6/08/2013

Cz. IV R. 23 - Złamanie

            To jeden z naszych ostatnich dni tutaj. Spędzamy go razem, wylegując się na plaży, słuchając skrzeku mew i szumu morza. Nie liczy się nic oprócz nas. Dla chwil takich jak ta warto żyć – jesteśmy sami, jesteśmy razem. Nie potrzebujemy słów, by zapełnić ciszę jaka panuje między nami. Wystarczy nam nasza obecność.
            Podnoszę się, wsuwam ramiona pod ciało Gosi i z nią na rękach wstaję. Na twarzy mojej dziewczyny widnieje najpiękniejszy uśmiech jakim jest zdolna mnie obdarzyć. W jej czekoladowych oczach widzę szczęście. Udało mi się przywrócić dawną Gosię, tą w której zakochałem się podczas koncertu w Chicago. Nie mówcie mi, że nie ma rzeczy niemożliwych.
            Uchodzę kawałek, po czym klękam i kładę Gosię na piasku. Składam krótki pocałunek na jej ustach, po czym suchym piaskiem delikatnie posypuję jej ciało. Zauważam dużo wyrzuconych muszelek, więc zbieram je i układam wokół sylwetki Gosi.
            - Beach wife – mówię, podziwiając swój efekt.
            - Beach kid – odgryza się Gosia. Sięga ręką do mojego policzka. Uśmiecham się. Pochylam się nad Gosią i całuję ją. Jej długie palce wplatają się w moje włosy i burzą moją fryzurę. Uśmiecham się przez pocałunek. Chcę by ta chwila trwała wiecznie, nie chcę stąd wyjeżdżać. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie nic nie robiąc ze swoją dziewczyną. Okej, okej – gdy się całujemy i leżymy razem w łóżku jestem jeszcze szczęśliwszy. Miłość czyni nas najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
            - Kocham cię – szepcze Gosia, patrząc mi w oczy.
            - Ja ciebie bardziej, aniołku – odpowiadam, muskając ustami czubek jej nosa. Chichocze w odpowiedzi na tą pieszczotę.
*
            - Umiesz zrobić gwiazdę? – pyta Gosia, odwracając się na bok. W jej oczach kryje się ciekawość.
            - Kiedyś potrafiłem, ale dawno nie robiłem… - Drapię się po karku, będąc lekko zakłopotanym. Kilka lat temu z Alli robiliśmy gwiazdy, stawaliśmy na rękach, ale dzisiaj jestem wyższy, cięższy i wyszedłem z wprawy.
            - Spróbujesz? – Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki i zapłonęła w nich nadzieja. Usta delikatnie wygięły się w podkówkę.
            - Ale niczego nie obiecuję! – ostrzegam, wstając. Gosia także się podnosi i siada po turecku. Znajduję w miary równy teren i przymierzam się, by wykonać gwiazdę. Raz, dwa i… trzy. W mgnieniu oka z powrotem jestem na nogach. Spoglądam na Gosię, będąc dumnym z tego, że mi wyszło. Uśmiecham się triumfalnie, szczerząc zęby.
            - Zrób coś jeszcze!
            - Twoja kolej. – Przekazuję jej pałeczkę.
            - Coś ty, ja nie umiem. Nie jestem tak wyćwiczona jak ty.
            - Pomogę ci – oferuję. Gosia poddaje się i wstaje. Podchodzi do mnie i zatrzymuje się przede mną z rękami podpartymi na biodrach. – Okej, to może na razie tylko stanie na rękach spróbujesz – instruuję. Brwi Gosi wędrują ku górze, na jej czole pojawiają się poziome zmarszczki.
            - Może spróbujmy coś mniej ekstremalnego? – proponuje cienkim głosem.
            - Nie-e – odpowiadam. Zaczynam zastanawiać się, jakby tu podnieść Gosię i ją obrócić, by w efekcie „stanęła” na rękach. – Połóż się – mówię.
            - Po co…? – pyta podejrzliwie.
            - Po prostu mnie posłuchaj. – Pełna rezygnacji kładzie się. Staję u jej stóp, łapię jej kostki podnoszę ją do góry, na co reaguje krzykiem. – Nie krzycz, nic ci nie robię przecież! – Śmieję się, na co Gosia obdarza mnie morderczym spojrzeniem. Natychmiast milknę. – No okej, więc skoro teraz tak już wisisz to postaw ręce na piasku. – Gosia wyciąga ręce i kładzie całe dłonie na piasku. – Dobrze, a teraz spróbuj zrobić kilka kroków do przodu.
            - Że co?! – krzyczy, spoglądając na mnie.
            - Spokojnie, trzymam cię. – Gosia wzdycha przeciągle, po czym rusza nieco do przodu. Idę z nią, wciąż trzymając jej kostki. Powoli nawet przyspiesza. – Ej, ej, ale zwolnij, co? – Gosia zatrzymuje się.
            - Możesz mnie odstawić z powrotem? Kręci mi się w głowie.
            Chwilę później Gosia leży na kocu.
            - Lepiej ci? – pytam, troskliwym gestem chowając pasmo jej włosów za uchem.
            - Tak, chociaż wciąż mam wrażenie, że jestem na karuzeli…
            - Zamknij oczy i oddychaj głęboko. – Gosia stosuje się do mojej rady.
*
            Z Gosią leżącą na mnie obracam się o sto osiemdziesiąt stopni, tak że leżę na niej.
            - Cięęęężki jesteś! – Śmieję się i podnoszę na wyprostowanych rękach. Do moich uszu dobiega trzask łamanej kości. Jedyne co udaje mi się to nie upaść na Gosię, tylko obok. Ból jest nie do zniesienia, łzy stają mi w oczach, ale zaciskam zęby.
            Gosia klęczy u mojego boku.
            - Boże, Cody, co się stało?! – pyta. Jej głos drży, jest przerażona.
            - Jeszcze nie Boże – żartuję. Świetnie – mam złamaną rękę, umieram z bólu, ale pożartować nie zaszkodzi, prawda? – Musisz zawieźć mnie do szpitala.
            - Co?! – Jej oczy znów są wielkie, widać w nich strach.
            - Dasz radę. – Powoli zaczynam się podnosić, trzymając się za prawą rękę, by ograniczyć ruchy nią do minimum. Gosia także wstaje. – W holu na szafce jest mój portfel z dokumentami i kluczyki z samochodu i jakbyś mogła weź mi bluzę i buty – mówię w drodze do domu. Gosia przytakuje i przyspiesza. Siadam na werandzie i czekam aż wróci. Nie mija kilka minut, a jest już ubrana, a w rękach ma wszystko o co prosiłem. Uśmiecham się ciepło do niej. Delikatnie wkładam bluzę, a lewą ręką usiłuję wcisnąć Tomsy na swoje stopy. Po chwili się to udaje i idziemy do samochodu. Dokładnie objaśniam Gosi jak ma odpalić samochód. Piętnaście minut później jesteśmy już w szpitalu. Tak jak myślałem: moja ręka była złamana. Na szczęście nie dostałem gipsu tylko aircast. Po godzinie spędzonej na kozetce jestem już w domu.
            - Połóż się do łóżka, a ja zrobię coś do jedzenia. Odpocznij – mówi Gosia, gdy tylko weszliśmy do domu.
            - Gosiu, mam tylko złamaną rękę, nie jestem umierający. – Przyciągam ją lewą ręką do siebie. Całuję jej czoło, ciesząc się z tego, że jestem od niej wyższy. – Ty się połóż, odpocznij, a ja zrobię coś do jedzenia.
            - Jedną ręką w dodatku lewą? – pyta Gosia.
            - Dam sobie radę – odpowiadam, całując czubek jej nosa. Uśmiecha się.
            - Jakbyś mnie potrzebował to krzycz – mówi, po czym znika w drzwiach sypialni. Wchodzę do kuchni i zastanawiam się, co przygotować do jedzenia. Otwieram lodówkę w poszukiwaniu jakiegoś pomysłu. Marie dała nam trochę kurczaka, więc wkładam go do mikrofalówki. Z zamrażalnika wyjmuję frytki i wkładam je do frytkownicy.
            - Gosia! – krzyczę, gdy posiłek jest już na talerzach.
            Słyszę jak Gosia biegnie, a sekundę później jest już w kuchni.
            - Tak?
            - Jedzenie gotowe – mówię z uśmiechem.
            - Wow. Nieźle pachnie. – Uśmiecha się i podchodzi do blatu, na którym są talerze. – Twórcze, nie ma co – śmieje się.
            - Przepraszam, ale z jedynie sprawną lewą ręką nie mogłem zrobić nic lepszego – bronię się.

            - Okej, okej. – Podnosi ręce w poddańczym geście. – Rozumiem. Chodźmy jeść, umieram z głodu. – Chwyta talerze i wychodzi z nimi z kuchni. 
_______________________________________
Tak, wiem, krótki. Ale chciałam, żebyście coś mieli do czytania. 
Myślę, czy nie skończyć opowiadania wcześniej niż za trylion rozdziałów - ostatnio brakuje mi ochoty i czasu do napisania czegokolwiek. I tak to opowiadanie ma już grubo ponad 100rozdziałów, co się naprawdę rzadko zdarza. 
Zostawiam Wam link do:
- mojego photobloga: photoblog.pl/fuckitimforeveryoung
- mojego bloga: Be oryginal
- mojego nowego opowiadania z Justinem: Well, let tell me a story about a girl and a boy
Co myślicie o nowym szablonie?
Buziaki,
Basia.