Mamy nowy rozdział tak na dobry początek niedzieli. Wena dopisała, rozdział jest baardzo długi (7stron a4!). Widzę ten zaciesz na Wsszych mordkach. Obiecana scena porno też jest! Haha. Ogólnie o dziwo rozdział mi się podoba. Tym rozdziałem świętujemy dwie rzeczy: 1) jest to 102 rozdział tego opowiadania ( o ile gdzieś po drodze w dodawaniu się nie pomyliłam, wiecie ja tylko dobrze piszę, z liczeniem jest już gorzej...). Kiedy zleciało te sto rozdziałów i dwa lata? W każdym razie: tym co wytrwali od samego początku gratuluję. Mam nadzieję, że nigdy Was nie zawiodłam czy coś (chodzi o treści rozdziałów, nie termin ich dodawania! xd). 2.) świętujemy moje sweet 16urodziny, które są już we wtorek. ^^ No w kolejnym rozdziale będą urodziny Codsa i znów namieszam. Buahahah. Robię z siebie idiotkę, więc kończę. Lecę pisać kolejne rozdziały na pozostałe blogi, póki wena mi nie ucieka.
Miłej lektury, kochani. Dajcie znać, czy R się podoba. Kisses! Xx
P.S.: Nie wiem czemu są drobne problemy z czcionką, która się powiększa później. Siła wyższa, wybaczcie.
Rozdział 11 – Przyjaciele
Ściskam
się z dziewczynami i chwytając swoje walizki udajemy się do swoich domów.
Wchodzę
do domu. Cisza. Nikt nie podbiega do mnie ani nie krzyczy: „Już idę!”. Dziwne.
Razem z Berry spoglądamy na siebie ze zdziwieniem wymalowanym na naszych
twarzach. Wzruszamy ramionami i cicho stawiamy parę kroków w przód.
To
co widzę w salonie niemal zwala mnie z nóg.
Moja
własna matka całuje się z jakimś facetem.
Tysiące
pytań tworzy mi się w głowie począwszy od: „Kim jest ten facet?” przez: „A co z
tatą?”, a skończywszy na: „Dlaczego ona mi nic nie powiedziała?”.
Berry
też jest w szoku. Rzucamy głośno walizki na ziemię. Mata i ten koleś momentalnie przestają się całować i spoglądają w naszą
stronę z przerażeniem w oczach.
-
Gosiu, ja ci to zaraz wyjaśnię – mówi mama po angielsku.
-
Mam nadzieję – odpowiadam, a mój głos jest przesycony jadem.
Facet
wstaje.
- To ja może już pójdę… – mówi cicho. Spogląda
na mamę jakby liczył, że odpowie mu coś, ale ona tylko blado się uśmiecha. – Do
widzenia – mówi, gdy przechodzi obok mnie. Tchórz. I moja matka z kimś takim
się zadaje?!, myślę.
-
Do widzenia – rzucam oschle.
-
KTO TO JEST?! – wybucham, gdy tylko słyszę trzaśnięcie drzwi. – ŻĄDAM WYJAŚNIEŃ!
-
Gosiu, bo ja… Ja się zakochałam w James’ie. Wzięłam rozwód z twoim ojcem.
Jestem
w szoku.
-
Gdzie… Gdzie tata? – pytam łamliwym głosem.
-
W Polsce. Postanowił wrócić. Nie chce tu dłużej mieszkać.
Serce
mi się kraje. Łzy napływają do oczu. Wybiegam z domu, puszczając mimo uszy
krzyk mamy, żebym wróciła.
Zbiegam
po trzech schodkach, przebiegam przez niezamkniętą furtkę i czuję, że na kogoś wpadam.
Gdy któryś z moich zmysłów rejestruje, że to chłopak, wtulam się w niego i
zapewne brudzę jego biały podkoszulek tuszem do rzęs. Ten ktoś obejmuje mnie
jedną ręką, a drugą głaszcze mnie po włosach.
-
Cii… - uspakaja mnie.
Chwila.
Znam ten głos.
Odrywam
się od chłopaka. Staję dwa kroki od niego. Przyglądam się mu uważnie.
No
pięknie, myślę. To Cody.
-
Błagam, nie uciekaj – prosi.
Przegryzam
dolną wargę.
Przypomina
mi się to, że rodzice wzięli rozwód i łzy ponownie zaczynają napływać mi do
oczu.
Cody
łapie mnie za rękę. Nie wyrywam się. Daję się mu poprowadzić. Idziemy w stronę
jego domu, przechodzimy przez furtkę, ale zamiast kierować się ku drzwiom,
schodzimy ze ścieżki na trawnik i przemykamy obok boku budynku i wchodzimy do
ogrodu. Przemierzamy całą długość ogrodu aż do celu Cody’ego: ogrodowej, podwójnej
drewnianej huśtawki, na której zmieszczą się co najmniej trzy osoby. Siadamy naprzeciwko
siebie. Cody jedną rękę chwyta moje dłonie, a drugą ściera łzy z twarzy.
-
Rozmazałaś się – mówi uśmiechając się.
-
I pobrudziłam ci koszulkę – dodaję.
-
Co się stało? – pyta. – Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko.
Chwilę
zastanawiam się czy powinnam z nim tu być i rozmawiać z nim o…
Z
trudem powstrzymuję łzy, które cisną się do oczu.
-
Bo… - Biorę oddech. – Bo… Moi rodzice… się rozwiedli – wyrzucam z siebie i
wybucham płaczem.
Cody
siada obok mnie, przytula mnie i pozwala znów wypłakać się w koszulkę. Nic nie
mówi. Delikatnie kołysze nami. Bicie jego serca ukaja mnie.
-
Zaraz wrócę – mówi i ucieka. Czekam cierpliwie, rozglądając się po ogrodzie.
Wokół mnie jest szaro. Pogoda dzisiaj nie dopisuje.
Widzę
Cody’ego, który idzie szybkim krokiem w moją stronę z gitarą w ręce. Siada naprzeciwko mnie i zaczyna grać.
What a way to kiss you
But this girl I promised
All them clowdy rainy days are over yea
And baby I will be your umbrella
Say goodbye to them puffy eyes
Love is war and girl I’ll be your soldier
And baby I will fight for you forever
But this girl I promised
All them clowdy rainy days are over yea
And baby I will be your umbrella
Say goodbye to them puffy eyes
Love is war and girl I’ll be your soldier
And baby I will fight for you forever
Maybe it’s my mission
To be one that’s always here to listen
And girl you’ll be fine
‘Cause now that you’re mine
To be one that’s always here to listen
And girl you’ll be fine
‘Cause now that you’re mine
I don’t wanna see no more
Tears on your pillow
Don’t wanna see no more
Tears on your pillow
And this is my song for you
I can’t give you all the world
But I promise now that you’re my girl
There’s gonna be no more tears on your pillow
Tears on your pillow
Don’t wanna see no more
Tears on your pillow
And this is my song for you
I can’t give you all the world
But I promise now that you’re my girl
There’s gonna be no more tears on your pillow
Gdy odkłada gitarę
przytulam się do niego. Cody obejmuje mnie mocno i usadawia obok siebie.
- Mogę mieć pytanie? –
pyta.
Spoglądam na niego.
- My… jesteśmy razem?
Serce podchodzi mi do
gardła. Uwalniam się z jego uścisku. Usiłuję sama doszukać się odpowiedzi na to
pytanie.
- Obawiam się, że nie,
ale… - Zawieszam się na chwilę, ale widząc minę Cody’ego prędko dodaję: - Wciąż
o tobie myślę. Nie umiem zapomnieć, ot tak.
Nastaje cisza między
nami.
- Przyjaciele? –
proponuję i wyciągam dłoń w jego stronę.
- Przyjaciele –
powtarza, wzdychając, gdy ściska moją dłoń.
Zdaję sobie sprawę z
tego, że on nie chce przyjaźni, ale oboje wiemy, że to jedyny sposób by się nie
rozstawać i nie nienawidzić się.
Cody przytula mnie,
choć wahał się czy powinien to zrobić. Tak niepewnie, niezdecydowanie
przygarnął mnie do siebie.
Siadamy na huśtawce,
chwytam gitarę. Zaczyna, grać „Suddenly”. Cicho śpiewam.
Suddenly people know my name
Suddenly everything has changed
Suddenly I feel so alive
In the blink of an eye
My dreams begin to rain
Suddenly everything has changed
Suddenly I feel so alive
In the blink of an eye
My dreams begin to rain
Cody słucha mnie jak
zaczarowany. Uwielbia, gdy śpiewam. A już zwłaszcza nasze piosenki. Odkładam gitarę i wtulam się w ramię Cody’ego.
Chłodny wiatr owiewa
mnie, przez co wzdłuż kręgosłupa przechodzi mnie dreszcz, co nie uchodzi uwadze
Cody’ego.
- Chodźmy do domu – proponuje.
Wstaję, on też. Łapie gitarę i idziemy w stronę domu. – You’re my life, I won’t lie… - nuci pod nosem.
- But I’ve never
seen a boy so fine – kontynuuję.
Chcę powiedzieć mu,
że go kocham, ale czuję wewnętrzny opór. Po raz pierwszy.
Wchodzimy do salonu,
następnie schodami na piętro do pokoju Cody’ego. Siadam na sofie, a Cody po tym
jak odłożył gitarę na miejsce siada obok mnie.
- Cieszę się, że się
pogodziliśmy – mówi z delikatnym uśmiechem.
- Ja też – odpowiadam,
unosząc kąciki ust ku górze.
Powieki zaczynają mi
ciążyć. Zmęczenie, szybkie życie dają mi się we znaki. Nie mam siły walczyć z
nadchodzącym snem. Pozwalam opaść powiekom i usnąć na ramieniu Cody’ego.
Śnię.
Stoję pomiędzy Cody’m i Zayn’em. W ich oczach jest nienawiść, której
nie da się nie zauważyć. Oboje są zazdrośni o siebie nawzajem. Jestem pomiędzy
młotem a kowadłem. Kocham ich obu, a tylko jednego z nich mam wybrać. Łzy
napływają mi do oczu. Jestem bezsilna. Nie wiem, którego mam wybrać.
Budzę się nagle, jakby
ktoś wylał na mnie wiadro z zimną wodą lub wymierzył mi siarczysty policzek.
Rozglądam się wokół
siebie. Jestem w pokoju Cody’ego. Siedzę na łóżku, przykryta kołdrą. W pokoju
panuje mrok. Z ledwością dostrzegam zarys sylwetki Cody’ego, który siedzi na
parapecie. Zapalam lampkę, która stoi na stoliku nocnym. Obok niej dostrzegam
nasze wspólne zdjęcie. Jedno z wielu naszych wspólnych zdjęć. Spoglądam na Cody’ego.
Jest wpatrzony we mnie. Zapewne myśli o mnie. Z resztą jak zawsze.
Wstaję i podchodzę do
Cody’ego. Łapię go za ręce. Spoglądamy sobie w oczy. Widzę, że cierpi. Widzę,
że mnie kocha. Jest mi ciężko. Chciałabym wiedzieć, co do niego czuję. On wyswobadza
dłonie z mojego uścisku i przytula mnie mocno. Coś mi podpowiada, że ma łzy w
oczach. Nie muszę tego sprawdzać. Po prostu to czuję. Jesteśmy jedną duszą w
dwóch osobnych ciałach. Zatapiam lekko paznokcie w T-shircie Cody’ego.
- Nigdy nie pozwolę ci
odejść – szepcze. – Obojętnie czy jako koleżance, dziewczynie czy… żonie. Chcę
byś zawsze była przy mnie jako Gosia. Zrób to dla mnie. Błagam – dodaje,
świdrując mnie tymi swoimi zeszklonymi oczami.
- Obiecuję – mówię,
całując go w policzek. – Może już wrócę do domu… Nawet się nie wypakowałam.
- Odprowadzę cię –
oferuje.
- Cody, mieszkam obok
ciebie. Wystarczy, że odprowadzisz mnie wzrokiem – mówię spoglądając na niego.
On jednak uparcie
chwyta moją dłoń i ciągnie mnie ku wyjściu.
Dom wciąż jest pusty.
- Gdzie wszyscy? –
pytam.
- Wpadli w szał zakupów
przedświątecznych.
- A ty nie?
- Dobrze wiesz o tym,
że nie jestem materialistą – mówi, patrząc na mnie. Uśmiecham się blado w
odpowiedzi.
*
Wigilia.
Dwanaście potraw na stole. Do mnie, mamy i Berry dołączyły się: Julka i Zuza
razem z rodzicami. Tata nie przyjechał, choć błagałam go o to. Nawet bilet mu
zarezerwowałam. On uparcie twierdził, że zostanie w Polsce.
Do
Wigilii dołączył się James. Mama wytłumaczyła mi całą sytuację, a James w
gruncie rzeczy okazał się być całkiem spoko.
Gdy
dzielę się opłatkiem z Zuzą słyszę pukanie do drzwi. Zdezorientowana spoglądam
na mamę.
-
Otworzę – mówię. Odkładam opłatek na stół i idę do drzwi. Otwieram. W drzwiach jest
Cody.
-
Widziałem jak szukałaś pierwszej gwiazdy na niebie – mówi.
Podczas
naszych pierwszych świąt opowiadałam mu o różnych zwyczajach i tradycjach jakie
praktykuje się u mnie w rodzinie. I o wyczekiwaniu na pierwszą gwiazdkę na
niebie przez dzieci też.
-
Właśnie składaliśmy sobie życzenia. Zaraz siadamy do stołu. Dołączysz? – pytam.
-
Nie chcę wam przeszkadzać…
-
Ale ja nie chcę, by ciebie zabrakło. – Łapię go za nadgarstek i wciągam do
domu.
*
-
To jak? Przylecisz na Sylwestra? – pyta Zayn, gdy tylko odbieram telefon.
Wzdycham.
-
Nie, mam już inne plany – odpowiadam.
-
Jakie?
-
Chcę spędzić tegorocznego Sylwestra z rodziną.
-
Szkoda. Szykuje się niezła impreza.
-
Opowiesz mi potem jak było. Obiecuję zadzwonić o twojej północy.
-
Ta, cześć.
Pip,
pip, pip, pip.
Rozłącza
się zanim zdążę się pożegnać.
*
Zaraz
będę – piszę do Cody’ego. Ubrana w miętowy luźny sweter rybaka, czarne szorty
odrobiną ćwieków, czarne rajstopy i w tym samym kolorze dziesięciocentymetrowe
szpilki, wychodzę z pokoju. Przemierzam korytarz pewnym krokiem, wsłuchując się
w stukanie obcasów. Schodzę po schodach – już mniej pewnie – trzymając się
poręczy. Chwilę później jestem pod drzwiami Cody’ego.
W
jego domu jest ciemno, co dezorientuje mnie. Pukam do drzwi. Słyszę kroki. Cody
otwiera drzwi. Uśmiecham się delikatnie.
-
Ślicznie wyglądasz – komplementuje.
-
Jakbym przyszła w dresie też byś to powiedział – żartuję, wchodząc.
-
Nie moja wina, że tobie we wszystkim jest ładnie.
Rozglądam
się po domu. Panują egipskie ciemności. Cody podchodzi do mnie i
niespodziewanie bierze na ręce. Nie protestuję. Wnosi mnie po schodach.
-
Jesteś znacznie lżejsza niż dotychczas – zauważa.
-
Trochę schudłam… - mówię.
-
Chyba więcej niż trochę.
Na
piętrze stawia mnie na podłodze, ale i tak kurczowo trzyma mnie i prowadzi do
pokoju. Staję przed drzwiami z jego pokoju. Cody uchyla je.
W
pokoju na podłodze jest całe mnóstwo świec, które nadają wnętrzu intymnego
wręcz klimatu. Zauważam, że na łóżku jest inna pościel niż gdy byłam tu
ostatnio. Ta jest czarna i satynowa. Przy kanapie na stoliku stoi butelka z
czerwonym winem, dwie lampki na długich nóżkach i trochę przekąsek.
Stawiam
uważnie krok do przodu. Idę ścieżką wytyczoną przez pas bez świeczek. Siadam na
sofie, a Cody obok mnie. Wyciągam rękę w stronę butelki z winem, ale Cody
ubiega mnie. Chwyta ją, otwiera i napełnia lampki.
-
Za naszą przyjaźń – wznoszę toast. Moich uszu dobiega dźwięk dwóch kieliszków
obijających się delikatnie o siebie. Dźwięk jest krótki, ale ponosi się lekkim
echem po pomieszczeniu.
Opróżniam
jednym haustem szkło. Cody również i po chwili nasze lampki są ponownie
napełnione.
Cody
włącza wieżę. Cicha, nastrojowa muzyka roznosi się po pomieszczeniu.
-
Zatańczysz? – pyta wyciągając dłoń w moją stronę. Chwytam ją i wstaję z sofy. W
głowie lekko mi się zakręca od wina, ale staram się zachować równowagę w
szpilkach. Powoli odchodzimy nieco dalej, w miejsce, gdzie świec jest trochę
mniej. Cody unosi nasze splecione ręce na wysokość naszych ramion, a drugą ręką
obejmuje mnie w talii, a ja swoją kładę na jego ramieniu. Tańczymy wolnego,
kołysząc się w takt muzyki. Po chwili Cody obraca mnie dookoła mojej osi.
Staram się zrobić to z należytą gracją, ale w tym stanie i w tych butach nie
wychodzi mi to. Ponownie zatracam się w jego ramionach, przestępując z nogi na
nogę. Przymykam oczy, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, która tak pięknie
pachnie… Napawam się tym zapachem, który należy do moich ulubionych zapachów
męskich. Jest delikatny, a nie ostry i duszący jak większość.
Po
kilkunastu minutach tańca, po kilku przetańczonych piosenkach wracamy na sofę.
Wypijam kolejne lampki wina, przegryzam trochę przekąsek, rozmawiam z Cody’m. W
jego niebieskich oczach odbijają się płomienie świec przez co jego oczy są
niczym dwie latarnie morskie.
W
głowie szumi mi coraz bardziej od wina, a gdzie tam północ i szampan… Śmieję
się z opowieści Cody’ego. Powoli nie panuję nad tym co robię i co mówię, ale
nie odmawiam sobie alkoholu. Chwilowo jestem beztroska. O nic się nie martwię.
Przecież jestem z Codym, więc co może mi się stać? Kompletnie nic.
Chwilowo
tonę w jego oczach, które błyszczą jak szalone. Hipnotyzują mnie. Moja ręka
odnajduje jego ciemny podkoszulek i chwyta go. Przyciągam Cody’ego do siebie.
Mój wzrok przenosi się na jego usta. Oblizuję swoje wargi, po czym całuję Cody’ego.
Przez ułamek sekundy – albo może nieco dłużej, nie wiem, już dawno straciłam
poczucie czasu – Cody wydaje się być zaskoczony moim zachowaniem, ale nie
odrzuca mnie. W życiu by tego nie zrobił. Całujemy się dość namiętnie, prawdę
mówiąc to ja narzucam tempo, a Cody się dostosowuje. Moje dłonie wędrują na
jego plecy i bezwładnie wodzą po nich. Jedna ręka na chwilę zatraca się w jego
blond włosach. Lekko przygryzam jego dolną wargę. Przysuwam się bliżej do niego.
Moje serce bije jak oszalałe, jakbym znów biegała po scenie. Dłonie Cody’ego
wciąż spoczywają na mojej talii. Wydaje mi się, że boi się zrobić kolejny krok,
dotrzeć do kolejnej bazy. Wkładam język do jego ust. Nasze języki od razu
zaczynają małą walkę. W końcu Cody przełamuje się: mocniej obejmuje mnie, a
drugą dłoń wplata mi we włosy i delikatnie je przeczesuje. Naraz jego dłonie
lądują na moich biodrach. Unosi mnie, wstając. Umiejętnie mija świeczki w
drodze do łóżka. Kładzie mnie na nim. Zdejmuje mnie buty, spodnie, sweter. Gdy
podnoszę się, zdejmuję jego koszulkę, odpinam spodnie. Odsuwam się nieco do
tyłu, a Cody dołącza do mnie, będąc zaledwie w bokserkach. W jego oczach widzę
szaleństwo. Wypił o dwie czy trzy lampki mniej ode mnie, więc pewnie bardziej
się pilnuje. Łapię go za rękę i przyciągam do siebie. Kładę jego dłoń na swojej
piersi. Pierwszy raz muszę to robić. Tęsknię za jego dotykiem. Za nim całym.
Lekko znudzona siadam okrakiem na Cody’m. Wodzę językiem od jego podbrzusza w
górę. Zakańczam to kolejnym pocałunkiem. Wplatam ręce w jego włosy, burzę jego
misternie ułożoną fryzurę. Staram się obudzić drzemiące w nim żądze. Powoli mi
się to udaje. Odpinam swój stanik i już zamierzam rzucić nim w stronę sofy, ale
Cody ubiega mnie. Chwyta go i celnie rzuca na kanapę. Jego wzrok tkwi na moich
piersiach. W końcu nieśmiało ich dotyka. Przez chwilę je pieści. Postanawiam
dobrać się do jego bokserek, bo czuję, że jego penis nie ma już w nich za wiele
miejsca. Zdejmuję je i podaję Cody’emu, który ponownie celnie trafia na sofę.
Cody kładzie dłonie na moich biodrach.
Wsuwa dłonie pod moje koronkowe, czarne majtki. Zdejmuje je. Obraca nas, przez
co teraz on jest nade mną. Obdarowuje moje nagie, rozpalone ciało tysiącem
pocałunków. Są to zaledwie muśnięcia jego ust, ale sprawiają, że nabieram
jeszcze większej ochoty na seks. Próbuję jakoś niewerbalnie przekazać Cody’emu,
że chcę, by zakończył już tą niezwykle podniecającą grę wstępną, ale
niespecjalnie mi to wychodzi. Dotyka mnie dosłownie wszędzie, jakby specjalnie
odwlekał czysty seks na później. Wbijam paznokcie w jego pośladki. Cody
przenosi swój wzrok z mojego ciała na moją twarz. Oblizuję seksownie usta. W
końcu wyłapuje aluzję. Powoli, niespiesznie wchodzi we mnie, a ja oznajmiam to
jęknięciem. Jego ruchy początkowo są wolne i równomierne, ale nie muszę długo
czekać, by przyspieszył. Dłonie trzymam na jego barkach, ale jakby zaplecione
wokół jego ramion. Nasze oddechy są nierówne, serca biją w szaleńczym rytmie.
Słyszę
bicie dzwonów z kościoła, który jest nieopodal. Północ.
-
Szczęśliwego Nowego Roku – mówi Cody spoglądając do mnie, nie przerywając
swojej poprzedniej czynności.
-
Nawzajem – odpowiadam i całuję go namiętnie.
-
W zasadzie, co my zrobiliśmy…? – pyta Cody, gdy przykrywa nas oboje kołdrą.
-
To był tylko przyjacielski seks – odpowiadam z delikatnym uśmiechem. Wtulam się
w jego nagi, umięśniony tors. Cody obejmuje mnie.
-
Przyjacielski seks, mówisz? – mruczy mi do ucha. Wolną ręką zaczyna kreślić
linię od zagłębienia pomiędzy moimi niezwykle wystającymi obojczykami aż do
podbrzusza.
-
Mhm. I uważam, że to najlepszy sposób na rozpoczęcie nowego roku – mówię całując
go.