6/16/2012

Cz. VI R. 1 - Nowe


Rozdział pierwszy – Nowe

Tęsknię. Z każdą sekundą, kwadransem, godziną coraz bardziej.  Nocami nie śpię, zastanawiając się jak przetrwam ten czas. Czy nasz związek przetrwa rozłąkę. Próbuję normalnie funkcjonować, jednak póki co efekty raczej są marne. Dziewczyny usiłują mi jakoś pomóc, jednak nie wiedzą jak. Póki co mamy wszystkie cztery znacznie ważniejsze zajęcie od mojej lekkiej depresji: stworzenie idealnego demo, które nadawałoby się do zaprezentowania wytwórni.
Udało się, mamy własną piosenkę. Po wielu dniach prób, tworzenia odpowiedniego tekstu, komponowania muzyki, wyszła nam z tego prawdziwa piosenka. Dochodzę do wniosku, że najwyższa pora zadzwonić do Willa, by zapytać go, czy nie chce mojego powrotu, jednak w nieco innym składzie. Czy chce mnie jako część zespołu, a nie solistkę.
- Will? – pytam, gdy słyszę, jak ktoś po drugiej stronie podnosi słuchawkę.
- Jennifer? – słyszę zaspany męski głos. Cholera, myślę, przecież u niego środek nocy!
- Wiesz, może ja zadzwonię później, bo zapomniałam, że u ciebie środek nocy – trajkocę.
- Skoro zadzwoniłaś to już mów – nalega.
- Bo jest taka sprawa… Mógłbyś wpaść na Złote Wybrzeże?
- Coś ty wymyśliła?
- Em… Jak przyjedziesz to się dowiesz. Mogę ci zaraz znaleźć lot, zabukować bilet, zapłacić…
- Sam zrobię to rano, o ile mi powiesz, co wymyśliłaś. Chcesz wrócisz tak? Wydawało mi się, że byłaś zdecydowana, gdy nagrywałaś filmik, że kończysz karierę. Wszyscy myśleli, że już nie wrócisz na scenę muzyczną.
- Bo byłam. Ale sytuacja uległa zmianie. Wrócę, ale nie tak jak wszyscy myślą – mówię poważnym tonem.
- Rano ci zadzwonię, jak załatwię bilet.
- Okej. Dzięki. Dobranoc! – życzę, po czym się rozłączam. No to jedno załatwione, myślę. Schodzę do piwnicy. Siadam przy keyboardzie. Palcami muskam zimne białe klawisze i wygrywam jedną z moich piosenek, jaką śpiewałam na koncertach z trasy koncertowej, w którą pojechałam z Codym. Przez myśli przelatują mi wspomnienia: poznanie Cody’ego na koncercie w Chicago, wspólny tydzień, koncert, mój wyjazd, obóz, na którym zerwałam z nim, okres jesieni w moim życiu… Wszystko to wróciło niczym bumerang. Łzy pojawiają  się w moich oczach, po czym spływają po moim policzku i spadają na klawisze keyboardu z cichym łoskotem. Naprędce ścieram kolejne zanim też znajdą się na instrumencie. Wstaję. Idę do ogrodu. Siadam na trawie i zaczynam ją skubać. Usiłuję się poskładać w jedną całość, ale im bardziej tego pragnę rozsypuję się na jeszcze mniejsze kawałki, niczym szklanka, która wypadła z ręki człowieka chorego na Parkinsona. Zrezygnowana kładę się na trawie i zamykam oczy. Mam ochotę uciec od wszystkich myśli, które zewsząd osaczają mnie.
***
- Raz, dwa, raz dwa trzy! – krzyczy Zuza, uderzając pałeczkami o siebie. Zaczyna wygrywać szybki rytm na perkusji. Po chwili dołączają gitary elektryczne i ja ze swoim wokalem. Piosenka jest szybka, energetyczna i elektryzująca. Opowiada historię miłości, która narodziła się nagle i nagle umarła.
- Laski, to się kompletnie nie nadaje! – mówi poirytowany Will. Wszystkie cztery spoglądamy na niego z niedowierzeniem wymalowanym na twarzach. – Nie nadaje się do grania tego w piwnicy! – dodaje, śmiejąc się. Kamień spada mi z serca. Udało się. – Dzwonię do wytwórni. Musicie to nagrać. – Wyjmuje z kieszeni telefon i wybiera odpowiedni numer. Słyszę, jak rozmawia z jakąś szychą. – Jutro lecicie do Atlanty.
- No to co teraz? – pytam.
- Jak to: co teraz? Teraz idźcie się pakować! Jutro zjawiacie się w Atlancie i nagrywacie singiel! – krzyczy podekscytowany Will. Z radości podchodzi do nas i robi z nami zbiorowy przytulas.
- Tulimyyy! – krzyczymy wszyscy.
***
W walizce mam wszystko, co jest mi niezbędne. Brakuje tylko Cody’ego. On jest najbardziej niezbędny. Jednak go nie ma i muszę się obyć bez niego. Słyszę dzwoniącą komórkę. Podchodzę do komody. Na ekranie telefonu widzę zdjęcie Cody’ego, na którym szczerzy się jak wariat. O wilku mowa, myślę i odbieram.
- Tak? – pytam beznamiętnie.
- Coś się nie cieszysz, że dzwonię – mówi Cody. Od barytonu jego głosu miękną mi kolana.
- Cieszę się – kłamię. Nie, nie kłamię. Cieszę się, ale nie umiem wymusić na sobie miłego, wesołego tonu głosu.
- Wiem, że kłamiesz. Gosiu, mi też jest ciężko bez ciebie. Nawet nie wiesz, jak bardzo tęsknię za tobą, co bym dał, żebyś tu była… - mówi łamiącym głosem. Chcę go jakoś pocieszyć, ale sama jestem w rozsypce i nie mam pojęcia, bo powiedzieć, by było mu lepiej. – Powiedz mi, że mnie kochasz.
- Kocham, przecież to wiesz – odpowiadam. – Tęsknię za tobą, chcę żebyś tu był, został przy mnie i nie zostawił… - Łzy pojawiają się w moich oczach.
- Płaczesz? – pyta, ale wiem, że doskonale zna odpowiedź.
- Próbuję być twarda.
- Gosia, damy radę. Mamy coś, co nigdy nie umiera – miłość. Zanim się obejrzysz, a będę przy tobie i we dwójkę lub w większym gronie będziemy świętować twoje urodziny. – Jego głos brzmi optymistycznie, ale wiem, że nim manipuluje, bym nie załamała się jeszcze bardziej.
- Damy radę – powtarzam.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, CS – mówię.
- Zadzwonię jutro, dobrze?
- Dzwoń, kiedy tylko chcesz.
- To ja kończę. Cześć.
- Pa – mamroczę i naciskam czerwoną słuchawkę. Siadam na łóżku i przyglądam się tapecie, którą mam ustawioną. Na zdjęciu jestem ja i Cody. Fotografię zrobił Cody pewnego poranka. Na niej jestem kompletnie nie ogarnięta: włosy to jedna wielka, bezkresna dżungla, splątanych włosów; na twarzy nie mam ani grama makijażu, więc wyglądam strasznie; oczy mam podkrążone i zaspane; uśmiecham się blado. Za to Cody tryska energią: jest szczerze uśmiechnięty, w jego oczach widać szczęście. Powracam myślami do tej chwili i pragnę być znów tam w łóżku z Codym, taka beztroska.
Spoglądam na zegar, który wisi na ścianie. Wskazuje punkt piątą rano. Wstaję, zapinam walizkę i schodzę na dół.
- No to jadę – mówię  do rodziców, którzy siedzą w kuchni i milczą.
- Uważaj na siebie. – Mama wstaje i podchodzi do mnie. Przytula mnie. Po chwili tata robi to samo.
- Naprawdę nie wiem, po kim jesteś taka światowa – żartuje tata. – Jeszcze do niedawna siedziałaś jak trusia w Polsce, a dzisiaj? Latasz po całym świecie.
- To chyba dobrze, nie?
- Bardzo dobrze. Gdzie Jagoda?
- Pewnie jeszcze się grzebie, bo za późno wstała.
Po chwili słyszę jak moja siostra zbiega po schodach z ogromną walizką. Moja przy niej wypada dość blado – jest niewiele większa od typowej walizki na bagaż podręczny.
- Gotowa! – melduje, gdy staje obok nas.
- No to jedziemy – mówi tata. Kieruje się do drzwi, a my za nim. Przed furtką stoi już Zuza i Julka.
- Ej, ale ty tak wyglądać nie możesz – zwraca mi uwagę Zuza, po tym jak zlustrowała mnie wzrokiem. Przyglądam się im obu. Ubrane na rockowo: czarne trampki zdobią nogi Julki, a czerwono-czarne długie glany Zuzy. Do tego koszulki z Guns’n’roses i Nirvaną.
- Ja na czarno się nie ubiorę! – protestuję.
- Dzisiaj ci podarujemy, bo jest za późno, by cię przebrać – decyduje Julka.
- Chodźcie laski! – nawołuje mój tata. Wsiadamy do jego dużego wozu, zapinamy pasy, po czym ruszamy na lotnisko.
***
Przed wejściem do sali nagrań biorę głęboki oddech. Przekraczam próg drzwi i zamykam je za sobą. Staję przed mikrofonem, a po chwili słyszę jak dziewczyny zaczynają grać.
- To było genialne! – krzyczy jakiś koleś zza szyby. Tylko po ruchu warg wiem, o co mu chodzi. Uśmiecham się.
- Laski to było genialne – mówi jakiś chłopak, którego widzę pierwszy raz na oczy. Jego i jego czterech kolegów nie było tu wcześniej.
- A wy to kto? – pyta Julka.
- One direction – odpowiadają chórem.
_________________
Kończony na szybko, więc końcówka zmaszczona, ale musiałam dodać, bo wiem, że byście mnie zabili jakbym nie zrobiła tego.
Mam nadzieję, że Wam się choć po części podoba.
Następny za tydzień.
Xx

6 komentarzy:

  1. koniecznie trzeba było wpierniczyć tutaj łan dajrekszyn ?! o.o Cała reszta - spoko (: mam nadzieje, że oni nie spierdzielą związku Cody'ego i Gosi ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Ożesz w morde! a ci co tam robią? no teraz to ci powiem, że zbieram szczenkę z podłogi, nie spodziewałam się tutaj łon-daj-rekszyn. Dżizas, tylko niech mi nie spaprają związku Codsa! a jak tak to im nakopię ^^ nie no, mam nadzieję, że są tu tylko po to, by rozweselić Gosię i umilić jej czekanie na powrót jej Romea, jej Odysa, jej.. nie wiem, miłości życia? Cody ma być, bo jak go nie ma to jest źle ;< Ale oczywiście wcale nie mam Ci za złe, że władowałaś tutaj tą piętkę debili xD
    Pozdr. xxx

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczęłam niedawno czytać i stwierdzam że to jest wspaniałe opowiadanie ;> i kurcze zaskoczyłaś mnie tym że one direction się pojawiło ;> czekam na nowy ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. o kur.waa ! ;D chłopaki sąą ! ;D <3 hejty widzę, ;/ lol. aa rozdział super, Gosia wracaa ! xD aale niech Hazz nie odbije Gośki Cody'emu ;p mrrryyyy <3

    + zapraszam do mnie na bloga o 1D http://something-more-than-lust.blogspot.com/ . #MuchLove

    OdpowiedzUsuń
  5. Zajebiście jeszcze chłopaków dołożyłaś <33 Jesteś wielka :)

    OdpowiedzUsuń
  6. podoba mi sie :) Szkoda, ze Cody'ego nie ma z Gosią :( Ale jest 1D :D xd Czekam na NN :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję!
Jeśli komentujesz jako Anonim, to podpisz się chociaż imieniem czy inicjałami, bo czasami chcę wiedzieć do kogo mam się odnieść w poście. :)