To
jeden z naszych ostatnich dni tutaj. Spędzamy go razem, wylegując się na plaży,
słuchając skrzeku mew i szumu morza. Nie liczy się nic oprócz nas. Dla chwil
takich jak ta warto żyć – jesteśmy sami, jesteśmy razem. Nie potrzebujemy słów,
by zapełnić ciszę jaka panuje między nami. Wystarczy nam nasza obecność.
Podnoszę
się, wsuwam ramiona pod ciało Gosi i z nią na rękach wstaję. Na twarzy mojej
dziewczyny widnieje najpiękniejszy uśmiech jakim jest zdolna mnie obdarzyć. W
jej czekoladowych oczach widzę szczęście. Udało mi się przywrócić dawną Gosię,
tą w której zakochałem się podczas koncertu w Chicago. Nie mówcie mi, że nie ma
rzeczy niemożliwych.
Uchodzę
kawałek, po czym klękam i kładę Gosię na piasku. Składam krótki pocałunek na
jej ustach, po czym suchym piaskiem delikatnie posypuję jej ciało. Zauważam
dużo wyrzuconych muszelek, więc zbieram je i układam wokół sylwetki Gosi.
-
Beach wife – mówię, podziwiając swój efekt.
-
Beach kid – odgryza się Gosia. Sięga ręką do mojego policzka. Uśmiecham się.
Pochylam się nad Gosią i całuję ją. Jej długie palce wplatają się w moje włosy
i burzą moją fryzurę. Uśmiecham się przez pocałunek. Chcę by ta chwila trwała
wiecznie, nie chcę stąd wyjeżdżać. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na
świecie nic nie robiąc ze swoją dziewczyną. Okej, okej – gdy się całujemy i
leżymy razem w łóżku jestem jeszcze szczęśliwszy. Miłość czyni nas
najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
-
Kocham cię – szepcze Gosia, patrząc mi w oczy.
-
Ja ciebie bardziej, aniołku – odpowiadam, muskając ustami czubek jej nosa.
Chichocze w odpowiedzi na tą pieszczotę.
*
- Umiesz
zrobić gwiazdę? – pyta Gosia, odwracając się na bok. W jej oczach kryje się
ciekawość.
- Kiedyś potrafiłem,
ale dawno nie robiłem… - Drapię się po karku, będąc lekko zakłopotanym. Kilka
lat temu z Alli robiliśmy gwiazdy, stawaliśmy na rękach, ale dzisiaj jestem
wyższy, cięższy i wyszedłem z wprawy.
-
Spróbujesz? – Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki i zapłonęła w nich
nadzieja. Usta delikatnie wygięły się w podkówkę.
- Ale
niczego nie obiecuję! – ostrzegam, wstając. Gosia także się podnosi i siada po
turecku. Znajduję w miary równy teren i przymierzam się, by wykonać gwiazdę.
Raz, dwa i… trzy. W mgnieniu oka z powrotem jestem na nogach. Spoglądam na
Gosię, będąc dumnym z tego, że mi wyszło. Uśmiecham się triumfalnie, szczerząc
zęby.
- Zrób coś
jeszcze!
- Twoja
kolej. – Przekazuję jej pałeczkę.
- Coś ty,
ja nie umiem. Nie jestem tak wyćwiczona jak ty.
- Pomogę ci
– oferuję. Gosia poddaje się i wstaje. Podchodzi do mnie i zatrzymuje się
przede mną z rękami podpartymi na biodrach. – Okej, to może na razie tylko
stanie na rękach spróbujesz – instruuję. Brwi Gosi wędrują ku górze, na jej
czole pojawiają się poziome zmarszczki.
- Może
spróbujmy coś mniej ekstremalnego? – proponuje cienkim głosem.
- Nie-e –
odpowiadam. Zaczynam zastanawiać się, jakby tu podnieść Gosię i ją obrócić, by
w efekcie „stanęła” na rękach. – Połóż się – mówię.
- Po co…? –
pyta podejrzliwie.
- Po prostu
mnie posłuchaj. – Pełna rezygnacji kładzie się. Staję u jej stóp, łapię jej
kostki podnoszę ją do góry, na co reaguje krzykiem. – Nie krzycz, nic ci nie
robię przecież! – Śmieję się, na co Gosia obdarza mnie morderczym spojrzeniem.
Natychmiast milknę. – No okej, więc skoro teraz tak już wisisz to postaw ręce
na piasku. – Gosia wyciąga ręce i kładzie całe dłonie na piasku. – Dobrze, a
teraz spróbuj zrobić kilka kroków do przodu.
- Że co?! –
krzyczy, spoglądając na mnie.
-
Spokojnie, trzymam cię. – Gosia wzdycha przeciągle, po czym rusza nieco do
przodu. Idę z nią, wciąż trzymając jej kostki. Powoli nawet przyspiesza. – Ej,
ej, ale zwolnij, co? – Gosia zatrzymuje się.
- Możesz
mnie odstawić z powrotem? Kręci mi się w głowie.
Chwilę
później Gosia leży na kocu.
- Lepiej
ci? – pytam, troskliwym gestem chowając pasmo jej włosów za uchem.
- Tak,
chociaż wciąż mam wrażenie, że jestem na karuzeli…
- Zamknij
oczy i oddychaj głęboko. – Gosia stosuje się do mojej rady.
*
Z
Gosią leżącą na mnie obracam się o sto osiemdziesiąt stopni, tak że leżę na
niej.
-
Cięęęężki jesteś! – Śmieję się i podnoszę na wyprostowanych rękach. Do moich
uszu dobiega trzask łamanej kości. Jedyne co udaje mi się to nie upaść na Gosię,
tylko obok. Ból jest nie do zniesienia, łzy stają mi w oczach, ale zaciskam
zęby.
Gosia
klęczy u mojego boku.
-
Boże, Cody, co się stało?! – pyta. Jej głos drży, jest przerażona.
-
Jeszcze nie Boże – żartuję. Świetnie – mam złamaną rękę, umieram z bólu, ale
pożartować nie zaszkodzi, prawda? – Musisz zawieźć mnie do szpitala.
-
Co?! – Jej oczy znów są wielkie, widać w nich strach.
-
Dasz radę. – Powoli zaczynam się podnosić, trzymając się za prawą rękę, by
ograniczyć ruchy nią do minimum. Gosia także wstaje. – W holu na szafce jest
mój portfel z dokumentami i kluczyki z samochodu i jakbyś mogła weź mi bluzę i
buty – mówię w drodze do domu. Gosia przytakuje i przyspiesza. Siadam na
werandzie i czekam aż wróci. Nie mija kilka minut, a jest już ubrana, a w
rękach ma wszystko o co prosiłem. Uśmiecham się ciepło do niej. Delikatnie
wkładam bluzę, a lewą ręką usiłuję wcisnąć Tomsy na swoje stopy. Po chwili się
to udaje i idziemy do samochodu. Dokładnie objaśniam Gosi jak ma odpalić
samochód. Piętnaście minut później jesteśmy już w szpitalu. Tak jak myślałem:
moja ręka była złamana. Na szczęście nie dostałem gipsu tylko aircast. Po
godzinie spędzonej na kozetce jestem już w domu.
-
Połóż się do łóżka, a ja zrobię coś do jedzenia. Odpocznij – mówi Gosia, gdy
tylko weszliśmy do domu.
-
Gosiu, mam tylko złamaną rękę, nie jestem umierający. – Przyciągam ją lewą ręką
do siebie. Całuję jej czoło, ciesząc się z tego, że jestem od niej wyższy. – Ty
się połóż, odpocznij, a ja zrobię coś do jedzenia.
-
Jedną ręką w dodatku lewą? – pyta Gosia.
-
Dam sobie radę – odpowiadam, całując czubek jej nosa. Uśmiecha się.
-
Jakbyś mnie potrzebował to krzycz – mówi, po czym znika w drzwiach sypialni.
Wchodzę do kuchni i zastanawiam się, co przygotować do jedzenia. Otwieram
lodówkę w poszukiwaniu jakiegoś pomysłu. Marie dała nam trochę kurczaka, więc
wkładam go do mikrofalówki. Z zamrażalnika wyjmuję frytki i wkładam je do
frytkownicy.
-
Gosia! – krzyczę, gdy posiłek jest już na talerzach.
Słyszę
jak Gosia biegnie, a sekundę później jest już w kuchni.
-
Tak?
-
Jedzenie gotowe – mówię z uśmiechem.
-
Wow. Nieźle pachnie. – Uśmiecha się i podchodzi do blatu, na którym są talerze.
– Twórcze, nie ma co – śmieje się.
-
Przepraszam, ale z jedynie sprawną lewą ręką nie mogłem zrobić nic lepszego –
bronię się.
-
Okej, okej. – Podnosi ręce w poddańczym geście. – Rozumiem. Chodźmy jeść,
umieram z głodu. – Chwyta talerze i wychodzi z nimi z kuchni.
_______________________________________
Tak, wiem, krótki. Ale chciałam, żebyście coś mieli do czytania.
Myślę, czy nie skończyć opowiadania wcześniej niż za trylion rozdziałów - ostatnio brakuje mi ochoty i czasu do napisania czegokolwiek. I tak to opowiadanie ma już grubo ponad 100rozdziałów, co się naprawdę rzadko zdarza.
Zostawiam Wam link do:
- mojego photobloga: photoblog.pl/fuckitimforeveryoung
- mojego bloga: Be oryginal
- mojego nowego opowiadania z Justinem: Well, let tell me a story about a girl and a boy
Co myślicie o nowym szablonie?
Buziaki,
Basia.