jadę, gapiąc się przed siebie, starając się jechać prosto.
- No widzisz! To nie takie trudne! Możesz teraz dodać trochę gazu.
- Nie rozpraszaj mnie - mamroczę. - Cholera, nie zapięłam pasów…
- Jedź!
- Ale…
- Jedź - rzuca ostro. Nigdy go jeszcze takiego nie słyszałam. W głębi czuję się zbesztana. Jadę, dodając nieco gazu. Zerkam na licznik - jadę aż czterdzieści kilometrów na godzinę. Mam ochotę przyśpieszyć, ale przypominam sobie, że nie mam zapiętych pasów, więc wolę nie szaleć.
- Na skrzyżowaniu skręć w lewo - mówi Cody, gdy na końcu drogi ukazuje się skrzyżowanie. Powoli dojeżdżam do niego. - Jest znak ustąp, więc musisz przyhamować, żeby zobaczyć, czy coś nie jedzie i dopiero skręcić. Nie zapomnij o włączeniu kierunkowskazu. - Przyhamowuję i szukam odpowiedniego przycisku czy czegoś co włączy migacz. W końcu odpowiedni odnajduję i słyszę ciche tykanie. Droga jest pusta, więc delikatnie ruszam, jednocześnie skręcając kierownicą w lewo. Samochód łatwo wjeżdża na odpowiedni pas.
- Mam prawo jazdy? - pytam.
- Tak - odpowiada. - Nawet mam je ze sobą. Pomyślałem, że pewnie już zapomniałaś jak się prowadzi samochód, więc stwierdziłem, że podczas tego wyjazdu się nauczysz.
- Mhm.
Jadę przed siebie. Samochód prowadzi się bardzo prosto - nie wiem, czy to zasługa samochodu czy wrodzonych umiejętności.
- Tu zaraz za lasem po prawej będzie sklep, więc zjedziesz na pobocze.
*
Razem z Codym gotujemy obiad a raczej kolację - muszę przyznać, że smak i gust ma wyjątkowo trafny i doskonale potrafi łączyć smaki. Ma zadatki na dobre kucharza, nie to co ja - sierota, która prawie spaliła makaron. Tylko dzięki spostrzegawczości Cody’ego został uratowany. Po zjedzmy posiłku oboje jesteśmy wykończeni i pełni, więc wyciągamy się na miękkiej kanapie i odpoczywamy.
Czuję, że Cody’ego coś gryzie i to coś dotyczy mnie. Po prostu to czuję. Jednak staram się spychać to wrażenie na jak najdalszy plan i nie zaprzątać nim sobie głowy. Mam już jakieś schizy.
- Idziemy na spacer? - pyta, podnosząc się na łokciach i spoglądając na mnie.
- A jest tu coś ciekawego? - Marszczę brwi. Według mnie jest tu tylko las, piasek i morze. - Poza tym jest ciemno - wskazuję brodą na okno, za którym panuje całkowita ciemność.
- Jest tu całe moje dzieciństwo… - wzdycha.
Intryguje mnie to. Przyglądam się Cody’emu, który zrobił się nieco zasmucony.
- To znaczy…? Wychowałeś się tu?
Przenosi na mnie wzrok, a usta zaciska w wąską linię.
- Spędzałem tu całe wakacje razem z dziadkami*, Alli i Tomem, gdy już przeszedł na świat. Z tym miejscem - rozglądnął się dookoła siebie - mam wiele wspomnień. Z tobą już też. Kiedyś przyjechałaś tu ze mną, Julką, Zuzą i chłopakami.
- Co wtedy robiliśmy? - pytam.
- Różne rzeczy. - Uśmiecha się jakby na wspomnienie, tego co to kiedyś robiliśmy.
- Mógłbyś nie mówić ogólnikami? - proszę.
- A co mam ci powiedzieć? - pyta.  Uśmiech znika z jego twarzy. - Że piliśmy wódkę, robiliśmy sobie praktycznie nagie zdjęcia i spaliśmy ze sobą? - Unosi brwi do góry, patrząc wprost na mnie.
Że co proszę?, myślę. Okej, to ostatnie rozumiem i to pierwsze. Ale to drugie. Jezu. Jak bardzo musiałam być pijana lub lekkomyślna żeby się na to zgodzić?
- Masz te zdjęcia? - pytam, po chwili.
Prycha.
- Tak, mam. Chcesz je zobaczyć?
- Jeszcze pytasz! - ironizuję.
Cody wstaje i idzie najwidoczniej do naszej sypialni. Po chwili wraca ze swoim MacBook’iem Pro w ręce. Siada z powrotem obok mnie i włącza laptopa. Po chwili w odpowiednim folderze - prawdę mówiąc, był to folder w folderze folderu… - i włącza pokaz slajdów. Staram się reagować ze stoickim spokojem na to co widzę, ale widząc siebie prawie nagą, okrytą jedynie delikatną pościelą nie jest to możliwe. Zerkam na Cody’ego - oczy mu się świecą, gdy patrzy w ekran. No tak, jemu jest łatwiej przywołać tamte chwile, gdy stał obok mnie prawie nagiej. Szkoda, że on wówczas nie był tak porozbierany!, myślę.
- To co z tym spacerem? - pytam, gdy pokaz slajdów się kończy.
Cody zamyka laptopa bez jego uprzedniego wyłączenia, odkłada go na stolik i wstaje.
- Chodźmy - mówi, spoglądając na mnie z góry.
Wstaję, a Cody puszcza mnie, bym szła pierwsza. Wychodzimy na zewnątrz, gdzie wiatr wciąż wieje, a nawet przybrał na sile.
- Poczekaj, wezmę ci jakiś sweter - mówi Cody, po czym znika we wnętrzu domu. Patrzę w dal, w jakiś punkt na ciemnym horyzoncie, rozmyślając nad tym wszystkim co się dzieje w moim życiu. Nie pamiętam sporej części z niego i trochę tak dziwnie żyje się bez przeszłości. Każdego dnia się dowiaduję jakiś strzępków tego co było, ale to nie zastąpi tego, co ma każdy człowiek.
Cody wraca, trzymając w jednej ręce niebieski sweter, a w drugiej lustrzankę. Smycz aparatu zawiesza na ramieniu i pomaga mi włożyć okrycie. Uśmiecham się lekko w podzięce, po czym idziemy na spacer.
- Zatrzymaj się! - mówi nagle Cody. Zdążyliśmy przejść zaledwie kilkadziesiąt metrów od domku. Idzie sam do przodu, po czym chwyta aparat i robi mi zdjęcie. Zapewne mam na nim nadąsaną minę. - Uśmiechnij się! - Wyłania się zza obiektywu, spoglądając na mnie z szerokim uśmiechem. Uśmiecham się sztucznie. Cody robi mi setkę zdjęć, a ja powoli się rozkręcam, robię głupie miny, śmieję się… W końcu zabieram mu aparat i zaczynam jego fotografować, który przed aparatem czuje się równie dobrze jak za. Robi podobne pozy ode mnie: wystawia język, robi zeza, dzióbek, śmieje się i wykrzywia zabawnie twarz. Śmieję się, widząc to w obiektywie. Jest bardzo fotograficzny - cokolwiek nie zrobi zawsze dobrze wychodzi na zdjęciu.
Nawet nie orientuję się, gdy Cody jest przy mnie i zaczyna mnie łaskotać. Wybucham śmiechem i upadam na ziemię, chroniąc aparat. Śmieję się jak opętana, wijąc się po piasku. Otwieram oczy i widzę twarzy Cody’ego, która jest zawieszona zaledwie kilka centymetrów nad moją. Kilka pasm włosów opada mu na czoło. Wpatruje się we mnie skupionym wzrokiem, jakby nad czymś rozmyślał. Nieśmiało unoszę jedną rękę i kładę ją na jego karku, sunę nią wyżej, wplatam we włosy. Cody pochyla się jeszcze bardziej, aż jego usta znajdują się na moich. Są takie miękkie, smakowite… Pogłębiam pocałunek, zachłannie prosząc o więcej. Cody całuje mnie cierpliwie, spełniając moje niewypowiedziane życzenie. Czuję jak biodrami delikatnie ociera się o moje ciało. Wplatam palce drugiej ręki w jego włosy i lekko pociągam za końce. Cody całuje moją dolną wargę, po czym jego usta się oddalają. Rozczarowuję się. Dlaczego przerwał?, myślę.
Czuję pojedynczą kroplę wody na swoim czole, a potem kilka następnych. Po chwili leje jak z cebra. Cody szybko się podnosi, łapie moją wyciągniętą rękę i pomaga mi wstać. Biegniemy z powrotem do domu. Na werandzie Cody wyjmuje klucze i otwiera drzwi. Wchodzimy do środka, na komodzie zostawiam aparat fotograficzny.
- Idź się szybko wysusz i przebierz w suche ubrania, żebyś chora nie była - mówi Cody, spoglądając na mnie. Ręką przeczesuje mokre włosy, które i tak z powrotem opadają na czoło.
- Nic mi nie będzie, z cukru nie jestem… - odpowiadam przystępując z nogi na nogę. Zahaczam jeden palec wskazujący o drugi. Cody zachodzi mnie od tyłu, kładzie dłonie na moich ramionach i prowadzi mnie do sypialni. Z torby wyjmuje moją pidżamę, którą kładzie na łóżku. Wraca do mnie, zdejmując mój lekko mokry sweter i koszulkę. Przegryzam dolną wargę, gdy stoję przed nim w staniku. Błądzę wzrokiem po pokoju. Cody szybko ubiera mnie w suchą koszulkę. Kuca, zdejmuje moje szorty i pomaga włożyć spodenki z pidżamy.
- Włosy sama rozczeszesz? - pyta, uśmiechając się. Jak widać pasuje mu rola mojej niańki. Postanawiam, że jeszcze trochę pobędę taka uparta.
Kręcę głową.
Cody wzdycha i szuka mojej szczotki do włosów. Gdy ją znajduje delikatnie rozczesuje moje włosy. Po zaledwie kilkakrotnym smagnięciu szczotką moje włosy są rozczesane. Uśmiecham się słodko do Cody’ego, który spogląda na mnie.
- Uśmiechaj się częściej, bo twój uśmiech jest jak klucz do bram nieba - mówi, a moje serce zaczyna wariować.
Uśmiechaj się. Klucz. Niebo. Twój uśmiech jest jak klucz do bram nieba, nieba. Słowa Cody’ego obijają mi się w głowie. Rozbrzmiewają ponownie w uszach z takim samym tembrem, tonem, barwą, akcentem jaki ma Cody.
Mrugam kilkakrotnie powiekami, by dojść do siebie. Czuję, że moje policzki są różowe, spuszczam głowę w dół, patrząc na swoje bose stopy. Dostrzegam nogi Cody’ego przy moich. Dwoma palcami unosi mój podbródek do góry, zmuszając mnie bym spojrzała na niego.
- Nie bądź nieśmiała - mówi spokojnym głosem. Na jego ustach czai się uśmiech. - Naprawdę, gdy się uśmiechasz mam wrażenie jakbym był w niebie. Nie dostrzegasz tego, co potrafisz ze mną zrobić. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem… - Patrzy mi prosto w oczy, będąc poważnym. Bije od niego szczerość, prawda. Nie jest typem chłopaka, który podrywa dziewczynę na byle jakie teksty, by ją tylko zaliczyć. On, gdy mówi, jest w tym całkowicie szczery, przelewa to co czuje na słowa. Swoimi słowami, czynami, całym sobą pokazuje jak bardzo kocha. A do mnie powoli dociera to jak wiele dla niego znaczę.
- Pójdę już spać - mówię cicho i cofam się o krok. Odwracam się plecami do Cody’ego i idę do sypialni na piętrze. Zapalam światło i zamykam za sobą drzwi. Wygląda podobnie do tej, która jest na dole: ma jasnoniebieskie ściany, kremowe panele i białe meble. W ramkach wiszą zdjęcia morza, plaży, statków, jachtów.
Całe szczęście łóżko jest zaścielone, więc gaszę światło i po omacku trafiam do łóżka. Wchodzę pod kołdrę, zamykam oczy i czekam na sen.
Jeden baranek, drugi baranek, trzeci baranek… Osiemdziesiąty dziewiąty barek, dziewięćdziesiąty baranek, dziewięćdziesiąty pierwszy baranek, dziewięćdziesiąty drugi baranek, dziewięćdziesiąty trzeci baranek, dziewięćdziesiąty czwarty baranek, dziewięćdziesiąty piąty baranek… Setny baranek.
Boże, dlaczego jeszcze nie śpię?, myślę, gapiąc się w sufit. Już chyba od godziny próbuję zasnąć i nic. Tak jakbym nie była śpiąca. Jesteś w nowym miejscu.
No tak, ale w trasie udawało mi się zasnąć w nowym miejscu. W trasie zasypiałaś zawsze u boku Cody’ego. To jest to, ale co? Mam teraz po prostu do niego przyjść jak mała dziewczynka i powiedzieć, że nie umiem zasnąć? Może mam jeszcze trzymać w jednej ręce ulubionego misia? No chyba nie. Swoją drogą… Ciekawe, czy poszedł już spać, czy jeszcze coś robi. Prawdę mówiąc nie dochodzą do mnie żadne odgłosy, dające znać o tym, że wciąż nie śpi. Ulegam pokusie i opuszczam łóżko. Cichutko, na palcach, schodzę na dół. Wszędzie światła są pogaszone. Dom wygląda teraz lekko przerażająco. Nie wiem, co może się czaić tuż za rogiem. Nic ci się nie stanie, nic ci się nie stanie, powtarzam sobie w myślach. Jak najszybciej odnajduję sypialnię, w której śpi Cody. Cicho otwieram drzwi i przez niewielką szparę wsuwam się do środka. Blondyn śpi. Na palcach podbiegam do niego i delikatnie wsuwam się pod kołdrę. Czuję ciepło bijące od jego półnagiego ciała, a nawet się do niego nie przytulam.
- Czemu przyszłaś? - słyszę jego cichy głos. Cholera. Przegryzam wewnętrzną stronę policzka.
- Nie mogłam zasnąć, jestem w nowym miejscu. - Spoglądam na Cody’ego, który wciąż jest zwrócony do mnie plecami.
- Ale w trasie udawało ci się zasnąć - stwierdza, a po chwili dodaje: - Prawda?
- Chyba tylko dlatego, że… byłeś obok - wyznaję, szepcząc.
Cody odwraca się do mnie twarzą. Na jego twarzy widnieje delikatny uśmiech. Przytula mnie.
- Śpij już, skarbie. - Całuje mnie we włosy, a ja chowam twarz w jego torsie. Ostatnie co pamiętam, zanim pochłania mnie sen, to cudowny zapach jego skóry.

Budzi mnie słońce wpadające do sypialni i irytujący skrzek mew. Przeciągam się, będąc całkowicie wyspana i wypoczęta. Na łóżku jest dziwnie dużo miejsca, a przecież spał ze mną Cody. Gdzie on jest? Rozglądam się wokół siebie. Na poduszce, na której spał Cody leży mała kartka złożona na pół. Od razu ją chwytam i czytam, co jest na niej napisane.
Poszedłem pobiegać. Jak wrócę to zrobię Ci śniadanie. Mam nadzieję, że się wyspałaś. :) Love, Cody. Xoxo
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak poczekać na niego - wzdycham, mówiąc sama do siebie. Odkładam kartkę na bok, chowam się cała pod kołdrę i usiłuję ponownie zasnąć. Moje powieki robią się powoli ciężkie i bezwładnie opadają. Jednak nie zasypiam. Leżę z zamkniętymi oczami i czekam na Cody’ego. Przychodzi niedługo potem. Delikatnie mnie odkrywa. Otwieram oczy i widzę uśmiechniętego blondyna. Na jego twarzy i szyi błyszczą krople potu.
- Śmierdzisz. - Marszczę nos. Cody wybucha śmiechem, odsuwając się ode mnie.
- A ty za to masz totalny busz na głowie - odgryza się. Odruchowo sięgam dłońmi do włosów i palcami je przeczesuję. - Idę wziąć prysznic, a potem zrobię ci śniadanie - mówi, idąc w stronę łazienki.
- Ja pierwsza! - krzyczę, wyskakując z łóżka. Biegnę ku łazience. Koniec końców z Codym razem jesteśmy w drzwiach.- Trochę ciasno jest - marudzę i próbuję się przecisnąć. Udaje mi się to.
- Ja pierwszy powiedziałem, że idę pod prysznic - mówi, patrząc na mnie i kręcąc głową. - Poza tym podobno śmierdzę.
- Jesteś dżentelmenem, więc ustąp dziewczynie. - Unoszę jedną brew do góry, wpatrując się w sylwetkę Cody’ego. Ma na sobie sportowe adidasy do biegania, krótkie spodenki przed kolano i luźny podkoszulek na ramiączkach, który jest mocno przepocony. Ciekawe, ile przebiegł, myślę.
- Jest taka jedna zasada: “Oszczędzaj wodę, kąp się razem ze swoją dziewczyną”. Moglibyśmy się do niej zastosować - szczerzy się i zabawnie porusza brwiami. Przegryzam dolną wargę. Miałby mnie zobaczyć nagą? W sumie to już nieraz widział, ale… Mam dziwny opór. Ogarnij się, Gośka, myślę. No dajesz, może być fajnie.
W odpowiedzi zdejmuję górę z pidżamy.
- To znaczy, że się zgadzasz? - pyta. Nie odpowiadam. Zamiast tego zdejmuję spodenki. Kątem oka dostrzegam, że Cody zdejmuje swoją koszulkę i rzuca ją na ziemię. Odwracam się do niego plecami i odpinam stanik, który ląduje na wykafelkowanej podłodze. Gdy sięgam palcami do majtek, czuję dłonie Cody’ego na swoich biodrach i jego usta na swoim ramieniu. Delikatnie je zsuwa, a one lądują u moich stóp. Otwieram drzwiczki prysznica i staję twarzą do Cody’ego. Przygląda mi się, czci mnie swoim wzrokiem. Jego jabłko Adama porusza się, gdy przełyka ślinę. Na ułamek sekundy spoglądam na jego krocze. Słodki Jezu, myślę. Odkręcam wodę. Cody wchodzi pod prysznic, zamykając za sobą drzwiczki. Krople wody spływają po naszych ciałach. Cody przybliża się do mnie, łapie mnie jedną ręką w talii, przyciągając mnie do siebie. Czuję jego ciało w każdym miejscu swojego. Przylegamy do siebie. Spoglądam na Cody’ego, zadzierając głowę do góry. Wolną dłonią przeczesuje moje włosy, których niesforne pasma opadły na twarz. Uśmiecha się delikatnie. Pochyla się, a ja wspinam się na palce. Nasze usta spotykają się wpół drogi, a ja mam wrażenie, że wokół nas iskrzy się. Cody napiera na mnie całym ciałem, a ja czuję za plecami chłodne kafelki. Drugą dłoń wplata mi we włosy, obejmuje moją twarz. Nieśmiało kładę dłonie na jego biodrach. Czuję jak coś twardego napiera na mnie. O cholera, myślę. Podniecam go! Uśmiecham się, nie przerywając pocałunku. Cody wykorzystuje tą chwilę i zakrada się swoim językiem, który splata się z moim. Wędruję dłońmi wyżej. Delikatnie wbijam paznokcie w jego skórę, przez co jeszcze bardziej przyciska mnie do ściany swoim ciałem.
- Powiedziałem ci kiedyś, że jesteś cholernie seksowna? - pyta, patrząc mi w oczy. Uśmiech ponownie zakrada się na moją twarz.
- Nie pamiętam… - szepczę.
- W takim razie, mówię ci teraz, że jesteś cholernie seksowna. - Ponownie złącza nasze usta. Moje dość drobne ciało jest wciśnięte między silnie zbudowane ciało Cody’ego, a wykafelkowaną ścianę. Zsuwam dłonie niżej i ściskam delikatnie jego pośladki.
- Robisz się niegrzeczna - mruczy, po czym ponownie całuje się ze mną. Męczy mnie ciągłe stanie na palcach. Cody jakby to odczytuje z moich myśli, bo jego dłonie znajdują się na moim tyłku, po czym podnosi mnie, a ja oplatam go nogami w pasie. Wplatam palce w jego włosy. Krople wody wciąż atakuje nasze ciała. Fale podniecenia, raz za razem, rozlewają się po moim ciele.
- Cóż, ten prysznic nie jest zbytnio oszczędny - mówię. Cody spogląda na mnie, przerywając nasz pocałunek. Wciąż jednak wiszę na nim jak małpka, ale już po chwili ponownie moje nogi dotykają białego brodzika. Wpatruje się we mnie z lekko rozchylonymi ustami. Wyraz jego twarzy jest dla mnie nieodgadniony - zastanawiam się, o czym teraz myśli. Nagle, ni stąd ni z owąd, kuca przede mną, trzymając dłonie na moich biodrach. Boże, czuję się delikatnie mówiąc zażenowana. Jestem przed nim naga, a on jeszcze klęczy przede mną z głową na wysokości mojej… no wiecie. Przełykam ślinę, mając nadzieję, że nie zrobi tego, co mam na myśli. Czuję jego usta pomiędzy udami, po chwili jego język delikatnie mnie pieszczący. Mój oddech robi się płytki, a wszystkie mięśnie się napinają. Rozchylam bardziej nogi, a Cody wciąż mnie pieści swoim językiem, sprawiając, że zapominam jak mam na imię, gdzie jestem. Znajduję się w innym świecie tak bardzo odległym od tego i jednocześnie tak bliskim. Rozchylam wargi i zamykam oczy, opierając głowę o kafelki. Jezu! Z moich ust wydobywa się cichy jęk. Nagle Cody przerywa, ale za to po chwili czuję w sobie jego palce, penetrujące moje wnętrze. Cholera, to jest takie… Boże! Zalewa mnie fala podniecenia. W moim ciele szaleje coś czego nie umiem określić. Łapię gwałtowniej oddech, gdy palce Cody’ego szybciej poruszają się we mnie. Kolana mi miękną, gdy docieram na szczyt. Gdyby nie silny uścisk Cody’ego, już bym leżała. Spogląda na mnie, w jego oczach widzę dwie iskierki samozadowolenia.
- Dlaczego…? - pytam, łamliwym głosem.
- A dlaczego nie? - odpowiada wesoło. Podnosi się. Chwyta żel pod prysznic, wylewa go trochę na swoje dłonie i zaczyna mnie delikatnie myć. Wciąż jestem oszołomiona po tym, co stało się przed chwilą.

- Wracaj do łóżka, a ja zrobię ci śniadanie. Na co masz ochotę? - pyta, gdy jestem już w pidżamie. On jest owinięty ręcznikiem w pasie.
- Cokolwiek przyrządzisz - odpowiadam jakby od niechcenia. Leniwym krokiem wracam do sypialni, w której wchodzę pod kołdrę. Zakrywam się kołdrą po same uszy i zastanawiam się nad tym, co niedawno miało miejsce. To było… wow. Najbardziej ciekawiło mnie, dlaczego Cody to zrobił. Nie żeby mi to przeszkadzało, bo to było… niesamowite!
- Śniadanie, dla najpiękniejszej i najseksowniejszej dziewczyny - mówi Cody, wchodząc do sypialni. Wynurzam się spod kołdry. Na jego twarzy widnieje szeroki, pogodny uśmiech, oczy śmieją miłym blaskiem. W rękach trzyma tacę, a na niej dwa małe talerze z omletami i dwie szklanki soku.
- Dziękuję. - Uśmiecham się, gdy na moich kolanach leży taca z jedzeniem. Cody zajmuje miejsce obok mnie. - Smacznego.
- Nawzajem, skarbie.
Podczas jedzenia pysznego śniadania pytam:
- Jakie plany na dziś?
Cody przeżuwając kęs omleta, spogląda na mnie.
- Wczorajszy spacer nam nieco nie wyszedł, więc może dzisiaj ci pokażę okolicę?
- Yup - odpowiadam, ucieszona. Od samego rana byłam zadowolona, uśmiechałam się nawet do ściany. Nie wiem skąd u mnie tyle pozytywnej energii.
- Skocz się ubrać, a ja zmyję naczynia - mówi Cody, całując mnie w policzek.
- Mogę pozmywać, w końcu ty zrobiłeś śniadanie.
- Nie trzeba - odpowiada, schodząc z łóżka. Zabiera tacę z pustymi naczyniami i wychodzi z sypialni.
Wstaję i zaczynam grzebać w jednej z toreb, szukając czegoś do ubrania. Wkładam trampki, szorty i koszulkę, którą wkładam w spodenki. Robię lekki makijaż, usta muskam błyszczykiem.
- Gotowa! - oznajmiam, stawiając się w kuchni.
- Gotowy - odwraca się Cody, wycierając dłonie w mały ręcznik. Uśmiecha się szeroko, ukazując przy tym swoje białe zęby. Podchodzi do mnie. - Czekaj, wezmę jeszcze aparat. - Muska ustami przelotnie mój policzek. Cierpliwie czekam, aż wróci. Łapie mnie za rękę, mając przez ramię przewieszony aparat. Wychodzimy z domu, zamykając go na klucz, choć nie wiem po co skoro i tak nikt tu nie przychodzi.
Idziemy plażą, trzymając się za ręce i oboje milczymy. Nie warto zużywać niepotrzebnie słów. Jest ich tak niewiele w eterze.
- Razem z Alli i Tomem udawaliśmy, że ten las jest wielką puszczą. Chodziliśmy po drzewach, chroniąc się przed Indianami. Całe dnie potrafiliśmy tu przesiedzieć i się tak bawić. Mama i tata niejednokrotnie wołali nas z plaży żebyśmy wracali. Tyle razy prosili nas byśmy tam nie chodzili, żebyśmy nie wspinali się na drzewa, bo ciągle chodzimy z poobdzieranymi kolanami, ubrania ciągle są brudne. Jednak dla nas był to wówczas cały świat i nie mieliśmy zamiaru z niego rezygnować.
Uśmiecham się słysząc tą opowieść.
- Mam z tym miejsc wiele wspomnień, dlatego tu wracam. Byłem tu szczęśliwy.
- A teraz jesteś? - pytam, spoglądając na niego. Zatrzymujemy się i Cody mi się przygląda z konsternacją.
- Oczywiście. Jesteś ze mną, a to już czyni mnie szczęśliwym. - Chowa pasmo moich włosów za ucho. - A czy ty jesteś szczęśliwa? - pyta, przekrzywiając głowę i wpatruje się we mnie swoimi nieprzeniknionymi niebieskimi oczami.
Przegryzam wewnętrzną stronę policzka, zastanawiać się co odpowiedź. Czy jestem szczęśliwa? Rano obudziłam się taka wesoła. Chyba to jest szczęście.
- T-tak - odpowiadam.
- Wahasz się - zauważa.
- Nie do końca wiem, kiedy mogę mówić o szczęściu w swoim przypadku.
- Dokonam wszelkich starań, byś była zawsze szczęśliwa. - Unosi moją dłoń i całuje ją.
*
Popołudnie spędzamy na plaży, wylegując się w ciepłych promieniach słońca. W zasadzie to ja się wyleguję - Cody jest zbyt ruchliwy i nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu więcej niż dziesięć minut.. Znalazł sobie świetne zajęcie - robienie mi setek - jeśli nie tysięcy… - zdjęć. Jest nieco natrętny jak paparazzi. Jednak nie chcę mu sprawić przykrości, gdy on się tak dobrze bawi. W końcu odwracam się i wyciągam rękę po aparat. Jednak w jakiś niewyjaśniony sposób leżę na Cody’m. Czuję jego rozgrzaną skórę. Szczerzy się do mnie, będąc przygwożdżonym ciężarem mojego ciała. Zerkam na jego kuszące wargi, które aż się proszą o to, by je pocałować. Wpijam się w nie, a Cody bardzo szybko odpowiada na mój pocałunek. Jego dłonie znajdują się na mojej talii. Delikatnie ocieram się biodrami o jego krocze, czując, że Cody ma coraz ciaśniej w kąpielówkach. Uśmiecham się, nie przerywając pocałunku. Jestem ciekawa do jakiego stopnia potrafi się kontrolować. Jego dłonie zsuwają się i zatrzymują się na moich pośladkach, lekko je ściskając, przez co jeszcze bardziej się o niego ocieram.
- Chcesz doprowadzić do tego, żebyśmy się kochali na środku plaży? - pyta, spoglądając mi w oczy, w których błyszczy ciekawość i podniecenie.
- Czemu by nie - wzruszam ramionami, obejmując dłońmi jego twarz. Całuję go ponownie, będąc ciekawa jak to się dalej potoczy. Jednak tym razem Cody nie oddaje pocałunku wcale. Jestem zawiedziona. - … Dlaczego? - pytam, kładąc się obok niego.
- Nie mam przy sobie gumki - odpowiada. Wyraz jego twarzy zrobił się poważniejszy, a rysy twarzy wyraźnie wyostrzyły.
- Ach. - Widać włączyła się w nim racjonalna część. W sumie ma rację i nie powinnam być zła. Jednak mimo wszystko mnie odtrącił i to zabolało. Cody odwraca się na bok i patrzy na mnie z miłością.
- Nie zrozum mnie źle. Już raz prawie wpadliśmy i nie chcę byśmy oboje ponownie przez to przechodzili. - Ma łagodny wyraz twarzy, kciukiem gładzi mój policzek. Unoszę kąciki ust do góry, ale zaraz ponownie opadają. MARTWI SIĘ O CIEBIE, KRETYNKO!, krzyczy moje wewnętrzne ja.
- Pociągam cię? - pytam cicho. Skąd u mnie tyle odwagi?!
Cody się uśmiecha.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo.
Nagle klęka u mojego boku. Wsuwa ręce pod moje ciało i wstając unosi mnie do góry, po czym biegnie do wody.
- ZWARIOWAŁEŚ?! - drę się. Bez jakiegokolwiek skutku, bo Cody już jest po pas zanurzony we wodzie. Uśmiecha się szaleńczo, zatrzymując się. - Nie wrzucisz mnie, prawda? - pytam, spoglądając na niego.
- Od ciebie to zależy - odpowiada, zabawnie poruszając brwiami. Marszczę brwi. Przekręca mnie tak, że mam nogi oplecione wokół jego pasa, a ramiona wokół szyi. Przymyka oczy, zbliżając swoją twarz do mojej. Gdy czuję jego usta na swoich również zamykam oczy. Całujemy się dobrą chwilę, przy czym czuję, że Cody idzie w głąb morza. W końcu oboje jesteśmy cali zanurzeni we wodzie i wciąż się całujemy. Boże, jakie to romantyczne! Po chwili się wynurzamy, by zaczerpnąć powietrza. Wciąż jestem opleciona wokół ciała Cody’ego. Uśmiecha się szeroko, prezentując swoje proste, białe żeby. W jego niebieskich oczach odbijają się promienie Słońca, przez co błyszczą jak szalone. Trzyma mnie mocno w swoich objęciach, jego mokra skóra dotyka mojej. Czuję jak jego serce bije przyspieszonym rytmem. Bum, bum, bum-bum.
W tej chwili wiem już dlaczego Bóg postawił tego chłopaka przede mną. On mnie kocha, a ja …jego. Nie ma innej opcji. Opiekuje się mną, stawia mnie nade wszystko, chce dla mnie jak najlepiej, nie może znieść myśli, że coś mogłoby mi się stać, moje szczęście jest jego szczęściem. Boże, biję ci pokłony za stworzenie tego człowieka. To najlepsze co mogłeś zrobić.
Nosem trącam jego szyję, wdychając jego zapach. Boski zapach mojego chłopaka. Pachnie żelem pod prysznic, wanilią. W odpowiedzi on przytula mnie jeszcze mocniej.
Zawiewa lekki wiaterek, a mnie przebiega dreszcz po plecach. Cody czuje to, więc idzie ku plaży, na której siada mnie na kocu i przykrywa ramiona ręcznikiem. Z wiklinowego piknikowego kosza wyjmuje butelkę wody.
- Napij się - mówi, podając mi ją.
Kręcę głową.
- Nie chce mi się pić.
Mruży niebezpiecznie oczy.
- Mimo to powinnaś dużo pić. Jest strasznie ciepło, nie chcę żebyś się odwodniła i znów wylądowała w szpitalu i to znów przeze mnie. - Ton jego głosu jest poważny. Jego twarz już nie jest tą uroczą twarzyczką plażowego gościa, co niedawno. Znów przypomina dorosłego mężczyznę.
Wzdycham i biorę od niego butelkę, upijając spory łyk.
- Grzeczna dziewczynka - mówi wesołym głosem. Sam wypija jeszcze większy łyk przez co butelka jest w ponad połowie pusta. - Zjesz coś?
- A co masz? - pytam, podchodząc na czworaka do koszyka, niczym kot. Są w nim same owoce i kanapki. - Nie ma niczego słodkiego… - Spoglądam  na niego smutnymi oczami, a usta wyginam w podkówkę.
- Aniołku, na tym upale wszystko by się roztopiło. W domu mamy coś słodkiego - mówiąc to gładzi mnie kciukiem po policzku. Przysiadam na piętach. Wpadam na pewien pomysł. - Masz badmintona? - Szczerzę się.
- Myślę, że w domu powinien być.
- Gdzie? Pójdę po niego. - Wstaję. Patrzę na niego z góry. Wydaje się być teraz takim małym chłopcem.
- Um… w piwnicy. I najlepiej będzie jeśli pójdziemy oboje. - Również wstaje.
- Dlaczego? - Marszczę brwi.
- Nie zostawię cię tu samej, ale też samej cię nie puszczę. Bóg wie jak ta piwnica wygląda, skoro do niej nikt nie wchodził przez… rok? I nie ma w niej światła. - Łapie moją rękę.
- Zostawisz to wszystko…? - Wskazuję brodą na koc i kosz.
- Najwyżej zwierzęta z lasu coś sobie zjedzą. - Wzrusza ramionami. Puszcza na chwilę moją rękę, bierze klucze, telefony i aparat, po czym ponownie splata nasze palce.
W piwnicy faktycznie - nie ma światła. Na szczęście znaleźliśmy dwie latarki, które teraz są jedynym źródłem światła. Nie wygląda najgorzej - wszystko jest poukładane (zaryzykowałabym stwierdzenie, że aż pedantycznie poukładane), jedynie jest dużo kurzu i trochę pajęczyn. Szczurów ani myszy nie widzę.
Paletki do badmintona znajdujemy na jednej z półek, tuż obok piłek. Na tej samej półce są również lotki.
- Coś jeszcze chcesz? - pyta, kierując snop światła swojej latarki wprost na moją twarz, przez co zasłaniam oczy ręką.
- Nie, chodźmy stąd - odpowiadam.
Chwilę później znów jesteśmy na plaży i gramy w badmintona, jednak wiatr trochę nam to uniemożliwia. Mimo to śmiejemy się, a Cody parę razy rzuca się na klatę na piasek był odbić lotkę.


_____________________________________________________________________
* nie pamiętam dokładnie tego, co Cody opowiadał jak byli w tym domku po raz pierwszy, więc za wszelkie błędy rzeczowe z góry przepraszam. Jestem zbyt leniwa, by szukać odpowiedniego rozdziału i czytać go, by wszystko się zgadzało.
_______________________
WESOŁYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA! TO ZNACZY WIELKIEJ NOCY!
Ta pogoda jest strasznie myląca! Haha.
Rozdział ma 12stron (myślałam, że jest krótszy o.O), więc bijcie pokłony.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba. :)
Byłam na koncercie Justina (jednak), więc jeśli chcecie dowiedzieć się jak było wpadnijcie tu: Uwieczniając swój styl !
Make your dreams come true,
Basia. xoxo